Kosmos

Rakieta Vega „nie dowiozła”. Europa weszła w „New Space” najgorzej jak się da

Krzysztof Kurdyła
Rakieta Vega „nie dowiozła”. Europa weszła w „New Space” najgorzej jak się da
0

Wczoraj miał miejsce drugi start zmodyfikowanej rakiety orbitalnej Vega. Niestety operacja nie poszła tak jak zaplanowano i w wyniku problemów z silnikiem Vega-C nie dotarła na orbitę. Od 2019 r. to 3 awaria pojazdu z tej rodziny, dodajmy jedynej, jaką ESA na dziś dysponuje.

Błyskawiczna awaria

Vega-C z dwoma satelitami obrazującymi Pléiades Neo 5 i 6 dla firmy Airbus wystartowała z portu kosmicznego Kourou w Gujanie Francuskiej. Rakieta leciała w kierunku północnym na lekko wsteczną orbitę o inklinacji 97,89°. Pierwszy stopień rakiety, P120C uruchomił się i pracował bez zarzutu, ale po jego odrzuceniu i odpaleniu silnika drugiego stopnia Zefiro-40 zaczęły się problemy.

Polecamy na Geekweek: Ukraińcy dokonali sensacyjnego odkrycia. Mogą to być pozostałości rzymskiej osady

Ciśnienie w silniku na paliwo nagle spadło, ciąg stał się zdecydowanie za słaby i rakieta zaczęła „odpadać” od właściwej trajektorii. Z wizualizacji dostarczonej przez operatora rakiety, firmę Arianespace wynika, że przeprowadzono jeszcze kolejne etapu startu, włączył się trzeci stopień rakiety Z9 i odrzucono owiewki ładunku to Vega-C osiągnęła pułap zaledwie 110 km, po czym zaczęła opadać i w efekcie runęła do Oceanu Atlantyckiego.

Szybkość, z jaką doszło do zmiany trajektorii sugeruje, że mogło dojść do dużego uszkodzenia poszycia drugiego stopnia, co doprowadziło do gwałtownego spadku ciśnienia. Wygląda to na awarię podobną do tej, która przydarzyła się zwykłej Vedze w 2019 r. W misji VV15 również zawiódł drugi stopień rakiety, wtedy był to jednak znacznie słabszy Zefiro 23.

Trzy na dziewięć

Statystyki startów rakiet z rodziny Vega-C z ostatnich lat zaczynają wyglądać fatalnie. Od 2019 r. miało miejsce 9 startów, z których trzy zakończyły się porażką. Vega-C ma obecnie na koncie udany debiut i porażkę w drugim podejściu. Dla ESA to duży problem, gdyż na dziś to jedyna europejska rakieta w stanie operacyjnym.

Jak części z Was zapewne wiadomo Europa korzystała do niedawna z trzech typów rakiet, których operatorem było Arianespace. Pierwszymi były Sojuzy, które odpadły z oczywistych względów, drugimi były przeraźliwie drogie Ariane 5, których produkcję już zakończono, na placu boju pozostała więc tylko znacznie tańsza, ale wciąż nie tania, Vega-C.

Mocno kuriozalna sytuacja jest z Ariane 6. Ta rakieta wciąż nie jest gotowa, ale już na starcie jest przestarzała i nie ma szans, żeby była w stanie konkurować cenowo z produktami firm „new space”. Z góry wiadomo, że jest skazana na europejską, polityczną kroplówkę. Teraz dodatkowo starty Vega-C zostaną wstrzymane do czasu wyjaśnienia przyczyn awarii, a w kalendarzu na 2023 r. było na nie zabukowane aż 10 misji.

Ile śledztwo i rozwiązanie problemu może potrwać? Nikt tego nie wie, ale przy tak napiętym kalendarzu nawet politycznie „zakonserwowani” klienci mogą zostać zmuszeni do skorzystania z usług latającego masowo, bezbłędnie i tanio SpaceX. Dość powiedzieć, że raptem kilka dni temu jeden z Falconów 9 poleciał i wrócił po raz 15-ty, a w ciągu dwu ostatnich miesięcy rakiety SpaceX poleciały więcej razy niż Vegi w ciągu feralnych 4 lat.

Wczorajsza awaria jest też bardzo złą wiadomością dla Airbusa. Nowe satelity z dodanymi modułami komunikacji laserowej miały pomóc rozwiązać problemy przesyłowe jego niewielkiej konstelacji. Czy koncern potrzebujący tych satelitów „na już” znów wybierze do ich wyniesienia rakietę której współczynnik awarii sięgnął w ostatnich latach 33%? Szczerze wątpię.

 Problem Europy się pogłębia

Od mniej więcej dekady jesteśmy świadkami rewolucji w środkach wynoszenia na orbitę. Choć na dziś sukces odniosły zaledwie dwie firmy, SpaceX i Rocket Lab, to już one zdołały całkowicie przemeblować ten rynek. Kilka kolejnych obiecujących konstrukcji ma debiutować w 2023 roku. Nie można też pominąć faktu, że w końcu spore postępy widać w temacie dużej rakiety New Glenn od Blue Origin.

Do wyścigu w końcu dołączył też najważniejszy przedstawiciel amerykańskiego przemysłu „old space”, czyli ULA. Firma powinna niedługo zadebiutować z nową rakietą Vulcan i co nie mniej ważne, wraz z NASA przeprowadziła udane testy technologi LOTFID, która ma być podstawą dla systemu SMART umożliwiającego odzyskiwanie bardzo drogich silników BE-4.

Europa tymczasem ładuje pieniądze w coraz bardziej nadające się do skansenu rakiety Ariane i Vega, a tutejsze startupy traktowane są z dużą ostrożnością. Zapowiedzi ESA są w kontekście ich finansowania bardzo zachowawcze i robione trochę na alibi. W efekcie nawet te najlepiej rokujące, jak niemieckie Isar czy RFA, w wyniku mocno ograniczonego finansowania są wciąż dalekie od debiutu.

Wydaje się, że w przesadnie zbiurokratyzowanej Europie wciąż widać strach przed prawdziwą komercjalizacją, podejmowaniem (tak naprawdę pozornego) ryzyka inwestycyjnego oraz chęć prowadzenia kosmicznych projektów w typowy dla tej części świata „urzędniczy” sposób. Amerykanie już się z tego podejścia leczą, a ryzyko w projektach o stałym koszcie przydzielanym kilku podmiotom okazuje się być znacznie niższe, niż w tych prowadzonych tradycyjnie. Pozostaje pytanie kiedy, a nawet czy w ogóle Europa się obudzi...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu