Świat

Przez Internet można się już nawet rozwieść. To lekka przesada...

Maciej Sikorski
Przez Internet można się już nawet rozwieść. To lekka przesada...

Do Sieci z każdym rokiem przenoszą się kolejne sfery naszego życia. Jeszcze kilka lat temu Internet służył głównie do komunikacji oraz zdobywania info...

Do Sieci z każdym rokiem przenoszą się kolejne sfery naszego życia. Jeszcze kilka lat temu Internet służył głównie do komunikacji oraz zdobywania informacji. Dzisiaj wykorzystujemy go do zakupów, bardzo szeroko pojętej rozrywki, załatwiania niektórych spraw urzędowych, płacenia rachunków, zarządzania finansami, organizowania wakacji, a nawet szukania miłości. Skoro doszliśmy już do etapu, w którym męża/żonę poznaje się w Sieci, to nie powinien dziwić fakt, iż z poślubionym partnerem można się rozwieść za pośrednictwem Internetu…

Znam przynajmniej trzy małżeństwa, które swoją znajomość rozpoczęły na portalach randkowych. Przyznam szczerze, iż kilka lat temu trochę mnie to dziwiło i byłem dość sceptycznie nastawiony do całej koncepcji, ale od tego czasu sporo się zmieniło. Dzisiaj zdanie „Poznałem fajną dziewczynę w necie, świetny materiał na żonę” nie robi na mnie większego wrażenia. I nie dotyczy to jedynie ludzi, którzy w wirtualnej rzeczywistości spędzają większą część swojego życia – z portali randkowych korzystają też osoby używający nowych technologii w sposób umiarkowany. Jednak nie miało być o szukaniu partnera, a o kończeniu związku z nim, więc przejdę do tematu właściwego.

Sprawa dotyczy Danii. Podobno uzyskanie rozwodu już wcześniej nie było tam skomplikowaną kwestią, ale teraz uproszczono cały mechanizm do granic możliwości. Petent (w tym przypadku osoba, która chce się rozwieść) wchodzi na stronę odpowiedniego urzędu, wypełnia konkretny formularz, wysyła go i tym samym uruchamia procedurę rozwodową. Ta ostatnia nie trwa zbyt długo nie wymaga już udziału przyszłego rozwodnika. Pisząc krótko: kości zostały rzucone. A małżeństwo zakończone.

Jaki cel przyświecał zmianom? Przede wszystkim oszczędności w administracji publicznej. Pewnie ktoś doszedł też do wniosku, iż w ten sposób tworzy się e-państwo przyjazne obywatelowi i dające mu większe możliwości, sporą swobodę. Czy jest to jednak słuszny kierunek rozwoju e-administracji? Gdy tekst zostanie opublikowany będę stał w kolejce w NFZ. Podejrzewam, że spędzę tam trochę czasu, a potem ruszę do budynku ZUS, by i tam oddać się wypełnianiu dokumentów i czekaniu w kolejce. Niestety, w obu instytucjach muszę się pojawić osobiście i nie załatwię swoich spraw przez Internet. Choć oznaczałoby to spore ułatwienie i oszczędność czasu. Za zmianami w tej materii jestem jak najbardziej za i podpiszę się pod nimi obiema rękami. Tego samego nie mogę jednak napisać o rozwodach przez Internet.

Trudno nazwać mnie konserwatystą i obyczajowym betonem, ale e-rozwód uznaję za lekką przesadę. Teraz każda większa sprzeczka będzie się mogła zakończyć następująco: w ruch pójdzie komputer/smartfon, odpowiedni formularz zostanie szybko wypełniony i wysłany – i po małżeństwie. Nierzadko pewnie wszystko będzie się działo pod wpływem sporych emocji oraz/albo alkoholu. Rano, ewentualnie dwa dni później ktoś może dojść do wniosku, że jednak popełnił spory błąd. I co wtedy? Znowu ślub (o ile druga osoba się na to zgodzi – może informacja o rozwodzie wywoła lawinę i sprawy nie da się już odkręcić)?

Jestem jak najbardziej za tym, by polskie urzędy były reformowane, by zawitała do nich w końcu "cyfryzacja przez duże C", bym nie musiał sterczeć w kilku budynkach i czekać aż na tablicy wyświetli się mój numerek (tylko po to, by dowiedzieć się, że stoję w złej kolejce albo nie posiadam druku X dostępnego jedynie w innym wymiarze). Jeśli jednak mowa o rozwodach, to zastańmy przy obecnej formie, by każda strona dobrze przemyślała ten krok.

Źródło grafiki: telegraph.co.uk
Źródło informacji: rp.pl

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu