Wszyscy narzekamy na polski rząd. Z dwóch głównych powodów - po pierwsze, narzekanie mamy we krwi, bo to nasza narodowa cecha. Po drugie, faktycznie k...
Od lajków do głosów w wyborach, czyli felieton antyrządowy
Dziennikarz, pisarz, nauczyciel akademicki, specja...
Wszyscy narzekamy na polski rząd. Z dwóch głównych powodów - po pierwsze, narzekanie mamy we krwi, bo to nasza narodowa cecha. Po drugie, faktycznie każdy rząd jest do... powiedzmy, do wymiany. Problem w tym, że wymieniamy go co cztery lata, podobnie jak lokalne samorządy, a wciąż jest źle. Gdzie jest pies pogrzebany? W naszym internetowym postrzeganiu świata...
Ludzie, obudźcie się! Dużo nie znaczy dobrze! Takie hasło powinno się nam tłuc do głowy już w szkole podstawowej. Podobnie jak umiejętność myślenia.
Po raz setny kłania się teza Marcin M. Drewsa, że "czytanie ze zrozumieniem" powinno być przedmiotem szkolnym. (Adrian Chmielarz)
No właśnie, bardzo dziękuję Szanownemu Koledze za wsparcie. Ale do rzeczy. Demokracja w Polsce urodziła się w czasach, kiedy podstawowym nośnikiem informacji były druk i eter. Szybko jednak weszła na łącza i opanowała sieć. Wirtualny Donald Tusk chodzący po własnej stronie www czy Jarosław Kaczyński z iPadem za poselską mównicą to dziś standard, przy którym nie drgnie nam powieka (może przesadzam, bo w tym drugim przypadku...).
Cyberkultura umożliwia współobecność przekazu i jego kontekstu, który istniał w społeczeństwach przekazu ustnego, choć na inną skalę i na innej orbicie. Nowa uniwersalność nie wynika już z samowystarczalności tekstów, stałości lub niezależności znaczeń, mniej istotnych, gdy zagłębiamy się w sieciach. Tworzy się i rozprzestrzenia dzięki wzajemnemu połączeniu wiadomości, ich stałemu kontaktowi z tworzonymi wirtualnie społecznościami, które nasycają je ciągle zmieniającym się bogactwem znaczeń. (źródło)
Czytaj dalej poniżej
Problem jednak w tym, że polskie społeczeństwo niewiele się zmieniło od czasu, gdy powszechne było codzienne dojenie krów i defekowanie za chałupą. Stąd też tak wielka popularność przaśnych standardów kulturowych - od disco polo po mięsnego jeża.
Oczywiście, o gustach się nie dyskutuje, a ja daleki jestem od potępiania wzorców rustykalnych. Nie zmienia to jednak faktu, iż nie wyhodowaliśmy przez 20 lat żadnej świadomości obywatelskiej, żadnych intelektualnych standardów, a wszystko to zastąpiliśmy normami internetowymi, przeliczając świat na lajki na zasadzie "miliony much nie moga się mylić"...
Stąd też kurioza takie, jak posłowie, którzy do Sejmu RP weszli prosto z Big Brothera. Stąd ciągłe mylenie artystów z celebrytami, intelektu ze sprytem czy półkul mózgowych z pośladkami. Ludzie głosują gustami telewizyjno-internetowymi. Gdyby Tomasz Stockinger wystartował dziś na prezydenta RP, miałby duże szanse, bo przecież komuna widzów "Klanu" jest zastraszająco liczna. Mało tego, co piąta emerytka z chęcią wyspowiadałaby się Arturowi Żmijewskiemu, bo przecież to ksiądz Mateusz.
Nie lepiej jest z młodym pokoleniem, które wisi na łączach i świat ogląda przez pryzmat memów i wszelakich sieciowych zjawisk wirusowych. Wystarczyła drobna manipulacja - minimalne zwolnienie filmu z politykiem x - by wszyscy w sieci zakrzyknęli, że jest pijany. Mówię "x", bo sprawa dotyczy wielu osób. Taki numer zrobiono i Kaczyńskiemu, i Tuskowi. Dostało się też Bartłomiejowi Topie, który brał udział w świetnej kampanii społecznej, ale spot, w którym grał, umieszczono w sieci z informacją, że oto polski aktor siedzi w metro naćpany (podczas gdy grał on osobę autystyczną na potrzeby kampanii). Jakież larum podniósł cały kraj, nie bacząc, że dał się wy... oszukać jednemu internetowemu trollowi.
Owczy pęd napędzany dwoma słowami ("like" i "share") trwa w sieci w najlepsze. Uparcie budujemy popularność najgorszym zjawiskom, najgłupszym osobom i zwykłym pomyłkom. Natalii Siwiec największą popularność przyniosły nie gołe cycki, tylko fakt, że trzymała konsolę PS Vita do góry nogami. Natalia spokojnie mogłaby teraz kandydować w jakichkolwiek wyborach - i nie jest ważne, jakich. Ważna jest popularność, która przełoży się na głosy. Proste.
Najlepszym przykładem jest najnowsze odkrycie internautów - Natalia Rodziewicz, kandydatka na radną Elbląga z ramienia Ruchu Palikota, wpisująca się doskonale w ramy fenomenu Kononowicza.
Kontrowersyjna kandydatka do Rady Miasta głosi wiele haseł. W tym: "Mamy maliny, róbmy dżem". Kiedy prowadząca wywiad zapytała ją, czy na pewno jest to właściwy kierunek (gdyż wielu mieszkańców nie stać na wprowadzenie w swój jadłospis zdrowej diety - red.), kandydatka powiedziała, że "to ściema". (źródło)
Powiem wprost, jak krowie na rowie - NO BEZ JAJ! Polskę opanował internetowy wirus głupoty, który każe nam wierzyć, że wirusowość jest bogiem, bo dużo musi znaczyć dobrze, bo im więcej tym lepiej. Wyborca jest durny i nie ma za grosz świadomości obywatelskiej, więc postawi krzyżyk pod tym nazwiskiem, które lepiej zapamięta. Przetestowaliśmy to już w ostatnich wyborach, gdy partie prześcigały się w wyszukiwaniu nieznanych osób o... znanych nazwiskach. Przetestowaliśmy też, kiedy poległy autorytety, a ich miejsce zajęli celebryci.
Kandydaci do koryta posuwają się w autopromocji coraz dalej. Pamiętamy chyba panią z SLD, która zafundowała nam striptiz - w OFICJALNYM spocie wyborczym...
Co dalej? A to już zależy od nas. Sprzedają się te rzeczy, które my kupujemy. Jeśli rajcuje nas głupota, to jej właśnie najwięcej będzie w mediach. Tylko potem nie dziwmy się ofercie programowej. Marszałek Piłsudski powiedział kiedyś znamienne słowa, które z uwagi na ich kozacki charakter wykropkuję:
Rzeczpospolita to wielki bu..el, konstytucja to pros....tka, a posłowie to ku..y!
Czytam to i na myśl mi przychodzi tylko jedno - że słowa ta nigdy nie straciły na aktualności. Problem w tym, że winien jest nie rząd, a elektorat, czyli tłuszcza, która ten rząd wybrała. A tak długo, jak wystarczającym programem wyborczym pozostaną dla nas internetowe prowokacje, memy, gołe tyłki i youtube'owe virale, tak długo nic się w tej materii nie zmieni. Amen.
Fot. w nagłówku: sxc
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu