Drony to nie samoloty – mogą startować z niemal dowolnego miejsca, mogą sobie latać tuż nad naszymi głowami, lądować gdzie popadnie. Nie ograniczają ich pasy startowe, lotniska. Nie ma również informacji o ich położeniu i np. dron mógłby wlecieć w drugiego drona, bo jego operator lub algorytm do autonomicznego latania, zwyczajnie nie będzie sobie zdawał sprawy ze zbliżającej się przeszkody.
Powstają coraz lepsze systemy do zarządzania dużą liczbą dronów na niebie
To stanowi przeszkodę. Plany są takie, żeby kiedyś latających, bezzałogowych urządzeń było znacznie więcej. Czasem sobie to wyobrażam jako chmarę, która przysłania światło dzienne ze względu na swoje zagęszczenie na niebie, ale tak źle raczej nie będzie. Nie zmienia to jednak faktu, że wielu firmom zależy na wykorzystywaniu dronów na szerszą skalę i w dużych ilościach. Gdybyśmy chcieli, aby w Stanach Zjednoczonych możliwe były codzienne, liczne dostawy za pomocą tych autonomicznych urządzeń latających, to będzie potrzebny jakiś system… Dlatego są firmy, które nad tym pracują.
Ruch powietrzny musi być kontrolowany
Potrzebny jest system, który pozwoli na kontrolowanie ruchu powietrznego dronów i tym samym sprawi, że autonomiczne urządzenia lecące z dostawami nie będą na siebie wpadać. Właśnie dlatego Project Wing będący częścią częścią „X” należącego do konglomeratu Alphabet, wziął niedawno udział w zorganizowanych przez NASA (Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej) oraz FAA (Federalna Administracja Lotnictwa) testach.
Wspomniane testy są organizowane po to, żeby odkrywać sposoby sprawnego zarządzania bezzałogowymi urządzeniami latającymi. Jak możemy przeczytać na blogu „X”, w ciągu najbliższych lat Project Wing i inne firmy, chciałyby być w posiadaniu flot z tysiącami UAS (unmanned aerial system), czyli po prostu autonomicznych dronów. W związku z tym istnieje potrzeba na opracowanie działających systemów, które zagwarantują, że UAS nie będą wlatywać w siebie nawzajem, w budynki, inne przeszkody terenowe, a do tego uwzględnią aktualną pogodę oraz inne szczególne warunki i wydarzenia.
UTM od Project Wing
W ramach testów ludzie z Project Wing zademonstrowali swoje UTM, czyli UAS Air Traffic Management. Pokazali, że ich system zarządzania ruchem powietrznym UAS, potrafi obsłużyć skomplikowane ścieżki lotów, które są realizowane przez kilka dronów. Jest to dokładnie tym, czego wszyscy oczekują: zapewnienie indywidualnym osobom lub firmom, tego że będą w stanie wykorzystywać wiele dronów w tym samym czasie, a wszystko zostanie przeprowadzone w bezpieczny sposób.
Dokładnie chodzi o to, że podczas testów, jeden człowiek z Project Wing mógł bez problemu wykorzystać 3 drony do zrealizowania swoich zadań. 3 UAS nie wleciały w siebie, ani też nie wpadły w inne drony, które należały do pozostałych firm biorących udział w testach. Platforma UTM automatycznie dba o to, aby zarządzać ścieżkami lotów w taki sposób by nie powstawały żadne konflikty. Jeżeli trzeba, to na bieżąco skoryguje lot i opracuje nową ścieżkę dla drona.
Brzmi w porządku
Operator dostaje powiadomienia o wszelkich zmianach, a ścieżki są automatycznie opracowywane - brzmi w porządku. Jeżeli takie systemy przejdą wiele różnych testów i okażą się niezawodne, to Amerykanie nie powinni mieć problemów nawet z milionami dronów latającymi nad ich głowami… Specjalnie przesadzam, bo wciąż wyobrażam sobie, że to nie do końca komfortowe, kiedy na niebie co chwile latają jakieś UAS dostarczające paczki.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu