Recenzja

Recenzja Angry Birds. Da się zrobić fajny film na bazie mobilnej gry

Paweł Winiarski
Recenzja Angry Birds. Da się zrobić fajny film na bazie mobilnej gry
Reklama

Film Angry Birds trafił wreszcie do kin - aż dziw bierze, że tak późno. Da się zrobić kinową produkcję na podstawie Wściekłych Ptaków? Wygląda na to, że tak.

Nie sądzę, by Antyweba czytał ktokolwiek, kto nie ma zielonego pojęcia czym są Angry Birds, ale dla czystości formy, postaram się to szybko wyjaśnić. W grudniu 2009 roku fińska firma Rovio Entertainment postanowiła stworzyć mobilną produkcję inspirowaną grą Crush the Castle. Nie wiem, czy ktoś od razu spodziewał się sukcesy, ale Wściekłe Ptaki z miejsca okazały się hitem i już niecały rok później mówiło się o 12 milionach płatnych pobrań na platformie iOS. Przez kolejne lata pojawiały się kolejne odsłony, a marka rosła w siłę, również jeśli chodzi o wszelkiej maści gadżety. Były odsłony z Gwiezdnymi Wojnami, były wyścigi, odprysk serii z wrogimi świniami oraz zupełnie inne podejście do rozgrywki - bo klasyczny zamysł Angry Birds jest prosty - wystrzeliwujemy tytułowe ptaki z procy, burząc budowle ich wielkich wrogów, świń. Ubiegłoroczne Angry Birds 2 zmieniło model dystrybucji, wprowadzając fatalne mikrotransakcje, a same Rovio radziło sobie coraz gorzej. Mówiło się więc, że kinowy film będzie tym, co pomoże coraz gorzej radzącej sobie serii.

Reklama

Jak podejść do tematu?

Skoro wiecie już na czym polega idea Angry Birds, zastanówcie się jak można zrobić z tego kinowy film. Nie krótkie animowane materiały bez głębszej fabuły, ale długi, zajmujący, złożony obraz, który weźmie z serii gier to, co najlepsze, a jednocześnie sprawi, że widzowie będą się dobrze bawić.

Głównym bohaterem jest Czerwony, osierocony ptak z krzaczastymi brwiami. I to właśnie przez te brwi ptak był szykanowany przez rówieśników, co ostatecznie sprawiło, że wyrósł na społecznego młodzieńca. Dodam, że ptaszyna nie radzi sobie ze stresem, co ostatecznie okaże się kluczową dla filmu sprawą - no bo przecież Wściekłe Ptaki.

Otóż nasz bohater mieszka na ślicznej wyspie ptaków i nie jest specjalnie lubiany. Pewnego dnia sielankowa kraina ma gości, zielone świnie - i żeby nie zdradzać Wam zbyt wiele z fabuły napiszę tylko, że skoro w serii gier chodziło o wykradanie jajek, nie powinno być dla nikogo niespodzianką, że ten właśnie motyw pojawia się w filmie.


Hej, tu jest opowieść!

Przed seansem zastanawiałem się, jak można opowiedzieć historię ptaków. Niby w grze każdy z nich jest w pewnym sensie bohaterem, ma swoje moce i charakterystyczne umiejętności, ale w żadnej z odsłon niczego się o nich nie dowiedziałem. Tymczasem twórcy filmu potrafili dać każdej z ptasich postaci nie tylko własną (ciekawszą lub mniej) historię, ale również charakter, który w całej przygodzie okazuje się kluczowy. Udało się jednocześnie zachować, a w zasadzie pokazać, najważniejsze umiejętności znane z gier Angry Birds.

Nie nastawiajcie się jednak na oskarową historię, fabuła jest prosta i na dobrą sprawę można byłoby wokół niej zrobić film trwający 25-30 minut. Zdecydowano się więc na pewne zapełniacze, celując w zabawne gagi - i te (z małymi wyjątkami) wyszły naprawdę nieźle, pozwoliły przy okazji poznać cztery najważniejsze dla filmu postacie. Oprócz wspomnianego Czerwonego zobaczycie tam dużo Chucka, Bomby i Terrence’a. Jest trochę nawiązań do popkultury, nie ma natomiast suchych, tworzonych na siłę żartów, których niestety nie uniknął kinowy Ratchet & Clank.

Świadomie lub nieświadomie poruszono temat uchodźców - tak przynajmniej odebrałem to ja i tak odbierane jest to w sieci. Otóż wspomniane świnie przypływają na wyspę ptaków ukryci pod pokładami statków. Odbierajcie to jak chcecie, ale nie dziwię się, że w sieci pojawiają się komentarze, jakoby było to odniesienie do aktualnej sytuacji w Europie.

Reklama

Wygląda świetnie

Wizualnie ciężko Wściekłym Ptakom coś zarzucić. Trójwymiarowa animacja stoi na najwyższym poziomie - mało tego, widać, że twórcy mają niezłe wyczucie jeśli chodzi o sceny akcji. Otwierająca film scena pogoni przez dżunglę czy finałowa walka to festiwal fajerwerków i świetnej pracy kamery, która kojarzy się z topowymi hollywoodzkimi hitami.

Bardzo fajnie wypadł polski dubbing - zatrudnienie zawodowych aktorów dubbingowych było dobrym pomysłem, choć wiadomo, że gwiazdy zwykłych filmów, seriali czy też klasyczni polscy celebryci mogliby przyciągnąć widzów do kin. Obronną ręką wyszedł przede wszystkim Jacek Bończyk w roli Czerwonego, dobrze słuchało mi się również Janusza Zadury (Chuck) i Piotra Bąka (Bomba).

Reklama


Na znane nazwy postawiono natomiast w temacie ścieżki dźwiękowej i poza kilkoma motywami znanymi z gier, przygrywa tu chociażby Limp Bizkit czy Black Sabbath. Nie zauważyłem, że numery specjalnie pasowały do filmu, decyzja więc moim zdaniem trochę chybiona - a pewnie swoje kosztowała.

Werdykt

Angry Birds oglądałem z młodym towarzyszem, fanem gier z serii Wściekłe Ptaki. Podobno najbardziej podobała się końcowa walka, która prawie 1 do 1 nawiązywała do mechaniki gier. Podobali się też znani z ekranu tabletu bohaterowie, których widzowie mogil nareszcie poznać. Zauważyłem też, że dobrze bawiła się cała sala, niezależnie od wieku.

Angry Birds to solidna, bardzo dobrze zrealizowana produkcja. W żaden sposób nie definiuje jednak na nowo gatunku filmów animowanych, jest trochę przegadana i powoli się rozkręca. Spodoba się przede wszystkim młodszym odbiorcom, ale nie sądzę, by znajomość gier była tu sprawą kluczową.

Ocena: 6/10

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama