Felietony

Pokolenie VHS - nostalgiczna podróż do wypożyczalni kaset wideo

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

29

Niedawno dowiedzieliśmy się, że Beverly Hills Video kończy działalność. Nad powodami takiej decyzji można jedynie dywagować, bo w oficjalnym komunikacie niczego nie zdradzono. Ale jedno jest pewne – to w naszym kraju koniec pewnej ery. Ery, która zaczęła się dawno temu, w czasach zapomnianych już ka...

Niedawno dowiedzieliśmy się, że Beverly Hills Video kończy działalność. Nad powodami takiej decyzji można jedynie dywagować, bo w oficjalnym komunikacie niczego nie zdradzono. Ale jedno jest pewne – to w naszym kraju koniec pewnej ery. Ery, która zaczęła się dawno temu, w czasach zapomnianych już kaset VHS.

Często powtarzam, że pokolenie 30+ to szczęściarze, szczególnie w Polsce. Uczestniczymy bowiem w technologicznej rewolucji, która choć porusza się małymi kroczkami, całkowicie zmienia nasze życie. Jest tak z dostępem do Internetu, muzyką, motoryzacją. Mam to szczęście patrzeć również jak zmienia się nie tylko kinematografia, ale również sposób dystrybuowania produkcji filmowych. I tak, wciąż posiadam, zakurzoną już, kolekcję kaset VHS. A skoro interes zwinęła największa polska sieć wypożyczalni, która swego czasu pogrzebała osiedlowe biznesy, grzechem jest nie przypomnieć jak niegdyś pozyskiwano filmy.

Tylko przy oddawaniu przewiń do początku!

Mieszkańcy mniejszych miejscowości nie mieli możliwości obcowania z kinowymi nowościami. No chyba że sporadycznie podczas wycieczek do większych miast, ale takie eskapady można było w roku zliczyć na palcach jednej ręki. Z pomocą jednak przychodziły wypożyczalnie kaset, jedne z mniej, inne z bardziej fikuśnymi nazwami. Raz były to większe sale z pieczołowicie poukładanymi kasetami, często uśmiechającymi się do nas z obrotowych stojaków, innym razem obskurne lokale, w których można też było kupić petardy, kastety, tabakę i plakaty z filmów. Na blacie leżały opasłe segregatory z podpisami „Sensacyjne”, „Science-fiction”, „Komedie”, „Erotyczne”. A w nich okładki kaset, które musiały wystarczyć za rekomendację. Bo kiedy obejrzało się już wszystkie nowości polecone przez znajomych, pozostało decydować na podstawie zdjęć i krótkiego opisu, który równie dobrze pasował do trzydziestu innych filmów z trzech różnych gatunków.

Właściciele tych przybytków kultury i sztuki uwielbiali programy lojalnościowe, które zaczynały i kończyły się na wyrobieniu karty członkowskiej – najczęściej wydrukowanej na słabej jakości drukarce i oblepionej czymś, co przypominało pieczołowicie pociętą taśmę samoklejącą. Ale skoro był kod kreskowy, czasem też imię i nazwisko, nr klienta, to ten mógł poczuć się jak ktoś wyjątkowy.

„Tylko przy oddawaniu przewiń do początku!”, krzyczał właściciel, kiedy zamykałem drzwi jego filmowej pieczary. Raz nawet zdarzyło mi się wrócić do domu, bo zupełnie mi ta prośba wyleciała z głowy. Zawsze starałem się być fair w tym aspekcie, choć sam na ogół trafiałem na kasety zatrzymane przy napisach końcowych. Ale właściciel lub ekspedient czasem sprawdzał stan oddawanej kasety i kiedy był zadowolony, wchodziło się z nim w niepisany układ. Taki układ owocował często odłożeniem aktualnego hitu gdzieś pod ladę, przynajmniej na jeden dzień, żeby czasem ktoś nie zwinął mi go sprzed nosa.

Ale czy tak można?

W latach dziewięćdziesiątych kapitalizm w naszym kraju dopiero raczkował. Podobnie jak przepisy o ochronie własności intelektualnej. Niby praktycznie na początku każdego filmu pojawiała się pamiętna plansza z ostrzeżeniem FBI, nikt nigdy nie miał pewności czy właściciel wypożyczalni posiada taśmę z prawami do przekazywania jej odpłatnie innym widzom. I chyba nikogo to nie interesowało. W tamtych czasach popularne było archiwizowanie wypożyczonych filmów. Najciekawszym wytłumaczeniem tego niecnego procederu, jaki słyszałem, było „no bo jak się w wypożyczalni zniszczy kaseta, to przecież mogę oddać swoją”. A te niszczyły się na potęgę – niejednokrotnie wypożyczyłem film, którego zwyczajnie nie dało się już oglądać. Magnetyczne nośniki mają swoją wytrzymałość i często chęć zarobienia przez właściciela była większa niż satysfakcja widza. Wracając jednak do wspomnianej archiwizacji – wystarczył przecież sąsiad z magnetowidem, zestaw przewodów i pusta kaseta. Co ciekawe, wiele osób uważało w tamtych czasach, że to dozwolone, podobnie jak nagrywanie filmów z telewizji (ciekawostka: na kasetę z komunii nagrałem pierwszego Terminatora, po niemiecku z RTL). Warto też pamiętać o podwórkowej klasyfikacji miłośników filmów na VHS – ci bardziej szanowani mieli wideo (z funkcją nagrywania), ci mniej odtwarzacze (bez funkcji nagrywania). Takie to były czasy.

Tworzenie pięknego zaczątku genialnego upadku

Nie potrafię wskazać jednego powodu, dla którego upadły wypożyczalnie. Kiedy kasety VHS odchodziły do lamusa, a na tak zwane salony wdarły się płyty DVD, duża część – szczególnie większych – tego typu placówek przerzuciła się na płyty. I była to decyzja genialna, bo zakup oryginalnego filmu w tym formacie mocno obciążał domowy portfel. I choć wypożyczenie krążka, w porównaniu z wypożyczeniem kasety, do najtańszych nie należało, to cieszyło się sporą popularnością. W końcu na płytach DVD można było znaleźć również dużo zakulisowych materiałów, który upiększał obcowanie z płytą. A w czasach słabego dostępu do sieci, pozyskane w ten sposób informacje były dla miłośnika filmu na wagę złota.

N pewno w upadku wypożyczalni dużą rolę odegrało piractwo, najpierw w formie wymieniania się płytami z filmami, a następnie dostępność plików w Internecie. To jednak ten aspekt, który przez wielu uważany jest za głównego kata każdej gałęzi kultury, która weszła w erę cyfrową, pozwolę sobie więc nie drążyć tematu. Poszukam za to głębiej. Na pewno niejednokrotnie widzieliście ulicznych sprzedawców handlujących filmami na DVD. I nie jakimiś „przegrywkami”, a zapakowanymi albo w pudełka, albo w kolorowe wsuwane koperty, krążkami. Te w dużej mierze pochodziły z …czasopism. I to kolejny powód, dla którego niejedna wypożyczalnia zwinęła interes. Papierowe periodyki, nie tylko filmowe, potrafiły serwować całkiem aktualne filmy – może bez wkładki, dodatkowej zawartości, ale ręka do góry kto nigdy nie kupił takiej płyty. Nawet kolorowe czasopisma plotkarskie potrafiły załączyć romantyczną komedię. A specjalne, kioskowe serie tematyczne, dzięki którym można było uzbierać na przykład klasykę kina science-fiction, czy komplet filmów ulubionego reżysera? Czasem takie wydawnictwa, ustawione jeden po drugim, wyglądały naprawdę ładnie na półce, co dla wielu było dobrym powodem do prenumeraty.

Pójdźmy jednak dalej. W polskich kablówkach zaczęło pojawiać się coraz więcej polskojęzycznych kanałów, na których wyświetlano nowsze lub starsze filmy. Pomijając już popularne w Polsce nagrywanie (teraz zamiast magnetowidów - na dyskach w dekoderach), można było po prostu obejrzeć interesujący obraz. A jeśli ktoś pokusił się o abonament specjalnych filmowych kanałów, dostawał nowości prawie tak szybko jak w wypożyczalniach. Jednym z ostatnich gwoździ do trumny wypożyczalni okazała się usługa Wideo na Życzenie (VOD), dostępna chociażby w dekoderach czy na konsolach do grania. Nie dość, że cena filmu była mniejsza niż w wypożyczalni, to nie trzeba było wychodzić z domu. Nie jestem fanem cyfrowej dystrybucji, ale doceniam wygodę oferowaną przez streaming wideo. I co najważniejsze, to działa naprawdę dobrze – wystarczy posiadać w miarę rozsądne, pod kątem prędkości, łącze.

Wygodnie, ale bez magii

Mówi się, że kiedyś wszystko było lepsze, fajniejsze, miało w sobie więcej czaru. W przypadku wypożyczalni to prawda, nawet jeśli chciałoby się zupełnie zapomnieć o łezce nostalgii. Tamte placówki miały swój urok, miłośnicy filmów zawierali tam fajne znajomości, niczym w romantycznych komediach, kiedy przy półce z horrorami codzienność zasiała ziarenko miłości. Na pewno jest wśród Was również garstka osób, która pod pozorem przysługi dla wujka, próbowała wypożyczyć film erotyczny. Niezależnie od finału takiej misji, zawsze było przy tym sporo emocji i śmiechu.

Ogólna dostępność do produkcji ze złotego ekranu jest wygodna, ale pozbawiona uroku, swoistej magii, którą czuło się czekając, aż kaseta z upragnionym filmem wróci do wypożyczalni. I choć Beverly Hills Video było placówką dużą, nieposiadającą w sobie uroku małych osiedlowych wypożyczalni, to uronię za nimi łzę. Bo ogłoszenie o końcu działalności dało mi do zrozumienia, że zakończył się pewien etap mojej przygody z kinematografią. I chyba dostrzegłem to dopiero teraz.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu