GameBoy Color to jedno z moich najmocniejszych wspomnieć z dzieciństwa. I cóż, chyba lepiej, żeby tak pozostało.
Nie wiem jak wy, ale ja w wolnym czasie bardzo lubię oglądać, w jaki sposób naprawia się stare, czasem nawet można powiedzieć - zabytkowe przedmioty. Jest coś naprawdę fajnego w tym, jak te przedmioty są przywracane do życia. I o ile za naprawą elementów mechanicznych jestem jeszcze w stanie nadążyć, to naprawa elektroniki, w szczególności - drobnej elektroniki - często powoduje opad szczęki. Poziom wiedzy, jaki prezentują autorzy takich materiałów jest często niesamowity, a ich fascynacja retrokomputerami i retrokonsolami - olbrzymia. Pewnego dnia, prawdopodobnie pod wpływem jednego z takich materiałów, postanowiłem zanurkować głęboko do jednej z szafek z elektroniką. Wiedziałem bowiem, że obok kabli "które kiedyś na pewno się przydadzą" i nośników, których już pewnie w życiu nigdy nie użyję, leży moja pierwsza (i jedyna) konsola do gier.
Gameboy Color - nostalgia zasilana dwiema bateriami AA
Gameboya dostałem od rodziców na święta. Nie pamiętam co prawda już na które, ale patrząc, że premiera sprzętu w Polsce miała miejsce w 1998 r., nie zdziwiłbym się, gdyby mój egzemplarz miał już ponad 20 lat. Nie miałem na niego za dużo gier, ale i w tamtym czasie ich dostępność była u nas raczej mierna. W mojej skromnej kolekcji znajdują się m.in. Super Mario Bros, SuperMarioLand, X-Men: Wolverine's Rage czy Metroid II: Return of Samus, którego za dzieciaka nigdy nie udało mi się zrozumieć. Niemniej, z konsolą spędziłem długie godziny, bo wtedy brak zrozumienia gry wcale nie przeszkadzał w dobrej zabawie.
Trochę zainspirowany retromateriałami postanowiłem włożyć do GameBoya świeże baterie i zobaczyć, jak z perspektywy dorosłego wyglądały gry mojego dzieciństwa.
I cóż... może lepiej, żeby dla mnie wspomnienia pozostały wspomnieniami
Nie twierdzę, że GameBoy'e były złymi konsolami. Uważam, że były świetne na swoje czasy - ich rynkowa dominacja w końcu nie wzięła się znikąd. Jednak teraz, patrząc z perspektywy rozwoju technologii przez ostatnie 20 lat widać wyraźnie, jak wiele im wtedy brakowało. Zaczynając od tak klasycznej już rzeczy jak brak podświetlenia, który sprawiał, że nawet w jasny dzień trzeba było trzymać urządzenie pod odpowiednim kątem, żeby coś widzieć (zabawne, że po tylu latach wciąż wiedziałem pod jakim), przez fakt, że gry na gameboya były bardzo ograniczone ze względu na pojemność kartridża, aż po sterowanie, które na dzisiejsze standardy z precyzją ma niewiele wspólnego.
I tak jak mówię - żadna z tych rzeczy nie przeszkadzała, kiedy było się dzieckiem. Do dziś pamiętam, ile czasu spędziłem by przejść całe Kirby's Dream Land 2 i ani ekran, ani ograniczenia gry ani też sterowanie mi w tym nie przeszkodziło. Oczywiście, jakaś zasługa w tym faktu, że nie miało się wtedy porównania do niczego innego, ale myślę, że równie ważną rolę odegrało dziecięce zaangażowanie. W końcu wtedy był to (przynajmniej dla mnie) szczyt elektronicznej, a przede wszystkim - mobilnej rozrywki.
Retro chyba jednak nie jest dla mnie
Aż wstyd mi za to, jak szybko zniechęciłem się, próbując ponownie zagrać w Mario, Mario Land czy chociażby Pocket Soccer. Przyzwyczajony do udogodnień współczesnych urządzeń ciężko było mi zaakceptować fakt, że przez pół godziny ginąłem tylko dlatego, że kieszonsolka zdecydowała się zarejestrować naciśnięcie przycisku o jakieś pół sekundy później. O tym, że przecież GameBoy nie miał żadnego systemu zapisywania progresu (oprócz specjalnych kodów, których nigdy nie mogłem zapamiętać) więc jeżeli tylko coś przerwało nam grę, to musieliśmy zaczynać od nowa, już nawet nie wspominam. Taki urok gier z tamtego okresu? Może. A może też wtedy nie irytowało mnie to tak bardzo, ponieważ jako dziecko miałem więcej czasu i cierpliwości na powtarzanie w kółko danej gry od początku.
Ogólnie jednak z mojej przygody z GameBoyem w 2022 roku jestem zadowolony i cieszę się, że przypomniałem sobie dzięki niemu trochę "starych" czasów. W przeciwieństwie do starych samochodów czy starych gitar, stare konsole pozwalają bardzo mocno docenić, ile w branży się zmieniło przez ostatnie lata na lepsze i o ile dziś wygodniej gra się nie tylko w domu, ale też poza nim. Oczywiście, nie odmawiam ludziom którzy kolekcjonują gry z tamtego okresu przyjemności z grania w nich. Sam trochę żałuję, bo retrogaming wydaje się naprawdę fajnym zajęciem.
Zostawię go jednak osobom, które mogą czerpać z tego faktycznie frajdę.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu