Felietony

Mamy 2020 r. a ja wciąż nie wyobrażam sobie jazdy samochodem bez słuchania płyt CD

Krzysztof Rojek
Mamy 2020 r. a ja wciąż nie wyobrażam sobie jazdy samochodem bez słuchania płyt CD
1

Płyty CD zostały praktycznie wyparte z rynku i dziś mało kto używa ich do słuchania muzyki podczas jazdy. Czy korzystanie z nich można już nazwać byciem "retro"?

Tak to już jest w świecie technologii, że pomimo, iż nowe wypiera stare, to zawsze znajdują się "niedobitki" fanów, którzy będą wierni często przestarzałemu standardowi. I uważam, że to jest świetne - to właśnie dzięki entuzjastom mamy prężnie rozwijającą się społeczność retro, płyty winylowe wracają do łask, a na aukcjach można znaleźć zadbane sprzęty sprzed nawet 40 lat. Sam nigdy nie uważałem się za wielkiego miłośnika takich klimatów - owszem, lubię patrzeć jak przywraca się do życia stary komputer, słucham winyli i kaset, ale wiem, poziomem wiedzy w tym temacie nie dorównuję prawdziwym zapaleńcom. Ostatnio jednak zdałem sobie sprawę, że na co dzień używam technologii, którą oficjalnie można już chyba ogłosić przestarzałą - płyt CD.

Płyty CD wciąż rządzą w moim samochodzie

Moja przygoda z motoryzacją zbliża się powoli do swojej okrągłej, 10 rocznicy. Pierwszy samochód jaki miałem, wysłużony Peugeot 206, miał radio wyłącznie na kasety. Pamiętam, że moim pierwszym wydatkiem, zaraz po zalaniu go pod korek, było radio na płyty marki JVC. Modelu nie pamiętam, bo jak większość elektroniki, był to losowy ciąg literek i cyferek. Faktem było, że oprócz odtwarzania CD i odbierania FM (i chyba czytania pendrive'ów) radio to nie potrafiło wiele więcej. Żadnego bluetooth, łączenia się z Androidem czy tym podobnych wodotrysków. Jako, że wożenie ze sobą całej szafy z płytami nie wchodziło raczej w grę, postanowiłem postawić na ręcznie dobierane składanki. I szczerze? Wciągnąłem się.

Nie potrafię tego dobrze opisać, ale jest coś fajnego w dobieraniu sobie różnych utworów na różne okazje. W samochodzie miałem płytę do jazdy nocą po mieście, zasuwania po trasie szybkiego ruchu (chociaż to zasuwanie to należy wziąć w cudzysłów, wciąż mówimy o Peugeocie 206) czy też taką, która obudzi mnie rano w drodze na uczelnie czy do pracy. Swego czasu potrafiłem poświęcić cały wieczór na dobieraniu utworów, sprawdzaniu czy pasują do siebie i wypalaniu płytek - dobrze zrobiona składanka dawała mi po prostu satysfakcję i czyniła jazdę dużo przyjemniejszą. Doszło nawet do tego, że część znajomych, których akurat wiozłem zwracało mi nawet uwagę, że robię świetne składanki. Detal, a cieszy.

Jednak czas leci nieubłaganie i zauważyłem, że kiedy dziś mówię, że słucham w samochodzie płyt CD, większość osób z którymi o tym rozmawiam jedynie podnosi brew w wyrazie niedowierzania. Bo świat poszedł do przodu - teraz albo ktoś ma Android Auto bądź jego odpowiednik albo przez bluetooth streamuje sobie muzykę ze Spotify. W ostateczności łączy się z systemem audio przez wejście jack 3,5 mm. Wszystkie te rozwiązania zapewniają natychmiastowy dostęp do olbrzymiej biblioteki muzycznej w chmurze. Ale wiecie co wam powiem? Nawet mając możliwość przejścia na te systemy, i tak zostaję przy CD.

Płyty CD mają wiele zalet, których ludzie nie doceniają

Przede wszystkim - korzystanie ze Spotify w samochodzie, tak jak wszędzie indziej, wiąże się z pewnymi ograniczeniami samego serwisu. Nie chodzi mi tu tylko o to, że nie ma się wpływu na to, jakiej wersji danego utworu się słucha. Bazy muzyki w takich serwisach wciąż przypominają ser szwajcarski, całe dyskografie potrafią niespodziewanie znikać, a w przypadku niektórych płyt ich jakość woła o pomstę do nieba (np. Stay Hungry Twisted Sister z 1984 r. ma w każdym utworze inną głośność).  CD ma tu oczywistą przewagę dużo większej kontroli nad tym, co i w jakiej jakości się słucha. Po drugie - płyty CD są... szybsze. Serio. Od czasu do czasu bowiem korzystam ze Spotify podczas jazdy (np. kiedy chce się osłuchać z nową płytą) i muszę powiedzieć, że zanim wyszukam w telefonie wykonawcę i album, jestem w stanie dwa razy, albo nawet trzy razy wybrać płytę z futerału i wsunąć ją do odtwarzacza.

Kolejną, choć to już bardzo indywidualną kwestią jest to, że Spotify dość mocno rozprasza mnie podczas jazdy - a to stracę zasięg i muzyka przestanie grać, a to album się skończy i "genialny" algorytm sprawi, że z głośników poleci coś od czego zaczną krwawić uszy, a to na światłach wygra pokusa pt. "a może tego bym posłuchał" i po dynamicznym ruszeniu pozostaną jedynie wspomnienia. I tak - płyty CD mają swoje wady. Zużywają się, potrafią "przeskakiwać" i wypalone w formacie CD Audio mieszczą zaledwie 80 min muzyki. Ale pomimo tego i tak wciąż używam ich znacznie częściej niż Spotify, ponieważ są dla mnie wygodniejsze.

Niestety, czy tego chcę czy nie, płyty CD zaczynają odchodzić powoli do lamusa. Widać to już na każdym kroku - dystrybucja muzyki i oprogramowania poszła w całości do sieci, laptopy i złożone przez producenta komputery stacjonarne rzadko kiedy mają napęd optyczny, a i jeżeli chcemy sami dokupić sobie taki napęd - na rynku nie pozostało zbyt wiele opcji. Jaki los czeka płyty kompaktowe? Pomimo mojej sympatii do nich obawiam się, że niezbyt kolorowy. Spotkałem się bowiem z opiniami, że ze względu na to, że jest to cyfrowy nośnik i równie dobrze można mieć te dane np. na pendrive, nie zdobędzie on takiej popularności jak w pełni analogowe winyle czy kasety. Jak jednak będzie - zobaczymy. Być może za dwadzieścia lat okaże się, że w przyrodzie płyty CD będzie można spotkać tylko w dwóch miejscach.

W ZUS i moim samochodzie. Chyba, że ktoś jeszcze oprócz mnie lubi samodzielnie robić składanki :)

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu