Gry

Rayman Legends (PS Vita) – recenzja

Paweł Kozierkiewicz
Rayman Legends (PS Vita) – recenzja
0

Często zadajemy sobie pytanie czy gry mogą być uznawane za sztukę. Najnowszy Rayman jest kolejnym ważnym głosem w tej dyskusji, jako że stanowi jedno z największych osiągnięć naszej branży jeśli chodzi o grafikę 2D. Pytanie brzmi czy jest jednocześnie grą wartą naszych pieniędzy. Skoro od grafi...

Często zadajemy sobie pytanie czy gry mogą być uznawane za sztukę. Najnowszy Rayman jest kolejnym ważnym głosem w tej dyskusji, jako że stanowi jedno z największych osiągnięć naszej branży jeśli chodzi o grafikę 2D. Pytanie brzmi czy jest jednocześnie grą wartą naszych pieniędzy.

Skoro od grafiki rozpocząłem wywód, to od razu powiem więcej, bo warto. Przy Raymanie spisali się zarówno artyści, jak i rzemieślnicy z zatrudnionego przez Ubisoft zespołu. Artystom udało się wykreować różnorodne światy, zaludnione ciekawymi kreaturami - całkowicie nowymi i znanymi już z również bardzo dobrego Origins. Rzemieślnicy natomiast wprowadzili te wszystkie elementy w ruch. Gra jest ultrapłynna, postaci (bo sterujemy tu nie tylko Raymanem, ale wraz ze zdobywaniem kolejnych Lumów odblokowujemy całą galerię barwnych bohaterów) poruszają się inaczej, zależnie od swoich rozmiarów i fizyczności. Co więcej, w tle zawsze się coś dzieje. Część z umieszczonych tam elementów to niestety modele 3D, ale mimo bycia najsłabszym elementem oprawy wizualnej, wciąż stoją one na wysokim poziomie.

Designerzy poziomów też nie przespali tych niecałych dwóch lat, które minęły od czasu premiery Rayman Origins. Nowości, jeśli chodzi o levele, jest tu co niemiara. Największe wrażenie w wersji na PS Vita robią etapy, w których Rayman pozwala wystąpić w roli głównej grubiutkiemu Globoxowi oraz pomagającemu mu Murfy’emu. Naszym zadaniem jest wówczas przy użyciu ekranu dotykowego umożliwić bohaterowi przejście przez poziom. Musimy szybko reagować, aby zdążyć wyłączyć wszystkie pułapki, wyeliminować (lub zagłaskać na śmierć) przeciwników, a jeszcze przy okazji spróbować skierować Globoxa na ukrytą ścieżkę prowadzącą do znajdziek. Gdyby tego było mało wykorzystany został też żyroskop kieszonsolki. W efekcie czasem trzeba obrócić poziom o 90 czy 180 stopni, aby umożliwić postaci przejście dalej. Miodność w czystej postaci!

Porządne wykorzystanie ekranu dotykowego to jednak nie jedyna nowość w zakresie rozgrywki. Kolejną są doskonałe poziomy muzyczne. Na tego typu etapach musimy nie tylko wykazać się zręcznością, ale też dobrym timingiem. Biegniemy Raymanem przed siebie na złamanie karku cały czas trzymając przycisk L lub R, a w tle gra muzyka. Wsłuchanie się w nią ułatwi nam zidentyfikowanie momentów, w których należy podskoczyć lub uderzyć pięścią. Jeśli przejdziemy poziom bez skuchy usłyszymy cały kawałek „zagrany” niejako poprzez połączenie instrumentalnego podkładu oraz dźwięków towarzyszących naszym poczynaniom. Muzyka zawsze grała w pozycjach z Raymanem istotną rolę (kto nie pamięta nutkowego świata z pierwszej odsłony?), ale nigdy wcześniej nie została wykorzystana w sposób tak twórczy.

Warto też wspomnieć, że tym razem mamy do czynienia z bardziej klasycznymi niż w Origins walkami z bossami. Tam biliśmy się z przeciwnikiem z grzbietu komara, natomiast w Legends po prostu sterujemy naszą postacią, a starcia są kilkuetapowe i odpowiednio trudne, co należy zaliczyć tej produkcji na plus. Ponadto wraz z postępami w grze odblokowujemy dostęp do kolejnych elementów składanki „the best of”, czyli zestawu najfajniejszych poziomów z poprzedniej części. Na szczęście nie są to identyczne etapy, zostały one odpowiednio zmodyfikowane, aby pasowały do Legends i zawierały wszystkie dodane w recenzowanej odsłonie innowacje. Dzięki temu osoby, które spędziły wiele godzin zaliczając Origins na 100% poczują nutkę nostalgii, ale jednocześnie nie będzie miejsca na pełne deja vu i w efekcie znudzenie.

Gra robi też doskonałą robotę w zakresie przytrzymywania nas przy konsoli przez dłuższy czas. Po przechodzeniu kolejnych poziomów zawsze coś się odblokowuje. Po przekroczeniu konkretnej liczby zebranych na danym etapie Lumów, czyli tutejszej waluty, otrzymujemy kupon do zdrapania (znowu inteligentne wykorzystanie ekranu dotykowego!) i w efekcie wygrywamy dodatkową pulę Lumów,; Małaka, niebieskiego stworka, których kilka uwalniamy na kolejnych planszach albo jeden ze wspomnianych zmiksowanych poziomów z Origins. Dodano też galerię zwierzątek, kilkudziesięciu udostępnianych nam wraz z postępami bohaterów czy nowe wyzwania online. Jeśli i tego jest wam mało, to gra oferuje również tryb multi, zarówno polegający na wspólnym zaliczaniu poziomów (uwaga dla łowców osiągnięć - konsola zalicza pucharki tylko graczowi hostującemu grę!), jak i rywalizację w ramach tutejszej mocno uproszczonej odmiany piłki nożnej nazwanej Kung Foot.

Choć w trakcie rozgrywki pojawia się masa nowych pomysłów, to brakuje trochę innego elementu, który napędzał zainteresowanie i chęć parcia do przodu w Origins. Rayman mianowicie nie uczy się w trakcie kampanii żadnych nowych umiejętności. Od początku mamy dostępne szybowanie, cios pięścią na krótki i długi dystans czy kontekstowe odbijanie się od ścian. Szkoda, bo w poprzedniku zdobywanie każdej kolejnej zdolności nie tylko stanowiło wyzwanie, ale jednocześnie uzasadniało powrót do raz zaliczonych poziomów, aby dotrzeć w wówczas niedostępne miejsca i uzupełnić katalog znajdziek, w iście metroidvaniowym stylu.

Rozczarowani będą też trochę gracze, którzy oczekują równie hardkorowego wyzwania jakie oferował Rayman Origins. Choć w Legends trafiają się poziomy, w trakcie powtarzania których będziecie rwać włosy z głowy, to jest ich niewiele w porównaniu z poprzednikiem. Tam trudno było po połowie gry spotkać etap, na którego maksowanie nie trzeba byłoby poświęcić kilkunastu/kilkudziesięciu prób. Tym razem jest łatwiej, przede wszystkim dlatego, że bardzo gęsto umieszczono checkpointy, przez co ewentualna celowa (bo przegapiło się klatkę z Małakiem albo dużą monetę wartą 10 Lumów) lub przypadkowa skucha nie oznacza wielkiej tragedii. Cóż, takie wymagania rynku.

Kolejnym zarzutem, który można na siłę wystosować wobec Raymana jest praktyczny brak fabuły. Tzn. jakaś opowieść się tu pojawia, ale jest ona prostacka i właściwie nas nie obchodzi. Trochę szkoda, bo w Raymanie drugim czy trzecim dało się umieścić w miarę sensowną opowieść, mimo absurdalności głównego bohatera i otaczającego go świata. Świetnie za to, że bohaterowie gry i wszystkie menusy przemawiają do nas w języku polskim. Do jakości tłumaczenia czy doboru głosów trudno się przyczepić. Jedynym nieprzyjemnym dla oka składnikiem są niezlokalizowane elementy graficzne – wszystkie znaki, nazwy czy plakietki pozostały w oryginale. Po polsku są jedynie zwykłe „filmowe” napisy na dole ekranu, pojawiające się, gdy do danego przedmiotu podejdziemy.

Wadą wersji na PlayStation Vita jest też fakt wycięcia z niej 28 poziomów dostępnych w trybie Invasion na konsolach stacjonarnych (są to trudniejsze wersje wcześniej zaliczonych etapów). Na szczęście Ubisoft szybko zareagował na gniew fanów albo po prostu planował taki krok od razu, aby kolejny raz nie opóźniać premiery i obiecał, że pojawią się one wraz z kolejną aktualizacją, całkowicie za darmo. Na ten moment jednak na PS Vita mamy do zebrania tylko 615 Małaków w odróżnieniu od 700 dostępnych na PS3 czy Xboxie 360. No i na WiiU, na które tytuł ten miał być pierwotnie ekskluzywny i któremu zawdzięczamy najprawdopodobniej tak fajne wykorzystanie dotykowych możliwości PS Vita.

Fakt, że Rayman Legends w ogóle wyszedł już stanowi powód do radości, bo wielu analityków przed premierą poprzednika kwestionowało biznesowy sens wydawania w pudełku platformówki 2D, czyli gry-przedstawicielki gatunku, który przestał być modny ponad dekadę temu. Na szczęście sprzedaż była na tyle zadowalająca, że Ubisoft dał zielone światło produkcji sequela. I to wysokobudżetowego sequela, bo jak opisałem powyżej Rayman Legends aż ocieka jakościową zawartością! Żal byłoby więc nie pozwolić mu chociaż zarobić na zwrot kosztów produkcji, szczególnie że tytuł ten kosztuje na konsolach tylko trochę ponad 100 zł, a na PC jeszcze mniej. Jeśli natomiast czujecie się już przekonani do zakupu, to opisywana wersja na PlayStation Vita wydaje się najlepszym wyborem. Jej jedyna zasadnicza wada zostanie niedługo wyeliminowana (pojawią się brakujące poziomy), a korzystanie z wielu funkcji jest na PS Vita po prostu bardziej intuicyjne i wygodniejsze. No chyba, że macie w domu WiiU…. Dobra żartowałem. Skoro takie suchary mi się w głowie rodzą, to ewidentnie już czas powrócić do kolorowego świata Raymana i zapolować na ostatnie brakujące Małaki. Do zobaczenia tamże!

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu