Oscary wpuściły na salony sztuczną inteligencję w najbardziej obrzydliwym stylu, w jakim się dało.

Co więcej, uważam nawet, że to nie jest kwestia opinii, tylko fakt. W tym roku, 97 uroczystość rozdania najważniejszej lub przynajmniej najgłośniejszej nagrody w całym przemyśle filmowym została pokalana sztuczną inteligencją i to na własne życzenie. Umniejszając, tak naprawdę, wszystkim zebranym.
Co ma wspólnego Brutalista i Emilia Perez?
Droga do tegorocznej gali rozdania Oscarów nie była usłana różami. Kontrowersje wokół filmów narastały coraz bardziej, aż nie wybuchły gdy meta już była w zasięgu wzroku. Problemy mogliśmy też odczuć na własnym polu, z powodu dziwnych decyzji naszych dystrybutorów, którzy nie potrafili najwyraźniej ocenić szans takich filmów jak Emilia Perez czy Nosferatu i fani kina musieli szukać przedpremierowych pokazów lub zaspokoić ciekawość już po rozdaniu statuetek, lecz pozbawieni możliwości wytypowania faworytów.
Wśród wszystkich nominowanych, w niechlubny sposób przyciągnęły uwagę na pewno dwa z filmów, o których mówiło się szczególnie głośno ze względu na ich ogromne szanse na wygrane nagrody oraz ohydne użycie sztucznej inteligencji w pogoni za sztuczną perfekcją maszyny. Brutalista zgarnął w tym roku trzy Oscary z dziesięciu nominacji (muzyka, najlepszy aktor pierwszoplanowy oraz najlepsze zdjęcia), zaś na czele pościgu była Emilia Perez z szaloną ilością trzynastu nominacji. Film zapewnił jednak wyłącznie dwie nagrody za najlepszą drugoplanową rolę żeńską oraz – moim zdaniem – niezasłużoną najlepszą piosenkę. Łącznie pięć nagród i dwadzieścia trzy nominacje dla filmów, które wykorzystały sztuczną inteligencję w całkowitym zaprzeczeniu dla sztuki.
Nie jest to tajemnicą i sprawą znaną od wczoraj, że użycie AI w jakiejkolwiek z branż opierających się na wkładzie artystycznym człowieka jest kontrowersyjne. Długo można mówić o tak oczywistych przykładach jak rysownicy, malarze i inne zawody graficzne. Zupełnie nie tak dawno, mieliśmy też okazję się wzburzyć na użycie głosu zmarłego aktora Jamesa Earla Jonesa w serialu Disney'a o Obi-Wanie Kenobim, który jednak przed swoją śmiercią wyraził pełną zgodę na taki krok. Pomimo tego, że taką zgodę wyraził, to i tak trudno jest nie czuć odrazy, a wobec samego aktora, lekkiego zawodu jego postawą. No dobrze, temat jest wrażliwy, więc bez mitrężenia dalej czasu, przypomnijmy sobie, za co właściwie Brutalista i Emilia Perez zgarniają bęcki?
Sztuczna inteligencja wchodzi na salony
Brutalista. W styczniu tego roku, burza się zaczęła po wywiadzie udzielonym przez edytora filmu Brutalista, Węgra Davida Jancso. W trakcie tej rozmowy opowiedział o procesie edycji filmu, lecz najważniejszą częścią było jego wspomnienie o podrasowaniu głosów aktorów pierwszoplanowych, którzy grali bohaterów pochodzących właśnie z Węgier. Zdradził, że w filmie wykorzystano program Respeecher, który jest narzędziem wyspecjalizowanym w kierunku generowania głosu. W Brutaliście został wykorzystany do sprawienia, aby Adrien Brody oraz Felicity Jones brzmieli jak najprawdziwsi Węgrzy. Jancso, który jest native speakerem języka węgierskiego, "nakarmił" program własnym głosem, który potem został wykorzystany do wygenerowania odpowiednich słów w filmie. Dlaczego tak uczyniono? Bo to trudny język...
Emilia Perez. Równie absurdalna sytuacja miała miejsce wokół największego faworyta tegorocznych Oscarów (chociaż akurat w tym przypadku to była zaledwie kropla w morzu kontrowersji wokół tego – znów tylko moja opinia – nudnego, chaotycznego, wątpliwego dzieła). Dla przypomnienia, Emilia Perez to film, który może i jest o gangsterze, lecz jest musicalem. Czyli z założenia oczekujemy wysokiej jakości śpiewu zaangażowanych w produkcję aktorów. Tymczasem główna aktorka, grająca tytułową rolę filmu mówi, że wykonywanie piosenek:
"Wszystkie były dla mnie wyzwaniem, bo tak naprawdę nie jestem piosenkarką. To nie moja bajka", powiedziała Karla Sofia Gascon
Przepraszam, co? Kim nie jesteś i dlaczego zatem występujesz w tym filmie? Nikogo nie zdziwi już, że i w tym dziele, wykorzystano ten sam program do generowania odpowiedniego głosu. Tym razem, jak się można domyślić, został on wykorzystany, aby "podciągnąć" jakość głosu głównej aktorki. Co w praktyce oznaczało wykorzystanie wokalu francuskiej piosenkarki współpracującej przy tworzeniu utworów do filmu — Camille.
Obrona decyzji to kpina z całej branży
W obydwu przypadkach linia obrony tych decyzji jest boleśnie pragmatyczna i pozbawiona uczuć, za które doceniamy aktorskie popisy. Chodziło o to, aby skrócić czas pracy nad edycją filmu lub jak w przypadku Emilii, zatuszować – z braku lepszego słowa – brak talentu. Co więcej, próbuje się jeszcze wcisnąć kit, że tak naprawdę to sztuczna inteligencja jest tylko w tym przypadku kolejnym narzędziem na równi z efektami specjalnymi (CGI) czyli techniką nazywaną ADR (podmieniania głosu jak na przykład w Bohemian Raphsody, z tym że jest on w każdym przypadku, rzeczywiście odegrany lub wyśpiewany).
Jest to bezwzględnie paskudne tuszowanie prawdy, że w ogóle nie są to podobne przypadki. Efekty specjalne w żaden sposób nie odbierają aktorom ich kunsztu, a nawet więcej, wymagają od nich użycia jeszcze większej dozy wyobraźni i dostosowania się do sytuacji, aniżeli na planie zdjęciowym z rzeczywistymi rekwizytami i scenografią. Jest to tak trudne, że nawet tak doświadczeni aktorzy jak Ian McKellen (Gandalf we Władcy Pierścieni oraz Hobbicie), mają problem z green screenem. Zatem jest to strasznie komiczne porównywać wynaturzoną technikę do kunsztu aktorskiego.
Bowiem spójrzmy prawdzie w oczy. Reżyser filmu broni decyzji, mówiąc że kroki w edycji podejmowano w taki sposób, aby w żaden, nawet najmniejszy sposób nie uwłaczać autentycznej grze aktorskiej dwojga głównych bohaterów. Tylko, że... Hola hola. Zmieniliście dźwięki w zdaniach wypowiadanych przez aktorów, którzy w trudzie pracowali z trenerem od akcentu węgierskiego, na chirurgicznie precyzyjne sylaby będące poza zasięgiem aktorów. Całkowicie zrujnowaliście naturalność zawodu, którego głównym zdaniem jest właśnie grać, tworzyć, postać, nie być idealnym wzorem.
Co więcej, stworzyliście precedens otwierający furtkę do popularyzacji takich "subtelnych", lecz wysoce inwazyjnych zmian. Sprawiając, że gra aktorska jest wynaturzona z autentyzmu aktora i jednowymiarowo perfekcyjna. Gdzie tutaj zostaje miejsce na pasję? Gdzie tutaj jest miejsce na sztukę, skoro zaraz każdy sięgnie po tego typu metody, aby uciąć czas spędzony na planie zdjęciowym, garze każdej osoby zaangażowanej w produkcję? Dodatkowo to już nie będą emocje, tylko wymuskana karykatura prawdziwej gry.
Kino widzowie kochają za pasję i starania, które każdy wkłada w to, aby wykrzesać z siebie emocje, które przemówią do wszystkich. Tymczasem niektórzy filmowcy, zaczynają uzależniać wizje artystyczne od miliarderów z Doliny Krzemowej. Dając kolejny powód, aby się wzbogacali ci, którzy w celu stworzenia swojej potęgi, okradli artystów "w imię postępu". Tymczasem niedoskonałości to jest właśnie to, czego w filmie potrzebujemy, bowiem mylić się, jest rzeczą ludzką. Nieomylność zostawmy liczbom.
Źródła: theBaffler, the Guardian, Vanity Fair
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu