Felietony

Mam nadzieję, że Netflix zabije kina

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

Reklama

Jestem świeżo po seansie Bright i choć film jest nierówny, a ja pewnie szybko o nim zapomnę - to bardzo się cieszę, że Netflix poczyna sobie na filmowym rynku coraz odważniej. Jeśli tak mają wyglądać premiery wysokobudżetowych produkcji, kompletnie nie będę płakał za kinami i klasyczną formą dystrybucji filmów.

Tak, jak i Wy wychowałem się na kinie i kasetach VHS. Bardziej oczywiście na tym drugim, w końcu nie zawsze i nie na wszystko można było się wybrać do sali kinowej. Bywałem w kinach małych i dużych, pamiętam jak w Polsce powstawały pierwsze multipleksy. Od kilku lat nie ma tam jednak żadnej rewolucji i jeśli miałbym wskazać jedną, byłyby to bez wątpienia zmierzające do Europy ekrany Samsung Cinema LED. No bo co innego? 3D wciąż tam twki i staram się je już omijać szerokim łukiem, a na dalsze zmiany się nie zapowiada.

Reklama

Kinowa domowa premiera

Byłem niedawno w kinie na Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi. Dokładnie w jednym z warszawskich Cinema City, ale oczywiście nie mam zamiaru czepiać się akurat tej sieci. To po prostu zwykły multipleks, jakich w Polsce dużo. Jakość obrazu pozostawiała sporo do życzenia, szczególnie po niedawnym koreańskim seansie na Samsung Cinema LED. Już przy okazji opisywania tego świetnie prezentującego się ekranu nie chciałem wracać do projektora, po seansie Ostatniego Jedi ten brak chęci powrotu jest jeszcze większy. Zmierzam jednak do tego, że jednym ze zwiastunów był film Bright. To ta wysokobudżetowa produkcja z Willem Smithem, która ma swoją premierę w serwisie Netflix. I reklamówka jasno to zaznaczyła - premiera w serwisie, nie w kinie. Hasło było wymowne i...powiało przyszłością.

Sam Bright mi się podobał, szczególnie jeśli chodzi o klimat (urban fantasy). Nie jest to oczywiście film wybitny i pewnie szybko o nim zapomnę, a i serial byłby moim zdaniem lepszym rozwiązaniem. Ale wysokobudżetowy film z hollywoodzką gwiazdą tylko w Netflix? W dodatku z fajną kinową reklamówką mówiącą jasno, że nie trzeba przychodzić na wielką salę żeby zobaczyć nowość?

Kino kontra dom

Przy 21-calowych kineskopowych telewizorach przeskok jakości obrazu i dźwięku między salonem/dużym pokojem a kinem był ogromny. W pewnych aspektach zawsze będzie, rozmiar to rozmiar. 65 cali na ścianie zawsze przegra rozmiarem z dużą kinową salą. Ale wygra innymi aspektami. Tak, też mam dość trwającego pół godziny bloku reklamowego, kolejek po popcorn, przepychania się do foteli, kombinowania gdzie położyć kurtkę. Tak jak i Was irytują mnie śmiechy, charczenie, kaszel, rozmowy, światła ekranów telefonów, ludzie wychodzący do ubikacji. I zastanawiam się czasem w imię czego to znoszę. Bo przecież nie w imię wygodnych foteli i świetnego ekranu?

Kinowy ekran, który rozczarowuje czernią i ostrością nie ma startu do jakości chociażby telewizora ze średniej półki. Wyższa opcja Netfliksa (4k HDR) w połączeniu z Samsungiem KS7000, który w tej chwili wisi na mojej ścianie zmiata jakością kinowe ekrany Cinema City. Do tego soundbar lub dobrze rozstawione głośniki 5.1 i dźwiękowo nie będzie zbyt wielkiej różnicy. Albo słuchawki z dźwiękiem 3D (polecam kombo z konsolą PS4 i chociażby słuchawkami PlayStation Wireless Headset). No i cena - Netflix w planie premium jest tańszy niż dwa bilety do kina w weekend. Tylko te są jednorazowe, a abonament na cały miesiąc. W takim układzie wolę premierę w domu, na kanapie, w kapciach, własnym popcornem i zimną colą. No i zapauzuję film, czego w kinie przecież nie zrobię.

Powiecie, że kino to klimat. O nim pisałem wyżej, to te wszystkie kaszlnięcia, kolejki po napoje i "przepraszam, to ja mam miejsce nr 13". Dotychczas traktowałem Netfliksa jako serwis z serialami, który przy okazji zabija serialowe piractwo (mam taką nadzieję) i pozwala obejrzeć starsze filmy, które fajnie sobie przypomnieć. Kiedy jednak wjeżdżają tu nowości i mają w Netfliksie swoje premiery - widzę, że platforma zaczyna walkę z kinem. I mam nadzieję, że kiedyś ją wygra pokazując, że jest w stanie zrobić (lub kupić) wielkie premiery kinowe oferując widzom większą przygodę przy obcowaniu z filmową nowością. Powiecie, że to kolejny sposób na alienowanie się i przechodzenie do wirtualnego świata. Że lepszy jest kontakt z ludźmi i spędzanie czasu ze znajomymi. To ja wolę obejrzeć ten Bright ze znajomymi u mnie na kanapie niż przedzierać się w weekend przez dzikie tłumy w multipleksie.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama