Ach, jak te gry wideo poszły do przodu. Nowe środki wyrazu, łączenie elementów z różnych gatunków, nietuzinkowi bohaterowie, wybory moralne. „Chrzanić...
Ach, jak te gry wideo poszły do przodu. Nowe środki wyrazu, łączenie elementów z różnych gatunków, nietuzinkowi bohaterowie, wybory moralne. „Chrzanić to, pora na rozwałkę w starym stylu!” wyjadą się mówić na początku gry twórcy Shadow Warrior. I chociaż końcówka zdaje się sugerować, że przynajmniej w kwestii fabularnej, tytuł ten jest czymś więcej niż zbitką klisz, to produkcji Flying Wild Hog trudno nie określić „powrotem do korzeni”.
Poznajcie Lo Wanga. Lo Wang jest najemnikiem, mieczem do wynajęcia. Multimiliarder Zilla wynajął go do zdobycia miecza Nobitsura Kage. Wang nie zadaje pytań. Wang sieka z uśmiechem na twarzy, lubi komiksy i średniej jakości docinki, którymi raczy swoich przeciwników w czasie walki. Misję zdobycia Nobitsura Kage przerywa nam inwazja demonów z innego wymiaru. Szybko okazuje się, że klinga, do wynajęcia której został zatrudniony wojownik, to legendarna broń, która... Oho, prawie zdradziłem istotną część fabuły. Dodam tylko, że Wang znajduje szybko sojusznika, z którym rozmówki urozmaicają nam podróż przez kilkanaście nasyconych rozwałka rozdziałów.
Gwoździem programu jest walka kataną. Możemy wykonywać szybki cios, a także silniejsze, mierzone uderzenie. Nie minie jednak dużo czasu, aż odblokujemy kilka akcji specjalnych, aktywowanych dzięki prostej kombinacji przycisków (na klawiaturze było to np. „W,W,lewy przycisk myszy”, albo „S,S, prawy przycisk myszy). Od tego czasu nie będziecie już w ogóle używać zwykłych ciosów, więc cały system staje się momentalnie dosyć zbędny. Twórcy próbują wymusić jakąś równowagę, przez fakt, że przeciwnicy stają się silniejsi, jeżeli często używamy ciosów specjalnych, ale ostatecznie i tak bardziej kalkuluje się naparzać wszystkim co fabryka dała.
Poza kataną możemy używać także broni palnej – pistoletu, karabinu, strzelby, miotacza ognia, kuszy, wyrzutni rakiet. Każdą z broni możemy nieco ulepszyć, dzięki czemu nasze ulubione zabawki będą jeszcze przyjemniejsze w użyciu. Poza tym mamy shurikeny, możemy strzelać laserami z głów demonów, czasami trafi się wielolufowe działko obrotowe. Jest w czym wybierać. Dodatkowo możemy robić szybkie uniki i odskoki, co przydaje się podczas walki z większymi przeciwnikami.
Akcja to główna atrakcja w Shadow Warrior. Kluczowa jest więc odpowiedź na pytanie: „jak się ten system sprawuje w praktyce?”. Odpowiedź brzmi: „nieźle”. Pomimo dużego zróżnicowania, potyczki są schematyczne. Zazwyczaj używamy katany i po prostu młócimy mieczem, jakbyśmy przebijali się przez dżunglę maczetą. Od czasu do czasu uciekamy, żeby użyć zaklęcia leczącego, które podreperuje nasze zdrowie, nadwyrężone machaniem łapami. Kiedy już opanujemy ulepszenie, które dodaje nam parę punków życia, po każdym trafionym ataku specjalnym, nawet ten element znika. Jeżeli wybierzemy wyższy poziom trudności, to po prostu więcej czasu spędzimy biegając w kółko, dając sobie parę sekund na zregenerowanie zdrowia. Na część stworów dobrze jest mieć patent - wybieramy broń, która sprawuje się najlepiej i męczymy go, aż padnie. Z harpiami szybko uporamy się przy pomocy miotacza ognia, a wybuchających klientów obsłużymy rewolwerem.
Walki stają się monotonne, ponieważ jest ich za dużo. System walki w Shadow Warrior prosi się o improwizowanie i chętnie pobawiłem się trochę jego mechaniką. Niestety, po zabiciu kilku tysięcy przeciwników można mieć już dosyć. Po czwartej godzinie marzyłem już tylko o dotarciu do końca poziomu, ale niestety, w każdym pomieszczeniu czekała na mnie horda przeciwników.
Niezbyt interesujące są też niestety starcia z bossami. Jest ich niewielu, a w dodatki na każdego mamy ten sam patent – zrób szczelinę w zbroi, żeby przez chwilę móc walić czym fabryka dała. Do tego schematyczne ataki, ruchy... Nuda.
Ciekawie prezentuje się fabuła, która niestety jest rozciągnięta na zbyt wiele godzin. Twórcy Shadow Warrior pozornie chcą, żebyśmy skupili się na młócce, nadając pozory, że fabuła jest wyłącznie usprawiedliwieniem dla odcinania kolejnych kończyn. Jednakże historia w grze jest oryginalna i dosyć ciekawa – do przedostatniej cutsceny kulisy rozgrywających się wydarzeń pozostawały tajemnicą. Powiem więcej, w innej produkcji scenariusz z Shadow Warrior byłby materiałem na prawdziwy wyciskacz łez.
Do plusów należy zaliczyć też oprawę audiowizualną. Panowie i panie z Flying Hog Games mają umiejętności i gust. Wrażenia estetyczne z obcowania z Shadow Warrior należy zaliczyć do przyjemnych (chociaż wolałbym, żeby gra była lepiej zoptymalizowana pod PC). Muzyka z kolei nieźle wpasowuje się w klimat. Z drugiej strony – pamiętam, że mi się podobała, ale nie mogę sobie przypomnieć chociażby jednej nuty. Hm.
Czy warto? Moim zdaniem tak, ale ja poczekałbym aż gra będzie tańsza (w tej chwili na Steamie wyceniono ją na 22,49 euro). Poza tym, weźcie pod uwagę, że w dawkach dłuższych niż godzinna, Shadow Warrior męczy. Jeżeli znudzicie się, tak jak ja, po paru godzinach, to będziecie chcieli rzucić tę produkcję w kąt i nigdy do niej nie wracać. Moim zdaniem, idealnie by było, gdyby gra kosztowała połowę aktualnej ceny, a jej przejście zajmowało kilka godzin, a nie kilkanaście. Mimo wszystko, to udana produkcja. Wskrzeszenia kultowych tytułów rzadko kiedy są udane, w tym przypadku jednak nie mam wątpliwości, że ogólnie rzecz biorąc, jest dobrze.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu