Wywiady

Świadome inwestowanie polega na chłodnej analizie – wywiad z Marcinem Przasnyskim ze StockWatch.pl

Paweł Kozierkiewicz
Świadome inwestowanie polega na chłodnej analizie – wywiad z Marcinem Przasnyskim ze StockWatch.pl
Reklama

Zarabianie na grach nie musi wymagać znajomości programowania, projektowania poziomów, skryptowania sztucznej inteligencji, czy pisania scenariuszy. M...

Zarabianie na grach nie musi wymagać znajomości programowania, projektowania poziomów, skryptowania sztucznej inteligencji, czy pisania scenariuszy. Można po prostu inwestować w akcje spółek robiących gry stając się udziałowcem ich sukcesu, bądź partycypantem ich porażek.

Reklama

Podczas Game Industry Trends 2013 o tym zagadnieniu mówił Marcin Przasnyski, którego starsi czytelnicy z całą pewnością pamiętają jako osobę odpowiedzialną za tworzenie i prowadzenie takich pism jak Bajtek czy Secret Service. Aktualnie Marcin jest dużo luźniej związany z branżą gier – jest założycielem serwisu giełdowego StockWatch.pl oraz współzałożycielem serwisu filmowego vodeon. Postanowiliśmy podpytać Marcina jak zacząć swoją przygodę z grą na giełdzie i czy jest sens wybierać spółki związane z naszym ulubionym hobby.

Paweł Kozierkiewicz: Czy jest sens, aby gracze inwestowali na giełdzie w spółki robiące gry?

Marcin Przasnyski: Tak, zawsze jest sens inwestowania. Po pierwsze, wystarczy mieć 18 lat i jeden dzień, aby otworzyć rachunek maklerski i zainwestować nawet 100 złotych w jakiekolwiek akcje po to, aby złapać kontakt z giełdową rzeczywistością. Taki krok w ogóle otwiera oczy na wiele rzeczy.

W starciu z prawdziwym rynkiem dociera do nas, że przez pierwsze 18 lat życia tylko traciliśmy czas, ucząc się niepotrzebnych rzeczy, a kiedy wkładamy własne pieniądze w cudze firmy, zaczynamy powoli nadganiać zaległości poznawcze i uczymy się na nowo odróżniać dobro od zła. To taki ogólny obraz tego, co na giełdzie się dzieje: większość dostaje manto, aż im oczy na wierzch wychodzą i nie ma się komu poskarżyć. Ale żeby odpowiedzieć konkretnie, gracz komputerowy też powinien inwestować, o ile potrafi to robić. Trzeba pamiętać, że są to dwie różne rzeczy: znać się na grach, a inwestować w akcje spółek growych czy jakichkolwiek innych.


Paweł Kozierkiewicz: Czyli w jaki sposób zacząć zacząć inwestowanie? Czy dobrym rozwiązaniem jest zakupienie małego pakietu akcji i nauka w praktyce, czy też zanim zaczniemy grę na giełdzie, to warto zbudować sobie trochę podstaw teoretycznych?

Marcin Przasnyski: Lepiej zacząć od teorii, ale nikt tak nie robi, bo trudno jest działać na abstrakcyjnych pojęciach. Najlepiej jest włożyć niewielką kwotę w dowolne akcje jakie się wybrało według swojej najlepszej wiedzy i przekonania, a następnie zmierzyć się z tym, że nie miało się racji. Ten moment nadejdzie wtedy, kiedy akcje zaczną tracić na wartości i uświadomimy sobie, że popełniliśmy błąd. Bo tak jest w większości wypadków. Od tej chwili zaczynamy odkrywać świat, w którym nie mamy racji, a jednak musimy sobie z tym poradzić, żeby na początek przestać tracić. Wtedy ważny jest powrót do punktu wyjścia i sprawdzenie, gdzie ten błąd popełniliśmy. Wtedy też zaczyna się nauka i tej wiedzy nie da się zdobyć „na sucho”. Po pewnym czasie zaczynamy zupełnie inaczej postrzegać sytuację na giełdzie, bo nie inwestując widzimy tylko, że dana spółka straciła np. 10 procent w notowaniach, ale nie czujemy tego w kieszeni. A kiedy właśnie z powodu tego spadku stracimy powiedzmy 1000 złotych, to jest to szok, który otwiera nam oczy i pozwala rozpocząć żmudną naukę odsiewania ziarna od plew.

Paweł Kozierkiewicz: Czy dobra znajomość rynku gier, planów wydawniczych, nadchodzących tytułów pomaga w inwestowaniu w spółki z branży gier, czy jest to sprawa drugorzędna?

Marcin Przasnyski: Taka wiedza jest nawet konieczna, podobnie jak potrzeba ciągłego patrzenia w przyszłość. Wszystko, co rynek mniej lub bardziej wie, jest już w cenach akcji. Największa wartość bierze się z możliwości przewidzenia tego, co się dopiero stanie. Jeśli działamy np. w branży chemicznej to należy wiedzieć, kto jest głównym odbiorcą nawozów sztucznych, w jakich sezonach sprzedaje się ich więcej, jak to koreluje z pogodą... I tak samo w jest w branży gier. Musimy wiedzieć kto, co i kiedy wydaje, co robi konkurencja w międzyczasie, bo od tego jak gra się sprzeda będą zależały przyszłe zyski. A od zysków będzie zależna wartość akcji, a wartość akcji to jest nasz zysk albo strata.

Paweł Kozierkiewicz: Na co w pierwszej kolejności zwracać uwagę zanim zdecydujemy się na tę, lub inną spółkę? Czy przy pierwszym podejściu warto kierować się sympatią do danej firmy, albo dobrze rokującymi projektami na przyszłość? A może trzeba najpierw zagłębić się w raporty finansowe i starać się spojrzeć na wszystko z dystansu, na chłodno?

Marcin Przasnyski: W Polsce jest mało spółek growych notowanych na giełdzie, dlatego też trudno jest na ich bazie zbudować portfel akcji. Właściwie mamy dwie duże spółki dość płynne, a więc o obrocie i liczbie transakcji dziennych pozwalających na w miarę wygodne otwieranie czy zamykanie pozycji, bo tak się fachowo i beznamiętnie określa kupowanie i sprzedawanie akcji. Jest też kilka mało płynnych spółek na małym rynku. To za mało, aby zawodowo podchodzić do inwestowania w akcje spółek growych w Polsce.

Reklama

Ja bym proponował zupełnie inne podejście – wejść w branżę, której się kompletnie nie zna. Dlaczego? Dlatego, że w ten sposób pozbywamy się pewnych „wbudowanych” założeń. Na przykład przekonań, które mogą nas zwodzić na manowce. Poza tym podchodzimy wtedy do tematu na zimno, bez emocji, a to jest podstawa i warunek skutecznego inwestowania. Inwestując w taką branżę i ucząc się jej, nabywamy doświadczenia w obrocie akcjami. I jeśli tam sobie poradzimy, to łatwiej jest wejść na rynek spółek growych, które są nam – graczom – zdecydowanie bliższe i w pewnym stopniu utożsamiamy się z nimi oraz wiążemy z nimi jakieś emocje. A emocje przeszkadzają w skutecznej grze na giełdzie. Dlatego też osobiście bym odradzał start od obracania akcjami spółek z segmentu gier.


Reklama

Paweł Kozierkiewicz: Teraz czas na trudniejsze pytanie, które zadaje sobie pewnie całe mnóstwo inwestorów. Kiedy sprzedawać?

Marcin Przasnyski: To jest najtrudniejsze pytanie i zawsze nim było. Sprzedawać należy przede wszystkim, kiedy strata przekroczy nasz dopuszczalny, założony z góry poziom. To tzw. stop loss, pewnego rodzaju mechanizm obronny, który najlepiej wstawić w system mechanicznie, aby sam się uaktywnił bez naszego udziału. Można założyć, że kiedy strata przekroczy siedem procent to jest to właśnie ten moment, kiedy powinniśmy „wyjść” z tych akcji. Ten poziom i tak jest ustawiony dość luźno, tolerancyjnie. Na przykład, na płynnych papierach wartościowych, gdzie jest dużo transakcji na godzinę czy nawet na minutę i przez to relatywnie mniejsza zmienność, powinniśmy sprzedawać z automatu przy stracie 2-3 procent i jest to ruch nie podlegający dyskusji. Taka strata pokazuje, że nasza inwestycja była błędna, wycofujemy pieniądze i zaczynamy poszukiwania gdzie indziej. I to tak naprawdę jest ta łatwiejsza część odpowiedzi na to pytanie, choć ludziom decyzja o wycofaniu się często przychodzi z największym trudem, bo wiążą z nią olbrzymi bagaż emocji i samooceny.

Druga część odpowiedzi na pytanie kiedy wyjść dotyczy sytuacji, gdy osiągamy zysk. Należy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy satysfakcjonuje nas zysk w wysokości 20 procent, czy może wolimy 30 procent? Albo jeśli mamy zysk przez pół roku, to czy za kolejne sześć miesięcy uda sie go nam podwoić? Kłopotliwe, ale tylko z pozoru, bo odpowiedź jest podobna jak w wypadku cięcia strat. Uznajemy, że codziennie akcje zaczynają z konkretną wyceną ich wartości, która dla nas staje się nowym poziomem „zero”. Zapominamy za ile kupiliśmy, bo to w tym momencie już nie ma żadnego znaczenia. Jeśli więc zauważymy, że nasze akcje zaliczają spadek, czyli w porównaniu do dnia poprzedniego odnotowujemy stratę przekraczającą założony wcześniej margines, to w tym momencie powinniśmy wychodzić. Świadome inwestowanie zawsze polega na chłodnej analizie i odcięciu emocji, a także pamięci, dlatego najlepiej sprawdzają się w nim wojskowi i ludzie z uszkodzeniem mózgu. Całkowicie poważnie.


Paweł Kozierkiewicz: Na koniec zmienię temat. Byłeś człowiekiem, który przetarł szlak dla prasy poświęconej grom, można powiedzieć, że niosłeś kaganek oświaty dla wielu graczy na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Choć teraz nie jesteś już związany z branżą gier, to czy mimo to poświęcasz swój czas wolny na gry?

Marcin Przasnyski: Często gram, ponieważ jest to świetny sposób na spędzanie czasu wolnego – lepszego nie znam. Nie mam jednak już czasu na gry długie i bardzo rozbudowane, dlatego też najczęściej wykorzystuję do zabawy urządzenia mobilne. Gdy mam mało wolnego, to frajdę sprawiają mi proste pozycje, nawet takie polegające na układaniu kolorowych kulek w rzędach, bo wspaniale relaksują – odcinają świadomość i pozwalają myślom swobodnie płynąć. Kiedy czasu mam trochę więcej, to wyciskam lepsze wyniki w ulubionych tytułach, czy to jest Plants vs Zombies, Angry Birds czy niszowe tytuły jak Amazing Breaker. Nie znam fajniejszej rozrywki niż gry.

Paweł Kozierkiewicz: Dziękuję za rozmowę.

Marcin Przasnyski: Dziękuję i życzę powodzenia w inwestowaniu na giełdzie. Pamiętajcie o ryzyku.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama