Motoryzacja

Nie kupicie elektryka po zapłakanym Niemcu. Ten samochód przyjedzie z Norwegii

Maciej Sikorski
Nie kupicie elektryka po zapłakanym Niemcu. Ten samochód przyjedzie z Norwegii
41

Czy rok 2017 określimy mianem elektrycznej rewolucji w motoryzacji? Jeszcze wczoraj odpowiedziałbym, że zdecydowanie nie, bo na razie sporo się o niej mówi, ale brakuje rzeczywistych zmian. Dzisiaj musiałbym jednak doprecyzować odpowiedź: zależy gdzie. Bo w dobrze znanej wielu Polakom Norwegii elektryki i hybrydy sprzedają się świetnie, w ubiegłym roku były chętniej kupowane niż auta z silnikiem spalinowym. Na Północy dzieje się coś naprawdę ciekawego. Ale reszta świata szybko pewnie nie dogoni Norwegów...

Polacy będą mieli milion elektrycznych aut, gdy tyle używanych pojazdów sprzedadzą im Niemcy - na takie komentarze (zazwyczaj w formie żartu) można trafić, kiedy pojawia się temat elektryfikacji naszej motoryzacji. Niemiec kupi auto za sprawą zachęt w swoim kraju, pojeździ nim kilka lat, a potem sprzeda sąsiadowi zza wschodniej granicy ze łzami w oczach. Realny scenariusz? Cóż, na razie niewiele na to wskazuje - niemiecka prasa podała ostatnio, że elektryki wciąż nie cieszą się zbyt dużym zainteresowaniem wśród tamtejszych klientów: politycy i urzędnicy zakładali, że wspomniane zachęty znacznie bardziej uderzą w budżet, a tymczasem popyt na nie jest mizerny, więc w kasie wciąż są spore rezerwy. Kiedy może się to zmienić? Zapewne wraz z rozszerzeniem (poważnym) oferty rodzimych producentów o e-auta. A to nie będzie kwestia roku czy dwóch lat.

Podczas gdy Niemcy nie ruszyli masowo po "zielone" samochody, Norwegowie zadziwiają swoich urzędników i świat. Okazuje się, że w ubiegłym roku ponad połowę nowych zarejestrowanych aut w tym kraju stanowiły samochody elektryczne i hybrydy. Tak: maszyny tego typu sprzedawały się lepiej niż pojazdy z silnikiem spalinowym. W roku 2016 zdobyły one 40% rynku i wydawało się wówczas, że to fenomenalny wynik. Teraz widać, że nordycki naród nie zamierza zwalniać. Może nawet poważnie podchodzi do celu, jakim jest sprzedaż wyłącznie bezemisyjnych aut po roku 2025. Z naszej perspektywy trudno to sobie wyobrazić. Na Północy ten plan może się udać zrealizować.

Oczywiście nie dzieje się to przypadkiem. Norwegia jest bardzo bogata za sprawą złóż gazu i ropy, naród trudno nazwać licznym, zachęty na zakup e-aut naprawdę robią wrażenie. Ludzie tam mieszkający od dawna stawiają na ekologię, a energia elektryczna pochodzi w zdecydowanej większości z hydroelektrowni - jest "zielona", więc upada argument, że odchodzi się od ropy, by zatruwać środowisko węglem czy odpadami z elektrowni jądrowych. W takich warunkach elektromobilność może się udać. Ba, w takich warunkach elektromobilność najwyraźniej się udaje.

Ciekawostką w tym wszystkim pozostaje fakt, iż w tym bogatym i przekonanym do elektryków państwie, udało się sprzedać 33 tysiące takich maszyn w roku 2017 (plus 50 tysięcy hybryd). Czy patrząc na tę liczbę, nadal można wierzyć w to, że Polacy w 2025 roku dorobią się miliona aut elektrycznych? Za te kilka lat naszych kierowców nie będzie stać na nowe auta z dużymi akumulatorami, nie zmieni tego ani postępujący spadek cen, ani rządowe zachęty, bo to wciąż "za wysokie progi". Jednocześnie nie zaleje nas fala "używek", ponieważ, jak już wspomniałem", Niemcy póki co nie są zainteresowani takimi autami. A Holendrzy czy Norwegowie tej luki nie uzupełnią. Może i nasi rodacy będą sprowadzać z Północy używane Tesle, lecz miliona nie uda się z tego wykręcić. Nawet, jeśli przeciętny Norweg będzie często zmieniał auto i tanio sprzedawał stary model...

Wciąż intryguje mnie, jaki wynik uda się osiągnąć podczas tej motoryzacyjnej rewolucji w naszym kraju - ilu e-aut dorobią się Polacy do 2025 roku?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu