Opublikowałem w sobotę tekst poświęcony pomysłowi wyposażania policjantów w kamery. Na razie jest on forsowany w USA, ale nie zdziwiłbym się, gdyby in...
Opublikowałem w sobotę tekst poświęcony pomysłowi wyposażania policjantów w kamery. Na razie jest on forsowany w USA, ale nie zdziwiłbym się, gdyby inne kraje wpadły na podobny pomysł, w Polsce również mogłoby dojść do takiego doposażenia. W dyskusji na ten temat pojawiło się pytanie, dlaczego nie pójść krok dalej i nie dać kamer obywatelom. Odpowiedź jest prosta: ludzie sami je kupują i korzystają przy różnych okazjach.
Wspomniana we wstępie idea wyposażania służb mundurowych spotyka się ze sprzeciwem niektórych osób - twierdzą, że to inwigilacja. Pojawiają się komentarze, że kamery niedługo będą montowane w każdej toalecie. Może faktycznie do tego dojdzie, ale nie zorganizuje tego państwo - obywatele i firmy wcale nie czekają na kamery rozdawane przez policję czy urzędników. Biorą sprawy w swoje ręce, a przykładów na to przybywa. Jedne bardziej szokujące (kamery instalowane w toaletach, przymierzalniach czy pokojach hotelowych), inne mniej: ze złodziejami walczą z pomocą kamer kolejarze czy leśnicy. Rękawy zakasali także kierowcy.
Dziennik Gazeta Prawna sprawdził, czy kierowcy pomagają policji i dostarczają jej materiały świadczące o przewinieniach innych uczestników ruchu drogowego. W tekście ta czynność określana jest mianem "donoszenia", ale nie jestem przekonany, czy autor dobrze zrobił stawiając sprawę w ten sposób. Donos po prostu źle się kojarzy, a osoba donosząca raczej nie cieszy się szacunkiem innych obywateli. Tymczasem mamy do czynienia z sytuacją, w której ktoś nagrywa łamanie przepisów i pomaga policji namierzyć osobnika stwarzającego zagrożenie na drodze.
Fakt, że kierowcy postanowili rejestrować negatywne zachowania na drodze ma oczywisćie swoje wady i zalety. Do tych drugich należy szerzenie w społeczeństwie świadomości, że przepisy nie obowiązują tylko wtedy, gdy przed nami/za nami jedzie radiowóz albo gdy zbliżamy się do fotoradaru. Kierowcy będą się wzajemnie dyscyplinować. Wady? Największa jest taka, że niektórzy nagrywający stają się samozwańczymi szeryfami i ruszają w pościg za piratem drogowym. Tym samym stają się... piratem. Nie dziwi potem, że nie chcą występować w charakterze świadka zdarzenia - zdają sobie sprawę z tego, iż sami mogą być pociągnięci do odpowiedzialności.
Tylko kierowcy kupują kamery, wykorzystują sprzęt w swoim smartfonie czy tablecie? Nie, moglibyśmy wspomnieć jeszcze o rosnącej liczbie właścicieli dronów (z kamerami), ale ten temat pewnie kojarzycie, ponieważ niejednokrotnie o nim pisaliśmy. Wystarczy też przypomnieć o przesyłaniu amatorskich filmów do mediów oraz o wrzucaniu materiałów tego typu do serwisów pokroju YouTube. Świeży przykład stanowi uwieczniona w Kołobrzegu walka o kubki i parasole (chętni szybko znajdą film w Sieci). Państwo czy policja nie musiała nikogo inwigilować, śledzić i filmować - ludzie sami to zrobili, pewien człowiek w niebieskiej kurtce pewnie spotka się niedługo z falą drwin, może nawet z ostracyzmem. I zapewnili mu to obywatele. Jasne, że dał powód, ale nie chodzi mi teraz o zachłanność tłumu, lecz o możliwość uwiecznienia tej zachłanności i szybkiego przekazania dowodów dalej.
Mylą się ci, którzy myślą, że inwigilacja odbywa się tylko wtedy, gdy inicjuje ją państwo (przez odpowiednie służby). Dziwi także to, że ktoś jest przeciwnikiem wyposażania policjantów w kamery, chociaż taki sprzęt może sobie dzisiaj przytwierdzić do kurtki każdy obywatel. Tu nie chodzi o nadawanie uprawnień, które staną się zagrożeniem dla szarego człowieka. Przykłady chytrusków z Kołobrzegu, Radomia czy sklepów, do których przywieźli kolorowe klapki pokazują, że większym zagrożeniem dla prywatności jednostki może być student z komórką wrzucający film do Sieci niż policjant patrolujący ulicę z kamerą wpiętą w mundur.
Źródło grafiki: youtube.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu