W ostatnich dniach odbywały się kluczowe dyskusje na temat finansowania ESA i kosmicznej polityki realizowanej przez państwa europejskie. Jednymi z najważniejszych tematów było to, co zrobić z łazikiem misji ExoMars oraz jaki kierunek nadać kulejącemu biznesowi rakietowemu.
17 miliardów euro
Decydenci ustalili ostatecznie trzyletni plan finansowania ESA w wysokości 16,9 miliarda euro. 2,7 mld z tej kwoty trafi do programu eksploracji załogowej i robotycznej, w ramach której ESA opłaca swoją część kosztów związanych z Międzynarodową Stacją Kosmiczną. Pieniądze pójdą też na budowę konstelacji satelitów komunikacyjnych, satelitę do badania pogody kosmicznej.
Finansowanie uzyskała też misja Hera, która wyśle sondę na Didymosa i Dimorphosa, aby sprawdzić ślady po uderzeniu sondy DART. ESA chce rozwijać też swoje programy księżycowe, choć nikt nie ma tam złudzeń, że Europa może włączyć się w wyścig ze Stanami i Chinami.
W misjach załogowych ESA opiera się o program Artemis, w którym ma zapewnione trzy miejsca, a jej wkładem są moduły serwisowe statku Orion. Samodzielnym europejskim projektem jest za to projekt lądownika towarowego Argonaut. Pojazd ma mieć możliwość transportu na Księżyc, a także z powrotem na Ziemię ładunków o masie 1,9 tony.
ExoMars wraca zza światów
Łazik ExoMars to z kolei kolejna ofiara agresji Rosji na Ukrainę. Pojazd, który otrzymał ostatecznie imię Rosalind Franklin był wspólnym projektem ESA i Roskosmosu i po zerwaniu kontaktów między agencjami (poza ISS) znalazł się w zawieszeniu. Rosja była odpowiedzialna w tym projekcie za platformę do lądowania oraz dostarczanie całości na orbitę Czerwonej Planety. Łazik miał polecieć na Marsa rakietą Proton.
Ten pechowy, wielokrotnie wstrzymywane i zmieniany projekt mógł skończyć nawet w muzeum, ale ostatecznie ESA postanowiła wysupłać na niego kolejne środki, konkretnie 360 mln dolarów i dokończyć projekt wspólnie z NASA. Amerykanie mieliby pomóc ESA przy stworzeniu dla łazika radioizotopowego generatora termoelektrycznego, silnikach hamujących lądownika oraz oczywiście wyniesieniu całości na Marsa. Uczciwie przyznano jednak, że szczegóły między agencjami nie zostały jeszcze dogadane.
Rakiety w rozkroku
W temacie europejskich rakiet nie jest wesoło. Nad Ariane 6 i Vegą C pastwiłem się już nie raz, więc tu wystarczy, że napiszę, że Europa spóźniła się na rewolucję „New Space” i na dziś nie wygląda, żeby zamierzała się z rozmachem zabrać do nadrabiania zaległości. Pomiędzy najbogatszymi państwami naszego regionu są spore rozbieżności interesów.
Francja i Włochy chcą bronić Vegi i Ariane, podczas gdy inwestujący w start-upy kosmiczne Niemcy chcieliby większej otwartości. Efektem rozmów pomiędzy tymi krajami jest niewiele znaczący dokument, w którym zapisano zręby kompromisowego rozwiązania, czyli Francja i Włochy pomostowo mają możliwość lewarowania swoich rakiet, Niemcy uzyskali zapewnienie, że ESA będzie otwarta na nowe firmy przy przetargach.
Szczerze mówiąc, jak dla mnie to trochę robienie dobrej miny do złej gry. Amerykanie swoimi opartymi na konkurencji programami o stałej cenie pokazali, jak można efektywnie prowadzić ambitne projekty i promować młode firmy, zapewniając jednocześnie starym podobne warunki. Choć w porozumieniu jest mowa o nieokreślonych „mechanizmach zachęcających do redukcji kosztów”, mam wrażenie, że za tym pojęciem nic konkretnego nie stoi.
Moim zdaniem konkurencyjnej cenowo do rozwiązań amerykańskich rakiety od Ariane i Vegi nie zobaczymy jeszcze długo. Może uda się wybić któremuś z niemieckich startupów (ISAR, RFA), ale choć terminy pokazywane w czasie kolejnych rund finansowania brzmią nadzwyczaj obiecują, te wciąż wyglądają na dalekie od oblotu gotowych rakiet. A z każdym kolejnym udanym startem amerykańskich firm i zbliżaniem się startu Starshipa będzie coraz trudniej, rynek rakietowy nie jest aż tak głęboki, jak się to wielu wydaje.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu