Recenzja

Recenzja Battleborn. Ta gra ma pecha, że wychodzi właśnie teraz

Tomasz Popielarczyk
Recenzja Battleborn. Ta gra ma pecha, że wychodzi właśnie teraz
9

Battleborn, strzelanka z elementami MOBA od studia Gearbox (tych od Borderlandsów) to połączenie wybuchowego humoru, dynamicznej akcji i animowanej groteski. Czy to jednak wystarcza, by zawojować serca graczy?

Battleborn to produkcja studia Gearbox. Gwoli wyjaśnienia – ci ludzie są odpowiedzialni za genialne Borderlands (ileż ja godzin przy tym straciłem…), ale też udało im się spaprać Aliens: Colonial Marines, a wcześniej sprofanować księcia w Duke Nukem Forever. Battleborn od samego początku budziło raczej mieszane uczucie. Przytoczę tutaj chociażby niedawny artykuł Pawła, w którym dzielił się wrażeniami z wersji beta i zachwycony nie był.

O co tu chodzi?

Fabuła Battleborn jest prosta jak budowa cepa. Złowroga rasa Valersi sprzymierzona z imperium Jennerit zajmuje układy słoneczne jeden po drugim. Ostatni z nich Solus staje się areną naszych starć – przedstawiciele różnych ras (frakcji) jednoczą się tutaj, tworząc tytułową drużynę Battleborn, która ma przeciwstawić się inwazji.

Widać tutaj pewien potencjał, bo twórcom udało się skonstruować naprawdę fajne i ciekawe realia. Wszystko to podano w typowej dla Borderlands formie – groteski połączonej z dużymi ilościami czarnego (a czasem dość specyficznego i drętwego) humoru. Fani tej pierwszej będą zachwyceni.

Fabuła stanowi tutaj jednak wyłącznie tło, bo w gruncie rzeczy tego interesującego świata nie liźniemy zbyt wiele. Zabawę zaczynamy od samouczka, który jest dość długi i męczący. Gdy już przebrniemy, do naszej dyspozycji zostają oddane dwa tryby: fabuła oraz klasyczny multiplayer PvP. I tu niespodzianka, bo postać, którą graliśmy w tutorialu nagle zostaje zablokowana. Początkujący gracz, który na niej uczył się podstaw rozgrywki zostaje rzucony na głęboką wodę. Generalnie mam wrażenie, że próg wejścia w Battleborn jest stosunkowo wysoki. Jak na produkcję MOBA gra może nie jest szczególnie rozbudowana, ale jak na shooter – bardzo mocno wykracza poza klasyczne ramy. Mam wrażenie, ze twórcy nie poradzili sobie z przystępnym podaniem tego na talerzu. Hardkorowi fani gatunku się odnajdą – pozostali będą buszować po internecie w poszukiwaniu porad.

Tryb fabularny to trochę taki klasyczny co-op. Przed nami osiem misji, w trakcie których ze znajomymi (lub losowymi kompanami) będziemy walczyć o wyzwolenie wspomnianego Solusa. Mechanika jest właściwie zawsze taka sama: spora mapka do przejścia, gromadki przeciwników i boss na samym końcu. Po jakimś czasie wkrada się monotonia, ale na szczęście kampania jest na tyle krótka, że trudno się przy niej nudzić. Tak na marginesie – zdecydowanie odradzam przechodzenie jej w pojedynkę (jest taka opcja) – nuuuuuuda! Warto natomiast wspomnieć o możliwości zabawy na podzielonym ekranie. Tu Battleborn zdecydowanie zyskuje.

Szybko zatem trafiamy do trybu PvP gdzie mamy trzy różne rodzaje rozgrywki. W pierwszym musimy eskortować komputerowo sterowanych żołnierzy do określonych punktów (portali). W innym zajmujemy wskazane strefy na mapie, a za ich kontrolowanie zdobywamy punkty potrzebne do zwycięstwa. Najważniejszy jest jednak Incursion, a więc klasyczny odpowiedni tego, co dzieje się w większości gier z gatunku MOBA: musimy zniszczyć bazę przeciwnika, a więc atakujemy wspierani przez komputerowych, podrzędnych żołnierzy, budujemy wieżyczki za zebrane kryształy, a przy okazji wykonujemy wyzwania. Brzmi dość znajomo, prawda? Warto dodać, że do każdej z tych rozgrywek przygotowano zaledwie dwie mapy, co jest dużą wadą. Zabrakło czasu, pieniędzy czy może resztę wycięta z myślą o płatnych DLC? Ech…

Do wyboru oddano nam w sumie 25 postaci. To prawdziwe indywidualności, których odkrywanie daje naprawdę sporo frajdy. Oczywiście różnią się nie tylko wyglądem i zdolnościami, ale również rolą pełnioną na polu bitwy. Część z bohaterów na początku jest zablokowana, więc musimy spełnić określone warunki, zanim otrzymamy do nich dostęp. Dodatkowi herosi mają pojawić się w darmowych aktualizacjach oraz płatnych DLC. Tutaj ciekawostka – jedną z bezpłatnych postaci, która w pierwszej kolejności trafi do gry ma być uzdrowicielka Alani zaprojektowana przez polską graficzkę o nicku Meagolicious.

Kolejny dowód na wysoki próg wejścia? Przed potyczką nie mamy zbyt wiele czasu na decyzję, kim zagramy. Chwila zwłoki i najciekawszych bohaterów zajmą inni. Nie sprzyja to szybkiej adaptacji nowych graczy. Oczywiście można się szkolić solo w grze każdym herosem i dopiero potem wrócić do multiplayera, ale chyba nie o to tutaj chodzi.

Każdą z naszych postaci w pewien sposób możemy rozwijać w trakcie każdej potyczki – podczas awansu wybieramy jedną z dwóch dostępnych umiejętności. W każdym starciu może to zatem wyglądać inaczej. Czasu na decyzję nie mamy zbyt wiele, więc warto przed grą opracować własne strategie i koncepcje. W podobny sposób zdobywamy również przedmioty. Te jednak musimy najpierw zdobyć w misjach fabularnych i przypisać do naszej postaci. Są one dostępne w specjalnych paczkach, z których wypada losowa zawartość – gadżety dzielą się na zwykłe, rzadkie, unikatowe oraz legendarne. Nie muszę chyba dodawać, że dobrze, jeśli nasz ekwipunek dobrze komponuje się z wybieranymi umiejętnościami?

W miarę rozgrywania kolejnych meczów awansujemy na poziomy. Nasze postaci mogą maksymalnie dobić do 15. Nie otrzymujemy jednak dzięki temu żadnych przewag na polu bitwy, a jedynie skórki czy gesty. Sam gracz ma osobną ścieżkę rozwoju i może maksymalnie wspiąć się na 100. poziom. Tutaj również nagrodą będą różnego rodzaju ozdobniki lub ewentualnie możliwość zagrania zablokowanymi wcześniej postaciami.

Chaos, wszędzie chaos

Jak w to się gra? Od razu muszę zaznaczyć, że nie jestem jakimś szczególnie wielkim fanem MOBA. Zdaję sobie sprawę z tego fenomenu, grałem w to i owo, oglądam czasem rozgrywki na Twitchu i na tym koniec. W Battleborn przeraził mnie ogromny chaos, który szybko wywołuje kompletną dezorientację. W widoku z lotu ptaka wszystko wygląda prościej i jest bardziej intuicyjne. Tutaj z początku trudno ogarnąć tę dynamiczną akcję. I tu kolejny argument przemawiający za wysokim progiem wejścia – zanim nowicjusz się przyzwyczai do tej sieczki, upłynie trochę czasu.

Battleborn ma też inny problem, jest dość ubogi w zawartość. Bardzo szybko rozgrywka mi się nudziła – po 2-3 starciach miałem dość i przełączałem się na inne gry. Być może sytuacja uległaby zmianie, gdybym grał ze znajomymi, a nie losowymi graczami – ale to samo można napisać o każdej grze z multiplayerem. Twórcy powinni jak najszybciej zaserwować nowe mapy i inne atrakcje, bo na obecnym zestawie ten tytuł długo nie pociągnie.

Dużym plusem jest natomiast klimat, który wylewa się z ekranu. Bardzo łatwo jest się wczuć w te realia, a tryskający stąd i owąd humor czasami wywołuje gromkie salwy śmiechu. Gearbox już udowodniło, że dobrze odnajduje się w tej konwencji i tym razem jest podobnie. Widać tu masę inspiracji Borderlands.

Groteskowy klimat idzie w parze z bajkową grafiką. Ta jest jednak dość nierówna. Część postaci została zaprojektowana po mistrzowsku, ale niektóre są dość niechlujnie wykończone. Animacje często biją po oczach brakiem naturalności. To wszystko idzie w parze z dość nudnymi i mało oryginalnymi mapkami, z których zieje pustka. Spodziewałem się czegoś więcej, prawdę mówiąc.

Masz pecha gościu…

Battleborn jest grą unikatową. Pierwszy raz udało się w połączyć ze sobą FPS-a i MOBA. Efekty nie są fantastyczne, ale w produkcji tej można znaleźć sporo naprawdę mocnych stron. Fani takich gier, jak League of Legends czy DOTA 2 z pewnością szybko się tutaj odnajdą, a być może nawet zakochają. Pozostali będą potrzebowali czasu i cierpliwości – ostrzegam, że łatwo nie będzie.

Gra od studia Gearbox ma niestety strasznego pecha, że wychodzi właśnie teraz. W wersję beta Battleborn zagrały 2 mln osób. W Overwatch – 9 mln. To jasno pokazuje, że Blizzard zmiecie właściwie konkurencję z rynku. Na pierwszy rzut oka obie gry są do siebie bardzo podobne – animowana grafika, ciekawe postaci pełniące różne role na polu bitwy, nastawienie na współpracę i wieloosobową rozgrywkę. Różnice dostrzegamy dopiero, gdy się zagłębimy w ich mechanikę. Szybko wówczas okazuje się, że Battleborn jest o wiele bardziej rozbudowany i w dłuższej perspektywie może mieć graczom do zaoferowania więcej. To jednak nie będzie miało żadnego znaczenia, bo Overwatch go szybko przyćmi. Trochę szkoda.

Ocena: 7/10

Kup Battleborn na PC, PS4, Xbox One. Kliknij!

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

Gryfpsrecenzjemobarecgry