Avengers: Koniec gry we wspaniały sposób zamyka pewien etap w kinowym uniwersum Marvela. Tylu emocji, efektów i barwnych postaci na jednym ekranie jeszcze nie było. A to wszystko podano w formie, która wręcz przytłacza swoją epickością.
Recenzja Avengers: Koniec gry - epickie, fenomenalne i wgniatające w fotel doświadczenie kinowe
To naprawdę bardzo niekonkretna recenzja. Starałem się uniknąć spoilerów, żeby nie zepsuć nikomu zabawy. Mam nadzieję, że niczego podświadomie nie przemyciłem. Niemniej czytacie na własną odpowiedzialność.
Z niekrytą przyjemnością obserwowałem, jak przez ostatnie lata rozwijało się kinowe uniwersum Marvela. Pamiętam jeszcze, jak z wypiekami na twarzy oglądałem pierwszego Kapitana Amerykę i zastanawiałem wtedy, czemu ten film przeszedł bez echa. Z każdą kolejną odsłoną było lepiej - oczywiście zdarzały się wahania formy, ale na ogół były to produkcje co najmniej dobre. Avengers: Wojna bez granic postawił poprzeczkę niezwykle wysoko. Epicka bitwa, która zakończyła się porażką superbohaterów sprawiła, że widzowie zbierali szczęki z podłogi. Jednocześnie jednak sam film stał się czymś więcej - pewnym doświadczeniem kinowym, zabierającym widza do innego świata.
Widz ten przez lata zżył się z bohaterami Marvela. Wystarczyło obejrzeć 3-4 filmy, żeby złapać pewien rytm i zacząć kojarzyć postaci. Te ciągle ewoluowały i wkraczały w inne etapy swojego życia. Avengers: Endgame jest kwintesencją tego wszystkiego.
Chciałbym napisać tutaj coś więcej o fabule, opowiedzianej historii, ale jestem przekonany, że jedynym tego efektem będzie zepsucie Wam zabawy. A tymczasem już od pierwszych scen jesteśmy torpedowani emocjami i wartką akcją. Ale na szczęście film nie jest jedynie popisem dla CGI i efektów specjalnych. Historię zaprojektowano w sposób przemyślany i dość spójny. Pojawia się kilka niedopowiedzeń, które gdzieś tam trapią po wyjściu z kina, ale nie podważają one logicznego sensu scenariusza. A to niezwykle ważne.
Akcja potrafi mocno zwolnić. Miejscami czuć napięcie, a miejscami delikatne zaciekawienie. Jednak ani przez chwilę nie uświadczymy tutaj znużenia czy zmęczenia - przynajmniej ja tak się czułem, jako fan Marvela. Samych zwrotów nie ma znajdziemy zbyt wielu, ale trzeba przyznać, że są momenty, na które patrzy się z pewnym niedowierzaniem i zaskoczeniem. W efekcie ten trwający 3 godziny seans mija szybciej niż się obejrzymy. Co jednak szczególnie ważne, zakończenie napisano w taki sposób, by było satysfakcjonujące i sycące. Wychodząc z kina czułem się jak taki naprawdę dobrze obsłużony klient restauracji. Dostałem obłędne danie z rewelacyjną przystawką i deserem. Jedyne o czym marzę to wrócić do tej restauracji i spróbować czegoś innego z menu (Najchętniej Spider-Mana: Daleko od domu, który, ku mojemu zaskoczeniu, podobno ma ostatecznie zamykać tę fazę Marvel Cinematic Universe).
Bracia Russo wyszli zatem obronną ręką z tego arcytrudnego zadania. Przecież splatały się tutaj losy bohaterów wielu filmów. Każdy z tych filmów miał swoje smaczki i detale. Każdy miał też wyrazistą postać, która to znowu miała swoich fanów. Myślę, że "Konie Gry" jest doskonałą odpowiedzią na oczekiwania widzów - niezależnie od tego, czy uwielbiają Ant-Mana, Czarną Panterę, Tony'ego Starka czy Spider-Mana. Każda z tych postaci ma swoje pięć minut (choć niektóre oczywiście będziemy widywać praktycznie przez cały film...).
Wszystko to domyka oczywiście epicka bitwa, której przyczynę i wynik musicie poznać sami. I tutaj Avengers: Endgame ponownie wychodzi obronną ręką. Z jednej strony udało się umieścić duże ilości patosu, a z drugiej zgrabnie je połączyć z historią, ubrać w superbohaterskie portki i posypać szczyptą typowego dla MCU humoru. Efekt - danie, którym będziemy się delektować. Ostatnie sceny filmu będę prawdopodobnie puszczał sobie zapętlone (jak już będę miał gdzie). Takiego poziomu epickości i tak fenomenalnych efektów jeszcze w Avengers nie było. Niemniej akcja jest tak szybka, że mam wrażenie, że ten film trzeba obejrzeć przynajmniej dwukrotnie, żeby wyciągnąć z niego co najlepsze.
Avengers: Koniec gry to film, który doceni każdy fan Marvela. To fantastyczne doświadczenie, które trzyma w napięciu, wywołuje dreszcze na plecach (i to niejednokrotnie), a przy tym niesamowicie satysfakcjonuje i syci. Tylu nawiązań do poprzednich odsłon i tylu pobocznych postaci pojawiło się jeszcze w żadnym filmie Marvela. Oczywiście nie muszę dodawać, że jeżeli nie znamy żadnego z poprzednich filmów, prawdopodobnie szybko się tutaj pogubimy. I to właściwie może być największym problemem "Endgame". To film dla fanów i każdy, kto jest "spoza" nie odnajdzie w nim takiej radości i satysfakcji. Z tej perspektywy moje słowa mogą brzmieć nieco enigmatycznie, ale jestem przekonany, że po wyjściu z kina będziecie wiedzieli, co mam na myśli.
I tutaj dochodzę do wniosku, że pisanie takich recenzji jest bez sensu. Każdy, kto widział "Infinity War" na pewno pójdzie zobaczyć "Endgame". A jeżeli nie widział, musi zobaczyć, żeby zrozumieć w ogóle na czym "Endgame" polega. A kiedy już obejrzy "Infinity War", istnieje duża szansa, że wkręci się na tyle, żeby obejrzeć też inne filmy... Pozostali, jeżeli dotąd się nie wkręcili, Endgame tego nie zmieni, bo zwyczajnie go nie zrozumieją (a jeżeli już to ucieknie im jakieś 75 proc. fabuły).
Nie mogę się jednak oprzeć, by postawić Avengers: Endgame 10/10. Niech to będzie taka forma podziękowania za to, co filmowe uniwersum Marvela zrobiło z superbohaterami w ostatnich latach. Filmy oparte na komiksach wyniesiono na zupełnie nowy poziom. Koniec z blamażami i infantylnymi historyjkami, których nie dało się oglądać (Fantastyczna czwórka jest tutaj chyba szczególnie pechowa...). Avengers: Koniec gry to wspaniałe zwieńczenie tej przemiany i koniecznie trzeba je zobaczyć!
Ocena: 10/10
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu