Gran Turismo udowadnia, że ekranizacja gry może być dobrą rozrywką nie tylko dla fanów serii, ale także dla postronnych widzów.
Czasem mam wrażenie, że filmy na growej licencji już od samego początku skazane są na porażkę. Muszą bowiem trafiać zarówno do kompletnego laika, jak i do wiernych fanów danej produkcji, a te dwa skrajne wymagania bardzo rzadko udaje się pogodzić, bo gdy coś ma spełnić oczekiwania wszystkich, to zazwyczaj okazuje się totalnym przeciętniakiem, jak ekranizacja Assassin’s Creed, Uncharted czy World of Warcraft. Wybierając się na przedpremierowy seans Gran Turismo nie oczekiwałem zbyt wiele, bo to po pierwsze kolejna próba przeniesienia gry na wielki ekran, a po drugie ryk silników i okrążenia po torze nigdy nie wydawały mi się szczególnie intrygujące. Na szczęście tym razem się myliłem.
Od gracza do zawodowca
W 2006 roku za sprawą Darrena Coxa – byłego dyrektora europejskiego oddziału Nissana – powstał zalążek projektu, który przeszedł do historii jako GT Academy. Inicjatywa zakładała wyłonienie najlepszych graczy symulatora Gran Turismo i posadzenie ich za kierownicą prawdziwych samochodów wyścigowych, by sprawdzić, czy umiejętności nabyte na wirtualnym torze mają zastosowanie w rzeczywistości. Jednym z największych odkryć GT Academy okazał się Jann Mardenborough – najmłodszy zwycięzca wirtualnego turnieju organizowanego przez Nissana i Sony, a tym samym uczestnik wielu międzynarodowych wyścigów, gdzie rywalizował z profesjonalnymi sportowymi. To właśnie na kanwie jego historii została oparta fabuła filmu Gran Turismo, który już 10 sierpnia będziecie mogli obejrzeć w kinach.
Jann to gamer z krwi i kości. Jeśli kiedykolwiek zdarzyło Wam się zarywać nockę w towarzystwie ulubionej gry ,to z głównym bohaterem luźnej ekranizacji Gran Turismo od razu nawiążecie nić porozumienia. Chłopak już od najmłodszych lat marzył o zawodowych wyścigach, ale wizja ta nie współgrała z planami surowego ojca – byłej gwiazdy angielskiego futbolu – który swoich synów w przyszłości widział tylko w piłkarskich trykotach. Jann pasję do motoryzacji realizował więc poprzez podbijanie wirtualnych torów, przez co stał się niemałym specjalistą nie tylko w zakresie anatomii samochodów, ale także znajomości tras. Gdy w lokalnej kafejce dla graczy odbywały się zawody kwalifikacyjne do pierwszej edycji GT Academy, Jann zrozumiał, że albo rzuci wszystko na jedną kartę, albo już do końca życia będzie nękać go poczucie zmarnowanej szansy.
Fani Gran Turismo poczują się jak u siebie
Nie będzie spoilerem – bo historia oparta jest przecież na faktach – zdradzenie Wam, że Jann z sukcesem zakończył etap kwalifikacji i otrzymał niepowtarzalną okazję sprawdzenia swoich umiejętności pod okiem wygasłej gwiazdy wyścigów, Jacka Saltera (w jego roli fantastyczny David Harbour). Stawką jest nie tylko udowodnienie, że konsolowy gracz może jak równy z równym konkurować z zawodowcami, ale także możliwość zdobycia profesjonalnej licencji, otwierającej drogę do spełnienia młodzieńczych marzeń. Jak dalej potoczy się ta historia? Tego będziecie musieli dowiedzieć się już sami podczas seansu, a ja tymczasem skupie się na gamingowej otoczce, bo tego w Gran Turismo nie zabrakło.
Już od pierwszych scen film nie pozostawia złudzeń, że jest kierowany do fanów wyścigowego symulatora na konsole PlayStation. Growa otoczka wylewa się wręcz z ekranu, a smaczki z Gran Turismo, takie jak interfejs czy nakładające się na siebie obrazy z wirtualnego i rzeczywistego wyścigu z pewnością przypadną do gustu entuzjastom popularnej serii. Mnóstwo tutaj logotypów PlayStation, rozgrywek na konsolach japońskiego producenta i nawiązań do tego, jakim to Gran Turismo nie jest wspaniałym symulatorem – nie odbierałem tego jednak jako natarczywej reklamy, a bardziej jako puszczenie oczka do widzów, którzy na seansie znaleźli się właśnie przez miłość do gier.
Świetne efekty i gwiazdorska obsada
W Gran Turismo na wyróżnienie zasługują przede wszystkim efekty specjalne. To one nadają filmowi tempo i sprawiają, że (subiektywnie) monotonne wyścigi wyglądają tam niezwykle emocjonująco. Spodziewajcie się więc efektownych wizualizacji rozkładania auta na częściej pierwsze podczas jazdy, wybuchowych kraks czy animacji, zacierających granicę między symulacją, a rzeczywistością, będące jakoby wynikiem wyobraźni i doświadczenia głównego bohatera – tworzy to naprawdę miły klimat. Niemała w tym rola także gwiazdorskiej obsady, czyli wspomnianego Davida Harboura i Orlando Blooma, który wcielił się w rolę pomysłodawcy GT Academy. To oczywiście tytuł bazujący na utartym schemacie od zera do bohatera z łatwym do przewidzenia zakończeniem, ale zagrany na tyle naturalnie, że nie czuć w nim irytującej sztampowości, będącej domeną młodzieżowych produkcji.
Jeśli miałbym się do czegoś doczepić, to wskazałbym na odtwórcę roli Mardenborougha. Archie Madekwe wypada blado na tle hollywoodzkich gwiazd i momentami trudno uwierzyć w skrajne emocje, jakich bohater doznaje w trakcie drogi do sławy. Co ciekawe w scenach kaskaderskich zastąpił go sam Jann Mardenborough, wciąż aktywnie ścigający się w Super GT.
Gran Turismo to dobry krok w stronę lepszych ekranizacji gier
Gran Turismo to więc całkiem udana – choć nieidealna – produkcja na bazie gry, która zyskuje dzięki zaaranżowaniu Davida Harboura i Orlando Blooma. Historia Mardenborougha jest ciekawa sama w sobie, bo to wszakże przykład urzeczywistnienia marzeń wielu graczy. Pokazuje, że ciężką pracą i determinacją można dokonać czegoś, co wydaje się niemożliwe. Nie jest to może zbytnio wygórowana puenta, ale wpisuje się w lekki klimat przyjemnego seansu, a takim Gran Turismo zdecydowanie jest. Jako osoba zaznajomiona z charakterystyką serii czuje się usatysfakcjonowany, a i same wyścigi (których nie jest fanem) udało się przedstawić w takiej formie, by zarówno motoryzacyjni laicy, jak i weterani Le Mans mogli czuć się spełnieni. Czego więc chcieć więcej?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu