Dzień pracy zdalnej - pod takim hasłem upływał ostatni poniedziałek w Tokio. Jedno z największych skupisk ludzkich na Ziemi testowało, jak będzie wyglądał poranek w komunikacji miejskiej, gdy firmy i instytucje pozwolą swoim pracownikom wykonywać obowiązki poza biurem. Wyjściowo eksperyment ma związek z Igrzyskami Olimpijskimi, które miasto będzie gościć w 2020 roku. Ale władze zamierzają na tym ogniu upiec więcej pieczeni. Aż dziw bierze, że wszystko to chcą osiągnąć wprowadzając tę jedną zmianę...
Praca zdalna to chleb powszedni dla coraz liczniejszej grupy ludzi - sam do niej należę, więc mogę sporo na ten temat powiedzieć. Jedni tego rozwiązania zazdroszczą, drudzy przekonują, że nie mogliby pracować w ten sposób, bo poważnie spadłaby produktywność. Dla obu grup mam garść argumentów za i przeciw. Czasami jestem zachwycony możliwością wykonywania zawodu w każdym miejscu, w którym jest Internet, innym razem przeklinam to rozwiązanie i szukam jakiejś zmiany. Dlatego z dużym zainteresowaniem podszedłem do testów, jakie zaserwowali sobie Japończycy.
Za kilka lat Tokio będzie gościć Igrzyska Olimpijskie - wspominałem kiedyś, że medale na tę imprezę powstaną z metali odzyskanych w ramach recyklingu. Coraz więcej mówi się o rosnących wydatkach związanych z wydarzeniem sportowym, cięciach, na jakie decyduje się miasto, nowinkach technologicznych, którymi zechcą się pochwalić w Kraju Kwitnącej Wiśni. Ciekawym zagadnieniem jest dzień pracy zdalnej, który ma się odbywać 24 lipca przez następne lata. Pomysł zainaugurowano w ubiegły poniedziałek. Cel jest w miarę jasny: miasto musi się przygotować na napływ dodatkowych ludzi, udrożnić linie komunikacyjne.
W samym Tokio żyje kilkanaście milionów ludzi, w aglomeracji mieszkają dziesiątki milionów Japończyków. Transport w godzinach szczytu to koszmar dla lokalsów, a zwłaszcza dla przyjezdnych. Tymczasem z prognoz wynika, że każdego dnia IO w Tokio będzie przebywało blisko milion turystów. Aby ułatwić im przemieszczanie się, trzeba zatrzymać w domach lub ich okolicach pokaźne grupy obywateli. W teście kilka dni temu udział wzięło blisko tysiąc firm i instytucji. Efekty? W mediach społecznościowych sprawę ponoć różnie komentowano, a na szersze wnioski trzeba poczekać: zbieranie i analiza danych mają potrwać kilka tygodni.
Sprawa jest o tyle ciekawa, że mówimy o Japonii, gdzie praca zdalna nie cieszy się zbyt dużą popularnością. To nie USA czy Europa, panują tam inne zwyczaje w tej kwestii, inny etos pracy, wszyscy karnie stawiają się w biurach rano i zostają tam długie godziny. Dlatego władze stają przed sporym wyzwaniem. I tu intrygująca rzecz: efektem testów i propagowania wspomnianego rozwiązania ma być nie tylko udrożnienie ruchu podczas Igrzysk, uniknięcie korków, wypadków, negatywnego obrazu imprezy w prasie międzynarodowej: mówi się wprost o zmianie mentalności w Tokio, szerzej w całym kraju.
Zmiana podejścia do pracy miałaby rozruszać skostniałe firmy, które zmagają się z kryzysem. Sharp trafił już w chińskie ręce, Toshiba za chwilę może runąć, szereg innych legend ma kłopoty. Potrzebny jest podmuch świeżości, by podjąć walkę z Amerykanami, Koreańczykami i Chińczykami. Może pomocna okaże się praca zdalna? Ma ona zmniejszyć poziom stresu Japończyków, pozwolić im zaoszczędzić trochę czasu, dać więcej wolności. Z jedne strony będzie szansą na aktywizację zawodową kobiet, z drugiej strony ma sprawić, że mężczyźni spędzą w domu więcej czasu z rodziną. Mówi się nawet o tym, że będzie to sposób na zwiększenie dzietności. A tego kraj potrzebuje bardzo, bo społeczeństwo jest coraz starsze i pojawia się problem braku rąk do pracy.
Praca zdalna ma zatem zmniejszyć korki i ścisk w metrze, poprawić nastroje obywateli, rozruszać gospodarkę, ograniczyć pracoholizm, skłonić ludzi do rozmnażania się - niezły pakiet. I to w społeczeństwie, które w tym temacie jest bardzo konserwatywne. Będzie co obserwować...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu