Recenzja

Mimo wielu obaw, od Pokémon: Let's Go na Switchu nie mogłem się oderwać!

Kamil Świtalski
Mimo wielu obaw, od Pokémon: Let's Go na Switchu nie mogłem się oderwać!
Reklama

Pokemony wychodzące na kolejne generacje sprzętów Nintendo to od zawsze moje małe-wielkie święto. Jestem z serią od samego początku, jestem jednym z tych dziwaków, którzy nie tylko przeżywali tamtejsze przygody i pokonywali Elite 4, ale potrafili spędzić później dziesiątki godzin pracując nad stworkami, które staną do walki z ekipą moich rywali. Setki prób wyklucia Pokemonów o satysfakcjonujących mnie statystykach i naturach; setki tysięcy pojedynków — a wszystko to okraszone próbami złapania shiny i EV Trainingu. Jestem trenerem z krwi i kości, chociaż od lat nie mogę poświęcić im tyle czasu, ile bym chciał. Pierwsze odsłony na Switcha, Pokémon: Let's Go, Pikachu oraz Eevee od pierwszych zapowiedzi budziły kontrowersje. Bo jak to, odejście od świętej tradycji serii i powrót do pierwszej generacji?! Ano — i, moim zdaniem, wiele tych nowości wyszło serii na dobre. Chociaż od razu zaznaczam, że traktuję ją co najwyżej w kategorii ciekawostki i spin-offu...


Reklama

Poznajmy region Kanto na nowo w Pokémon: Let's Go!

Pierwsza generacja Pokemonów jest moją ulubioną — i mimo upływu lat, całego szeregu usprawnień i coraz bardziej kreatywnego podejścia do designu nowych stworków — nic się w tej kwestii nie zmieniło. Dlatego jestem jednym z tych, którzy ucieszyli się na wieść, że będą mogli odwiedzić stare śmieci w nowej odsłonie. Pokémon: Let's Go, Pikachu to ta sama historia, ale odtworzona na modłę XXI wieku. Zmieniła się nie tylko oprawa audiowizualna, ale w dużej mierze także i mechanika zabawy. Jest sporo uproszczeń z porównaniem do ostatnich gier ze stworkami (chociażby zeszłorocznego Pokemon Ultra Sun / Moon). System jest dużo prostszy — co odrzuca ortodoksyjnych fanów.


Jedną z największych zmian jest zrezygnowanie z walk z napotkanymi losowo Pokemonami. Tak, tym razem widzimy je na mapie — mało tego. Z dzikimi stworkami w ogóle nie będziemy walczyć, a jedynie je łapać — i ta mechanika najbardziej przypomina znaną z Pokemon GO. Dookoła stworka pojawia się okrąg, w który musimy trafić Pokeballem — rzecz celność to dopiero początek. Są bardziej i mniej ruchliwe przypadki, różnią się statystykami, a nawet wielkością. Można je też zachęcić do współpracy serwując im smakołyki, dzięki którym schwytanie ich stanie się znacznie łatwiejsze. Walki natomiast pozostały z grubsza bez zmian: wciąż mamy do dyspozycji cztery ataki, a także potyczki 2 vs 2. Nieco inaczej jednak prezentuje się kwestia statystyk: jeżeli byliście przyzwyczajeni do wielogodzinnego wykluwania jaj, walki o jak najlepsze statystyki od początku, kombinowania z przedmiotami czy EV trainingów — to tutaj sprawa jest znacznie uproszczona.


Owszem, statystyk nie brakuje — jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by je poprawić później — ot, chociażby oddając Profesorowi Oakowi do testów, albo serwując im specjalne smakołyki które zadbają o lepsze statsy. W gruncie rzeczy to ogromna zmiana, która zachwiała fundamentem całej gry — czyniąc z nią duuuuużo łatwiejszą, kładącą znacznie mniejszy nacisk na rywalizację między graczami. Bo pewne rzeczy w uproszczeniu nie są już tak smaczne, jak dotychczas.


Kanto jeszcze nigdy nie było takie piękne

Nowa generacja konsol, a zatem nowy design i wszystko po nowemu. Stare lokacje nabrały nowych barw i wyglądają fantastycznie.  Pokémon: Let's Go, Pikachu zaserwowało mi nostalgiczną podróż w nowej oprawie. Wszelkiej maści animacje robią wrażenie i... kurcze, za każdym razem patrząc na nie myślę, że właśnie tak wyobrażałem sobie idealną grę z Pokemonami te dwie dekady temu. Każda ewolucja to uczta dla oczu, a ataki... no nie ma co ukrywać — jeszcze nigdy nie wyglądały tak dobrze! Mimo wszystko widać, że Game Freak wciąż nie jest w stanie napisać porządnie zoptymalizowanego kodu, bo i tutaj zdarzają się drobne przycięcia.

Reklama


Poza tym gra czaruje także szeregiem usprawnień, takich jak opcja eksplorowania tamtejszych miast na grzbietach co większych Pokemonów czy zapożyczony z ostatnich 3DSowych odsłon brak konieczności posiadania stworka który zadba o wszystkie dodatkowe umiejętności, jak ścinanie drzew czy latanie.

Reklama


Zobacz też: Recenzja filmu Detektyw Pikachu!

Dedykowany kontroler: Poke Ball Plus!

Nowa gra i nowy, dedykowany jej, kontroler. W grze otrzymaliśmy trzy sposoby łapania stworków: celowania i wybierania przycisku by rzucić Pokeball, machania JoyConem albo dedykowanym kontrolerem. Poke Ball Plus to niewielka konstrukcja z jedną gałką analogową i wbudowanym głośniczkiem, który pozwoli nie tylko w bardziej efektowny sposób podejść do nowych Pokemonów, ale też zapewni nam darmowego Mew w Pokedexie i pozwoli przechować stworka, który podczas podróży nabierze nieco doświadczenia. Fantastyczny gadżet, chociaż jego wielkim "ale" jest bateria, która nie przetrwała dłużej niż trzech godzin. No i ta cena... coś dla największych maniaków serii. Chociaż warto także wspomnieć, że poza Pokémon: Let's Go, Pikachu, z akcesorium skorzystamy także przy Pokemon GO. Oferuje funkcje analogiczne do Pokemon GO Plus — nie musimy być wpatrzeni w smartfon, kiedy napotkamy na naszej drodze stworka, gadżet zawibruje i poinformuje nas o tym dźwiękiem. A kiedy już jesteśmy przy Pokemon GO — warto pamiętać, że to pierwsza konsolowa część, która oferuje wymianę stworków z mobilną odsłoną serii.

Krok przed siebie i... dwa wstecz

Pokémon: Let's Go, Pikachu wprowadza serię na nową generację konsol bardzo umiejętnie. To uwspółcześniona wersja Pokemon Yellow, której mechanika jest znacznie łatwiejsza, zaś całość... po prostu łatwiejsza w obyciu — i dobrze! Choć nie ukrywam, że traktuję ją w kategoriach przerywnika od głównej serii. Zestaw uproszczeń sprawia, że w kwestii rozwoju całej serii to po prostu... kilka kroków wstecz. Patrząc na ostatnie gry z 3DSa miałem wrażenie, że twórcy chcieliby zaoferować otwarty, żywy, świat. Tutejszy post-game z zestawem dodatkowych trenerów do pokonania wypada... cóż, po prostu biednie. Chociaż kto wie, może pewne elementy mi umykają, bo nie gram w Pokemon Go?


Reklama

Mimo wszystko przy Pokémon: Let's Go, Pikachu bawiłem się wybornie. Nie jestem w stanie powiedzieć ile w tym zasługi wspomnień. Natomiast wiem, że po skończeniu gry czekało tam na mnie niewiele — ale jako przystawka przed przyszłorocznym daniem głównym, gra sprawdza się fenomenalnie!

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama