Ludzie wykorzystują długie weekendy na różne sposoby: jedni zwiedzają, drudzy nadrabiają spotkania ze znajomymi i rodziną, jeszcze inni wypoczywają na...
Ludzie wykorzystują długie weekendy na różne sposoby: jedni zwiedzają, drudzy nadrabiają spotkania ze znajomymi i rodziną, jeszcze inni wypoczywają na łonie przyrody lub po prostu leniuchują. Można też zabrać się za porządki. I nie musi to być od razu mycie okien i pranie dywanów – tym razem mam na myśli raczej przeglądanie prasy zebranej w ostatnich miesiącach. Karkołomne zadanie sprawiające, że człowiek dostrzega atuty prasy w wersji cyfrowej.
Kilka tygodni temu stwierdziłem, że te parę dodatkowych dni wolnego w czerwcu poświęcę na przejrzenie gazet, jakie zebrały się w mieszkaniu. Postanowiliśmy z dziewczyną posegregować zbiory, przeczytać interesujące nas artykuły lub przynajmniej je wyselekcjonować, reszta do śmieci. Powód jest oczywisty: trzymanie w domu makulatury nie ma sensu, zabiera cenną przestrzeń. I było to widać: stos gazet na szafce, stos na parapecie, stos w szafie, stos w skrzynce w przedpokoju, jeszcze jeden w koszu na gazety, kolejny w drugim koszu…
Po kilkunastu minutach znoszenia stosów w jedno miejsce okazało się, że jest ich sporo i składają się na tę górę nie dziesiątki, ale setki gazet. Może nawet więcej. Dzienniki, tygodniki, miesięczniki, kwartalniki… Niektóre egzemplarze sprzed kilku lat. Jedne kupione w kiosku, inne przechwycone od rodziny/znajomych na zasadzie wymiany (masz tu stosik, który już przejrzałem), część kupiona w punkcie ze starszymi wydaniami gazet. Zebrane do kupy stworzyły wielki stos, którego przejrzenie zajęłoby nie dzień-dwa, ale tydzień.
Czy to wynika z jakiegoś patologicznego zbieractwa? Raczej nie – w domu nie przechowuję zbędnych rzeczy. Gazety stanowią wyjątek, ale można to w miarę racjonalnie wytłumaczyć: znajdują się w nich treści, za które zapłaciłem, a których nie zdążyłem jeszcze „skonsumować”. To po prostu nietknięte „dobra”. W szafce w kuchni mam nieodpakowaną żywność, w łazience zapas chemii, w kilku pomieszczeniach rozlokowałem natomiast zapasy gazet, czekających na przeczytanie. Dlaczego nie czytałem ich na bieżąco?
Odpowiedź jest prozaiczna: brak czasu. Jesteśmy dzisiaj zalewani informacjami i nie nadążamy z ich przyswajaniem. Z telewizji zrezygnowałem już kilka lat temu, słucham radia, ale wybrałem stację, w której wiadomości nie trwają zbyt długo, nie ma też przegadanych audycji – gra muzyka umilająca czas w pracy. Jest jednak Sieć i to z niej czerpię wieści, spędzając tu kilka, a nierzadko kilkanaście godzin dziennie. Prasa drukowana jest elementem z przeszłości, który próbuję wkomponować w rzeczywistość, ale chyba trochę na siłę. Kupuję tygodnik/dziennik z konkretnymi informacjami, lecz jednocześnie odwiedzam strony internetowe tych gazet (lub innych) i szukam tam treści. Dostaję te same lub podobne teksty. Często szybciej i bez żadnych ograniczeń, a nawet opłat.
Zebrałem stosy gazet, ponieważ nie wygospodarowałem czasu na ich przeglądanie na bieżąco (jednocześnie poświęcałem dziesiątki minut na przyswajanie treści w Sieci). I ciągle kupowałem nowe. Chyba z przyzwyczajenia. Kumulowałem je, by nie stracić wartościowych artykułów, takich, na których przeczytaniu może mi zależeć. I za które zapłaciłem. Patrząc na ten stos, doszedłem do wniosku, iż leży tam spora kasa. Gdybym po prostu to wyniósł do kontenera z napisem „papier”, zapewne spokoju nie dawałaby mi myśl, że wyrzuciłem w błoto pieniądze, za które mógłbym np. kupić nowy komputer. Druzgocące spostrzeżenie, więc pozostało tylko jedno: nacieszyć się kupionymi artykułami.
Początkowo zamierzaliśmy (przypominam, że to proces dwuosobowy) przeglądać gazety i jednocześnie czytać to, co nas zainteresuje: kończą się ciekawe rzeczy, przekazujesz drugiej osobie, jeśli ta upora się z gazetą, egzemplarz leci do skrzynki przeznaczonej do wyrzucenia (wcześniej ewentualnie konsultacje rodzinne – może ktoś chce tygodnik sprzed roku). Ten system okazał się jednak zbyt czasochłonny. Przejrzenie jednej gazety z czytaniem to kilkanaście-kilkadziesiąt minut (czasem kilka) w zależności od tego, ile znajduje się w niej treści interesujących daną osobę. W tym tempie daleko nie zajedziemy.
Padło więc na wyrywanie konkretnych artykułów, ich spinanie i segregowanie. Przyspieszamy. Po kilku godzinach można się już nawet pochwalić pokaźną liczbą przejrzanych gazet. I tu pojawia się ciekawe spostrzeżenie: stosik z wyrwanymi, ciekawymi (dla nas) tekstami nie jest oszałamiający. Czasem to kilkanaście kartek z kilkudziesięciu czy ponad stu. Czasem kilka albo żadna. Obok segregatorów z odłożonymi artykułami (są już czytane – odkładanie ich „na potem” uznaliśmy za powielanie starych błędów) powstała góra śmieci. Bo z naszego punktu widzenia są to bezwartościowe informacje, często powtarzające się i to w sporych ilościach. Jeśli przeczytam to w jednej gazecie, to w kolejnej już mnie nie zainteresuje.
Taki system stosowany jest w Sieci: przyswajam informację podaną przez jedno źródło i zazwyczaj na tym poprzestaję, nie sprawdzam, co napisali na ten temat inni (chyba, że to naprawdę ważna/kontrowersyjna sprawa). Czy jest to mechanizm, który powstał wraz z rozwojem Internetu i szkodzi tradycyjnej prasie? Raczej nie jest to nowe zjawisko – większość ludzi zapewne kupowała regularnie ograniczoną liczbę tytułów, a wśród powodów wskazać można właśnie powtarzalność treści. Akurat pod tym względem Sieć i właściwe dla niej zachowania nie wniosły niczego nowego.
Patrzymy zatem na wielki stos makulatury, w której masowo przewijają się tematy Igrzysk w Soczi, starć na Ukrainie (poczynając od zeszłorocznych protestów), degrengolady naszej sceny politycznej oraz masy problemów społecznych omawianych od lat (często bez konkretnych wniosków i nawet prób podjęcia działań zmierzających do zniwelowania owych problemów). Wszystko to znamy i nierzadko patrzymy na temat ze znudzeniem albo nawet obrzydzeniem. Jednak w wyniku przyzwyczajenia zapłaciliśmy za te treści i przez jakiś czas je trzymaliśmy, by nie umknęło nam nic ważnego. Ale czy dzisiaj jest to w ogóle możliwe?
Inną kwestią jest to, że w gazecie znajdują się teksty z wielu sfer naszego życia: polityka, gospodarka, społeczeństwo, kultura, sport itd. To nie dotyczy tytułów skupionych na konkretnym zagadnieniu (chociaż to też dyskusyjna sprawa), ale teraz mowa o gazetach kumulujących treści wszelakie. Czy czytelnika interesuje cały ten pakiet? Zdecydowanie nie. Przynajmniej w większości przypadków. Ktoś przejrzy tylko politykę i sport, inna osoba skupi się wyłącznie na problemach społecznych, jeszcze inna postawi na gospodarkę i kulturę. Ze stu stron uwagę skupi na sobie dziesięć.
Tu pojawia się wyższość cyfrowych rozwiązań: treści można łatwiej dobrać do swoich zainteresować i szybko usunąć/pominąć te, które nas nie interesują. Ułatwione jest wynajdywanie, segregowanie i kumulowanie artykułów. Nie zalegają kilogramami na półkach i nie zbierają kurzu. Cały czas można je mieć przy sobie i przeczytać w trakcie długiej podróży pociągiem zestaw artykułów zbieranych w ostatnich miesiącach. W przypadku analogowej prasy wymagałoby to więcej zachodu.
Piszę o rzeczach oczywistych, ale owa oczywistość zostaje podkreślona i uwypuklona wtedy, gdy człowiek musi się zmierzyć z górą gazet. Wówczas patrzy na sprzęt elektroniczny i zastanawia się, dlaczego nie przerzucił się jeszcze całkowicie na treści w formie cyfrowej? Od lat słyszę o końcu ery papierowej prasy i zmierzchu tego materiału jako nośnika informacji. Teraz przyjdzie mi stwierdzić, że nie są to wizje przesadzone i wyssane z palca – papier naprawdę będzie miał problem, by obronić się przed cyfrową nawałą. Czy jakoś na tym stracimy. Nie sądzę. Przynajmniej nie w przypadku gazet.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu