Cyfrowa rewolucja nie wszystkim przypada do gustu. Wielu twierdzi, że książkę trzeba mieć. Czuć jej ciężkość, zapach farby drukarskiej, dopiero wtedy ...
Cyfrowe półek nie tuczy. Jeśli mogę, wybieram wersję "wirtualną", ale liczę się z ryzykiem...
Cyfrowa rewolucja nie wszystkim przypada do gustu. Wielu twierdzi, że książkę trzeba mieć. Czuć jej ciężkość, zapach farby drukarskiej, dopiero wtedy czytanie daje przyjemność. Wydanie na Kindle, tablet czy komputer nie wchodzi w rachubę. Podobnie jak gry, których nie ma na płycie, albo muzyka wyłącznie w formie pliku audio, bez kopii na dysku CD czy winylu. Ja od wielu lat wybieram jednak wygodę, a nierzadko też bardziej atrakcyjne ceny.
Zbieractwo w nowym wydaniu
Przed laty uwielbiałem kolekcjonować. Stawiać na półce coraz dłuższe domino pudełek z filmami DVD, płyt z grami w tym samym wydaniu (platyny i spółka tam wstępu nie miały!). Półki uginały się od książek — wiele z nich zachowywałem w kilku wydaniach. A to z sentymentu, a to z potrzeby posiadania, a to dlatego, że wiele mi to ułatwiało na uczelni. Kiedy jednak wymogi uczelniane poszły w zapomnienie — sporo literatury rozdałem kolegom, którzy zostali na doktoracie. Zostawiłem sobie perełki które zawsze mnie poratują w razie wątpliwości, jednak z większością specjalistycznej literatury mogłem się pożegnać. I szczerze mówiąc — lata mijają i jeszcze nie zdarzyła się choć jedna sytuacja, w której realnie bym ich potrzebował. Co więcej — czasami z premedytacją pozbywałem się kopii fizycznej książki, kupując jednocześnie jej cyfrową wersję. Powód? Od teraz niemal zawsze mam ją ze sobą, bo tych kilka gigabajtów pamięci w czytniku e-booków daje mi naprawdę dużo pola do popisu.
Ale książki to nie jedyny wyjątek. Zakup muzyki w iTunes (tudzież, po prostu, korzystanie z serwisów streamingowych) pomógł mi pozbyć się kolejnej kupki opakowań z regałów. Tym razem sporo plastiku trafiło na Allegro, a za nimi hurtowo także zestaw filmów i seriali. Netflix i spółka bardzo mnie rozleniwiły i nawet jeżeli jakieś treści się dublowały, to zamiast skorzystać nośnika — wybierałem streaming. Było po prostu szybciej i wygodniej. W tym wypadku nie trzeba nawet uruchamiać kolejnego urządzenia.
Z grami problem jest o tyle skomplikowany, że sporo mniejszych tytułów nie dostaje wydań na płytach. Tutaj sprawa jest jasna — wszyscy zainteresowani muszą wybrać cyfrowe wydanie. A dlaczego jeśli tylko mogę, i różnica w cenie nie jest jakoś znacząco wielka, wybieram wersję bez nośnika? Po pierwsze — nie muszę ścierać z niej kurzu i nie zajmuje mi dodatkowej przestrzeni. Po drugie, całą bibliotekę mam przy sobie zawsze tam, gdzie mam dostęp do Sieci. Po trzecie — wygoda. Nie trzeba uganiać się za płytami czy kartridżami których czasami w sklepach jest niezwykle mało, albo nie zdążyły dotrzeć na czas. Kilka kliknięć, potwierdzenie chęci dokonania zakupu i... tyle. Czekamy, aż wyląduje na dysku!
Nie zawsze jest kolorowo
Należy także pamiętać, że nie wszystko możemy kupić w formie cyfrowej. Czasami na drodze stają problemy z licencją, przez co o nabyciu pierwszych gier z serii Kingdom Hearts, Beautiful Katamari czy Crisis Core: Final Fantasy VII w sklepie PlayStation Network możemy zapomnieć. Dlatego chcąc czy nie, kompletnie z wydań fizycznych zrezygnować wielu z nas nie może.
Ciekawym przykładem są także książki. W przypadku premiery na przestrzeni ostatnich kilku lat właściwie zawsze otrzymują wydanie cyfrowe, ale... nie zawsze są one warte zachodu. Albumy, książki kucharskie czy inne pięknie ilustrowane wydawnictwa wiele tracą na monochromatycznym ekranie czytnika ebooków, a na tabletach nie jest wiele lepiej. Chociaż tutaj kij ma dwie końce. Bo przecież technologia rządzi się swoimi prawami i w ramach rewanżu można zaserwować nam specjalne atrakcje. Przykład? Nie trzeba daleko szukać — Harry Potter w swojej edycji dla iBooks ma jeszcze więcej magii!
Ceny są również kwestią sporną. Bo o ile w dniu premiery wiele gier możemy w pudełku kupić za ok. 200 zł (a po przejściu odsprzedać czy pożyczyć znajomym), wersje cyfrowe potrafią być o kilkadziesiąt procent droższe. To samo zresztą tyczy się całej reszty. Jednak duże promocje są wpisane w realia cyfrowego świata — a te często są dużo bardziej korzystne, niż w stacjonarnych sklepach.
Największy problem
Jest także kwestia, która wielu spędza sen z powiek. Tak, to prawdopodobnie największy problem cyfrowych zakupów. Żaden z tych produktów nie jest tak naprawdę nasz, to tylko kupowanie licencji. Nigdy nie wiadomo kiedy operatorzy sklepów zdecydują się zdjąć pliki z serwerów i stracimy do nich dostęp. Oczywiście -- możemy przechowywać lokalnie, na dyskach, ale opcja pobrania ich gdzie- i kiedykolwiek tylko zechcemy jest jednym z największych plusów całej cyfrowej rewolucji.
Z cyfrowych zakupów korzystam od blisko dekady i jeszcze nie zdarzyła mi się sytuacja, w której pożałowałbym wyboru tej opcji. Nie, nie straciłem dostępu do żadnych nabytych treści, wszystko wciąż działa jak należy. Jednak liczę się z ryzykiem, że któregoś dnia coś może po prostu nie działać. I wiem, że wtedy pierwszą reakcją będą nerwy. Ale też doskonale zdaję sobie sprawę, że dyski optyczne też nie będą działać wiecznie. Nie mówiąc już o tym, że coraz więcej z nas nie ma w komputerach napędów CD/DVD/BD. Odtwarzacze kaset VHS które tak ochoczo kolekcjonowaliśmy także stały się prawdziwą rzadkością...
Poza tym istnieje także duża szansa, że nawet nie zauważę, że coś jest nie tak. Bo przecież nie ma czasu, by co rusz wracać do tych samych gier, książek czy seriali. Każdego miesiąca jesteśmy bombardowani taką ilością nowości, że wiele z tych rzeczy po prostu się kurzy — a z wirtualnych półek przynajmniej nie muszę ścierać kurzu. I przejmować się jak to wszystko ze sobą zabrać w razie przeprowadzki.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu