Serwis Parler okazał się być fatalną konstrukcją. Do sieci trafiają pełne archiwa tamtejszych wiadomości i multimediów, które mają pomóc w ściganiu odpowiedzialnych za zeszłotygodniowe wydarzenia w Kapitolu.
Użytkownicy Parler boleśnie przekonują się, że w internecie nic nie ginie
Po ubiegłotygodniowych wydarzeniach w Stanach Zjednoczonych i banach nałożonych na Donalda Trumpa w rozmaitych platformach dyskusja dotycząca wolności słowa i faworyzowania jednych opcji, a przy tym wykluczanie i utrudnianie życia innym, nie ustaje. Social Media mają przed sobą bardzo trudne miesiące, ale o ile giganci obecnego świata jak Twitter, Facebook czy Instagram będą postawieni przed gradobiciem pytań, to niektórzy mają... jakby gorzej. Platforma Parler w ostatnich dniach nie tylko wyleciała z Google Play i App Store'a (choć pojawiają się nieśmiałe przesłanki dotyczące jej powrotu do sklepów), ale także Amazon postanowił pozbyć się jej ze swoich serwerów AWS.
Serwis będący alt-rightowym miejscem rozmów i ustawek oskarżany jest za umożliwienie skrzyknięcie się ludzi odpowiedzialnych za wydarzenia w Kapitolu 6. stycznia. Teraz, kiedy sytuacja zrobiła się poważna, a uczestnicy są ścigani po całym kraju — mieli nadzieję że pokasowanie wrażliwych wiadomości wystarczy, by byli nieuchwytni. No głupio wyszło, bo raz jeszcze jesteśmy świadkami tego, jak to w internecie nic nie ginie. A kiedy platforma do komunikacji nie jest dostatecznie zabezpieczona — staje się to jeszcze bardziej widoczne. I istnieje spora szansa, że użytkownicy Parler którzy myśleli że wszystko jest OK, bo ich wpisy zostały pokasowane nie mają specjalnie wielu powodów do radości.
Po wydarzeniach w Kapitolu pojawiła się obawa, że posty z Parler zaczną znikać, by trudniej było znaleźć dowody. Dlatego zaczęto archiwizować tak dużo, jak tylko się uda. A najwyraźniej udało się bardzo dużo:
99,9% treści z Parler jest do odzyskania i udostępniona w takiej właśnie formie. Dane które są publikowane nie zawierają osobistych informacji (np. numerów kart płatniczych czy haseł), na paczki te mają składać się wyłącznie treści uddostępniane publicznie. A jak czytamy — Parler jest tak fatalnie zaprojektowaną i zakodowaną platformą, że pobranie tych wszystkich informacji (włącznie z usuniętymi treściami) okazało się prostsze, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Takie pobieranie w większości platform jest sprzeczne z regulaminem, ale nie jest nielegalne — co teraz chcący zabezpieczyć dowody wykorzystują. A Parler im to znacznie ułatwił takimi prostymi zabiegami, jak... analogiczne nazywanie obrazków i niekasowanie ich później z serwerów, dzięki czemu odgadnięcie linków do kolejnych grafik okazało się pestką.
Ponadto wszystkie udostępniane tam treści miały zawierać metadane, które w przypadku konkurencyjnych serwisów są usuwane przy zamieszczaniu ich online. A to może być dodatkowym gwoździem do trumny dla wszystkich tamtejszych użytkowników. W przypadku całej tej sytuacji z Parler jeszcze wyraźniej widać, jak bardzo w internecie nic nie ginie.
Ciekawe czy pociągnięci przez te luki do odpowiedzialności użytkownicy będą szukali później sprawiedliwości w sądzie, oskarżając platformę o swoje nieszczęście?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu