Recenzja

Prawie wymarzony powrót hitu HBO. Wielkie kłamstewka 2. sezon - recenzja

Konrad Kozłowski
Prawie wymarzony powrót hitu HBO. Wielkie kłamstewka 2. sezon - recenzja
Reklama

Wielkie kłamstewka wracają z 2. sezonem na HBO i HBO Go już niedługo. Przedpremierowo oceniamy początek nowej serii, bo widzieliśmy już 3 odcinki.

W poniższym tekście znajdziecie spoilery z 1. sezonu Wielkich kłamstewek.

Reklama

Decyzja o nakręceniu 2. sezonu Wielkich kłamstewek nie zapadła w mgnieniu oka. Gdyby tak się stało, wiedzielibyśmy o wiele wcześniej, lecz HBO rozegrało to jak należy. Prawdopodobnie w pierwszej kolejności włodarze stacji i osoby decyzyjne zapragnęły poznać kontynuację historii, a po drugie przeczytać sam scenariusz na następne 7 odcinków. To wszystko spowodowało, że 2. sezon Big Little Lies (w oryginale ten tytuł brzmi trochę lepiej, wybaczcie, musiałem), debiutuje w dwa lata po premierze pierwszego. Oczekiwanie jednak dobiega końca, bo premiera nowych odcinków już za kilkanaście dni na HBO i HBO Go, a ja widziałem przedpremierowo trzy epizody, na podstawie których mogę podzielić się z Wami wrażeniami z seansu.

Fabuła 2. sezonu Wielkich kłamstewek startuje i jednocześnie nie startuje dokładnie w tym miejscu, gdzie skończyliśmy. Jest tak, ponieważ punktem wyjścia jest oczywiście makabryczne wydarzenie zamykające 1. sezon, ale nie śledzimy losów bohaterów w pierwszych godzinach i dniach od tragedii. Od wypadku minęła już odrobina czasu i każda z bohaterek oraz bohaterów stara się ułożyć sobie życie trochę od nowa. Madeline zmaga się ze skutkami jej niewierności wobec męża, Renata stała się jeszcze zimniejsza i rozhisteryzowana niż wcześniej, Jane wciąż nie potrafi zapomnieć o tym, co ją spotkało, a Celeste stara się wychowywać dwóch synów po stracie ojca. Tej ostatniej z pomocą nadchodzi teściowa, matka zmarłego Perry'ego, która nie skupia się jedynie na udzielaniu wsparcia synowej. Jej celem jest dotarcie do prawdy.

W tej roli oglądamy świetną Maryl Streep, która w pierwszych trzech odcinkach prezentuje swój niezastąpiony warsztat aktorski, lecz wcale nie wzbija się na wyżyny swoich umiejętności. Nie jestem do końca pewien, czy to wina jej czy scenarzystów, ale na temat tych drugich mam najwięcej do powiedzenia. Nad scenariuszem zasiedli ponownie David E. Kelley i autorka książki, na podstawie której nakręcono 1. sezon Liane Moriarty.

Muszę przyznać, że po raz drugi udaje się świetnie zbudować tę specyficzną aurę i klimat serialu, który na ekran rewelacyjnie przenosi Andrea Arnold, ale sama fabuła nie jest już tak wyrachowana i skrzętnie zaplanowana jak w pierwszej serii. W niej również nie brakowało krótkich scen, które doskonale wybrzmiewały, ale nie wydawały się one tak... przypadkowe. Brakuje tej ciągłości i spójności, które sprawiały, że każdy z odcinków pierwszego sezonu oglądało się tak przyjemnie. Zamiast tego mamy do czynienia z nieco szarpaną akcją, która sama w sobie jest dość dynamiczna, ale niestety w tym samym czasie chaotyczna.

Oddani fani serialu będą w stanie to wybaczyć. Dla nich najważniejszy będzie powrót (zmienionych) bohaterek, pojawienie się nowej, silnej postaci i możliwość ponownego odwiedzenia znajomych kątów w malowniczym Monterey. Mniej zaangażowani (emocjonalnie) widzowie mogą poczuć pewien dyskomfort, ale oceniam jedynie pierwsze trzy odcinki, co wcale nie rzutuje na odbiór całej serii, bo przecież nie dobrnąłem nawet do połowy nowej historii.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama