Felietony

Potrzebne dziecko do upuszczenia czyli jak organizować konferencje startupowe w Polsce

Grzegorz Marczak
Potrzebne dziecko do upuszczenia czyli jak organizować konferencje startupowe w Polsce
Reklama

Autorem tekstu jest Marcin M. Drews. Na początek cytat ze znanej wszystkim Wikipedii z dedykacją dla tych, którzy przesyłają mi pełne dezaprobaty...



Autorem tekstu jest Marcin M. Drews.

Reklama

Na początek cytat ze znanej wszystkim Wikipedii z dedykacją dla tych, którzy przesyłają mi pełne dezaprobaty uwagi: "Felieton – specyficzny rodzaj publicystyki, krótki utwór dziennikarski (prasowy, radiowy, telewizyjny) utrzymany w osobistym tonie, lekki w formie, wyrażający – często skrajnie złośliwie – osobisty punkt widzenia autora."

A teraz ad rem. Artur Jaskólski, prezes Can’t Stop Games, powiedział w swym wystąpieniu na Startup Fest, że startup jest jak skok na bungee. Jeśli przyjmiemy to twierdzenie jako podstawę, śmiało można orzec, że media relations i organizacja wydarzenia promującego e-biznes to też skok z wysoka – tyle, że bez bungee. Mówiąc kolokwialnie, trzeba być hardkorem.

Razem z grupą przyjaciół i zaprzyjaźnionych firm zrzeszonych w klastrze Creativro organizuję dla studentów, absolwentów, młodych przedsiębiorców i osób chcących po prostu założyć swój e-biznes konferencję i warsztaty Wro Camp Pro. Dwa tygodnie ciężkiej pracy i spania po trzy godziny na dobę skłoniły mnie do podzielenia się z Wami garścią przemyśleń i ustalenia idealnego modelu przygotowywania takich imprez.

Wro Camp Pro ma silny patronat prasowy. Wspierają nas AntyWeb, e–PROFIT, Proseed, Crossweb i inne przyjazne media, prowadzone przez ludzi o wysokiej świadomości polskiego rynku pracy i potrzeby aktywizacji młodych ludzi poniewieranych przez pośredniaki. Pełna lista tutaj – zajrzyjcie!

Ponieważ jednak impreza ma mimo wszystko charakter lokalny i skupia się na aktywizacji przede wszystkim młodych wrocławian, bardzo zależało nam na wsparciu mediów regionalnych. W dziennikarstwie siedzę 22. rok, napisałem też wiele fachowych opracowań na temat idei lokalności i sposobów budowania czytelnictwa w mieście. Ba, jeśli dane Wam było kiedyś przeczytać o teorii “telewizji podwórkowej”, to bez cienia skromności zdradzam, że to ja jestem jej autorem. Słowem, wiem i nikt mi nie wmówi, że się mylę, że zadowolony odbiorca miejskiej gazety, portalu czy telewizji, to taki gość, którego owo medium uczciwie informuje o wszelkich wydarzeniach, które mieszkańcom mogą coś dać – rozrywkę, zarobek czy zwykły uśmiech na twarzy. Tak buduje się mikrospołeczności wiernych czytelników, co przekłada się potem na większą przychylność reklamodawców. Ale dość o tym – jeśli interesują Was te teorie, drukiem wyjdzie w tym roku mój referat temu poświęcony (każdemu zainteresowanemu wyślę tekst za darmo). Wróćmy do tematu.

Okazuje się, że wydarzenie pro publico bono, którego celem jest tworzyć alternatywę dla żałosnych działań urzędów pracy, uczyć, wspierać i pomagać założyć własny biznes, to nie jest temat trendy. Nie ma on we Wrocławiu takiej siły przebicia, jak arcyważna “łamiąca” wiadomość portalu z gazetą w nazwie:

MPK kupi kalesony z meszkiem od wewnętrznej strony.

Wciórności! Z kalesonami konkurować nie mamy szans! Nie poddałem się jednak i napisałem do innego regionalnego portalu. Przesłałem informację prasową i poprosiłem o jej upublicznienie. W odpowiedzi dostałem z przysłowiowego liścia:

Reklama

W przeszłości wielokrotnie promowaliśmy już Państwa działania, ale nie może to funkcjonować tylko jednostronnie.

To "wielokrotnie" to de facto dwa niusy – o konferencji prasowej klastra i uruchomieniu strony www. Coś mnie tknęło i przypomniałem sobie mój felieton na łamach AntyWeb, gdzie zżymałem się na brak medialnego wsparcia dla organizowanej przez nas akcji charytatywnej dla wychowanków domów dziecka. Patrzę w komentarze, a tu podpisuje się rzeczony portal z informacją, że gdyby dostał info, to oczywiście by opublikował. Prawda jest taka, że wtedy dostał i nie opublikował, a dziś mi robi burę, że wielokrotnie nasze akcje wspierał.

Whatever, jak mawia Pablo Francisco. Postanowiłem więc podbić znaną w mieście telewizję studencką. Z moich bardzo szczegółowych kalkulacji ocierających się wręcz o wyzszą matematykę wynikało bowiem, że studenci raczej są zainteresowani imprezami dla studentów. N’est–ce pas? Najwidoczniej się jednak pomyliłem, bo tu odpowiedź nie padła żadna, choć wdzięczny byłbym nawet za mail o treści “spadaj, głąbie”.

Reklama

W moim zdziwieniu nie jestem osamotniony. Magda Mazur–Milewska zdradziła mi, że organizując nieco wcześniej Startup Weekend Wrocław zwróciła się z prośbą o wsparcie do pewnej takiej telewizji, co to ma misję kulturową. Odpowiedź przyszła, i owszem, ale brzmiała mniej więcej tak: money, money, money! Lekko to dziwne, wziąwszy pod uwagę, że niejaki Bronisław Komorowski w liście do wielkiego brata zza oceanu chwali się właśnie... Startup Weekendem!

OK, już słyszę, jakie podnosicie larum! Mamy firmy, chcemy się zareklamować poprzez imprezę startupową i szukamy jelenia, który napisze o nas za darmo. Tak przynajmniej twierdzą co niektórzy światli redaktorzy regionalnych tytułów.

Czy tak jest? Odpowiem pytaniem na pytanie. Jaką reklamę wśród 200 studentów może sobie zrobić Wojtek Woziwodzki z Tequila Mobile, który lekką ręką zdobył 20 milionów użytkowników na całym świecie? Jaką korzyść z zaistnienia na startupowym meetingu odniesie Can’t Stop Games, która pędzluje swoje gry od Niemiec po Chiny, a właśnie wydała grę dla amerykańskiego National Geographic?

Kochani, sprawa jest prosta. Oddaję tu głos jednemu z organizatorów:

Ideą spotkania jest chęć wsparcia regionalnego rynku pracy i małej przedsiębiorczości. Jest to zgodne z naszymi celami statutowymi. Prowadzimy działania na rzecz rozwoju sieci współpracy i partnerstwa szkół wyższych, instytutów naukowo–badawczych, przedsiębiorców i innych podmiotów reprezentujących branżę kreatywną i nowe media. Zapobiegamy cyfrowemu wykluczeniu, budujemy społeczeństwo oparte na wiedzy oraz przeciwdziałamy bezrobociu.

Reklama

Słowem, uważamy, że skoro dużo nam dano, dużo możemy dać w zamian. Dlatego wyłożyliśmy na to własny szmal – i służbowy, i prywatny (sic!), nie licząc na żaden zwrot. Interes w tym mamy, owszem. Kształtując fachowość młodych ludzi, kształtujemy profesjonalne kadry, a jak wiecie, gamedev pracowników potrzebuje zawsze i wszędzie. Nie boimy się też konkurencji i sami chcemy ją wspierać, bo konkurencja podnosi jakość rynku. Koniec, kropka. I choć to wszystko jest banalnie wręcz oczywiste, okazuje się, że niektórzy mają tak zakute przyłbice, że trzeba w nie pukać alfabetem Morse’a. A i tak dopukać się nie można.

Przygód w tej materii miałem w minionym tygodniu znacznie więcej, jednak, jak mawia rolnicze przysłowie, co za dużo, to i świnia nie zje, więc spuszczam kurtynę milczenia. Czas na wnioski. Jak przebijać się przez mur obojętności? Jak udowadniać, że nie jest się wielbłądem i jak skutecznie kopać się z koniem? Oto kilka praktycznych rad.

Po pierwsze, cokolwiek robisz, zadbaj o kontrowersje

Misja, pomoc, działania społeczne, przeciwdziałanie bezrobociu? B...ch, please. Kogo to w mediach obchodzi? Postaw na kontrowersje. W przypadku skrajnego braku zainteresowania, możesz śmiało upuścić dziecko. Efekt jest rewelacyjny (nie dla dziecka, rzecz jasna). Z miejsca dostaniesz okładki wszystkich tygodników tak zwanych opiniotwórczych, a znane wydawnictwa sfinansują Ci półnagą sesję na koniu. Jako że “siedzę na koniu” to już mem, wyobraź sobie, jak doskonale można tym zareklamować imprezę startupową!

Po drugie, zadbaj o nazwiska–blockbustery

Umówmy się. Jeśli myślisz, że referat takiego Pawła Marchewki, prezesa Techlandu, który chce zdradzić tajemnicę sukcesu polskich gier, to rzecz, która zainteresuje media, to się grubo mylisz. Połowa dziennikarzy odpowie Ci, że z marchewkami to do miesięcznika ogrodniczego. Tu jest, bracie, potrzebny prawdziwy blockbuster. I niekoniecznie z nazwiskiem. Inicjał wystarczy. Spójrz prawdzie w oczy – konferencja startupowa prowadzona przez, dajmy na to, Katarzynę W. czy Brunona K. byłaby tematem iście wystrzałowym! Nie zaszkodzi tu też mały teaser w postaci dodatku do imprezy. Np. “po konferencji pokaz sztucznych ogni zaprezentuje dr Bruno!”. Albo jeszcze lepiej: “tylko u nas Natalia Siwiec w ubraniu!” To chwyci, gwarantuję!

Po trzecie, nie samym tekstem człowiek żyje

Multimedia, multimedia, multimedia! Nagraj filmik zapowiadający imprezę i zadbaj, by bohaterem drugiego planu, uchwyconym “przypadkowo” był student pokazujący goły tyłek. Kajaj się potem w popiele, że to przypadek. Albo jeszcze lepiej – prowokacja służb specjalnych. Wyślij też do prasy komunikat, że organizatorzy startupowej imprezy otrzymali anonimowe pogróżki, ale choć boją się o swoje życie, doprowadzą sprawę do końca, mimo śladów trotylu w pisuarze. Pamiętaj też o event identity! Zaprojektuj logo o fallicznym kształcie, obliczone na viral, i puść w obieg mocny plakat – np. ze zdjęciem księdza z kolanami wysmarowanymi bitą śmietaną i hasłem “będziesz zlizywał nasze pomysły na biznes jak salezjanie piankę po goleniu!” Efekt gwarantowany!

Po czwarte, performance

Wyznacz jedną osobę z grona organizatorów, która upije się, zrobi burdę w knajpie, publicznie odda mocz na rynku, a potem wyzna miłość Palikotowi. Koszt takiego przedsięwzięcia to tylko mały mandacik od straży miejskiej. Za to na propozycje wywiadów nasz człowiek narzekać nie będzie i w każdym z nich może śmiało zareklamować organizowaną przez nas imprezę. Duży efekt małym kosztem!

Po piąte, orientacja

Heteroseksualizm jest passé. Heterycy są nudni, nijacy, wręcz obrzydliwi. Tu potrzebna jest odrobina fantazji. Kiedy zrealizujesz już punkt czwarty, Twój człowiek musi pójść za ciosem i w szczerym wywiadzie powiedzieć, że jest dendrofilem i od czasów okresu dojrzewania współżyje z drzewami w parku. Chciał odpokutować i pewnego dnia poszedł się wyspowiadać, ale cały misterny plan poszedł w... niebyt, bo okazało się, że konfesjonał zrobiony jest z drewna i są w nim dziury po sękach! Mało tego, gdy tylko jakikolwiek tytuł prasowy odmówi wsparcia, możesz śmiało oskarżyć go o dendrofobię i kompletny, niszczący brak tolerancji. To działa praktycznie wszędzie (Gazety Polskiej tu nie wliczamy).

Uff… Pas!

Teraz będzie na serio. 5 grudnia organizujemy Wro Camp Pro, na który już dziś zgłosiło się przeszło stu uczestników. Imprezę opłacamy z własnych kieszeni, pomaga nam szkoła wyższa, która za darmo daje kilka sal i całą infrastrukturę. Pozyskaliśmy sponsorów, którzy z myślą o studentach przygotowali sympatyczne nagrody – bilety do kina, teatru, aquaparku. Krzysiek Gonciarz dorzuca pakiet swych najnowszych książek (drogi Krzyśku, wielkie od nas ukłony!). Bierzemy dzień urlopu i od rana do wieczora prowadzimy nie tylko prelekcje, ale i warsztaty – z pozyskiwania funduszy na własną działalność i tworzenia fabuły w grach komputerowych, a także szkolenia dla testerów gier.

Niestety, nie będzie nagich cheerleaderek, szalonych bomberów, tańczących na rurze sosnowieckich matek, trotylu, seksu, perwersji, wulgaryzmów, defekacji i publicznych wymiotów. Nie będzie głupich haseł, jeszcze głupszych plakatów, niespełnionych obietnic, tajemnych interesów, prób gwałtu czy wykorzystywania bezbronnych mediów. Nie będzie.

Będzie za to sympatyczna impreza, której we Wrocławiu wspierać media nie chcą, a której zadaniem jest dać ludziom pomysł na to, co zrobić ze swoim życiem, by potem nie oddawać mieszkania za emeryturę i nie inwestować w bursztynowe złoto. Będą nagrody, będzie catering, będą mentorzy, będzie dialog. Bez puszenia się, chwalenia, reklam i promocji magicznych garnków i odkurzaczy. Z pełną odpowiedzialnością mówię więc, że warto, dlatego wszystkich serdecznie zapraszam! Na stronie www.wrocamp.wroclaw.pl można się śmiało zarejestrować. Spotkajmy się, bo warto!

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama