Felietony

Ochrona prywatności to potencjalnie dobry biznes - disconnect.me

Jan Rybczyński
Ochrona prywatności to potencjalnie dobry biznes - disconnect.me
10

Czasy się zmieniają. Gdyby ktoś 15 lat temu powiedział mi, że każdy dobrowolnie będzie nosił przy sobie urządzenie, które będzie śledziło położenie, że historia przeglądania internetu będzie zapisywana przez zewnętrzne firmy i wykorzystana na sposoby tylko tym firmom znane, chyba bym w to nie uwierz...

Czasy się zmieniają. Gdyby ktoś 15 lat temu powiedział mi, że każdy dobrowolnie będzie nosił przy sobie urządzenie, które będzie śledziło położenie, że historia przeglądania internetu będzie zapisywana przez zewnętrzne firmy i wykorzystana na sposoby tylko tym firmom znane, chyba bym w to nie uwierzył. Dziś stało się to normą i większość z nas się tym nie przejmuje, a jednak osób, które wciąż cenią swoją prywatność jest całkiem sporo, chciałoby się rzec, więcej niż można by się spodziewać, ale to dzisiejsza perspektywa, która nie dziwiła jeszcze parę lat temu.

Pod moim wczorajszym artykułem na temat negatywnego wpływu urządzeń mobilnych na bezpieczeństwo naszych danych, pojawił się nawet głos, że lepiej zrezygnować z posiadania takowych na rzecz bezpieczeństwa. To postawa dość skrajna, ale nie warto jej lekceważyć. O ile sporo osób nie rozumie jakie konsekwencje może przynieść beztroskie buszowanie po internecie, a część rozumie, ale się tym nie przejmuje, w dobie wszędobylskiej inwigilacji utrudnienie śledzenia może być sposobem na połączenie własnych ideałów z biznesem.

Tak wygląda historia powstania i rozwoju Disconnect.me, opisana dziś przez Tech Crunch. Brian Kennish jest byłym pracownikiem Google, który stworzył rozszerzenie do przeglądarki, które pozwala blokować śledzenie naszej aktywności przez takie serwisy jak Facebook, Twitter, Google i im podobne. Umożliwia również włączenie niespersonalizowanych wyników wyszukiwania w wyszukiwarce Google, ale po kolei.

Warto przypomnieć, że Facebook śledzi nasze poczynania w sieci za pomocą plików cookie, i przycisków "Lubię to!" umieszczonych na rozmaitych stronach nawet wówczas, gdy jesteśmy niezalogowani. Zbieranie tego typu informacji może być kłopotliwe. Brian jako przykład podaje, że  odnotowanie odwiedzenia przez kogoś strony o leczeniu depresji, a następnie powiązanie tego na stałe z konkretną osobą może wielu osobom przeszkadzać i niewątpliwie stanowi naruszenie prywatności. Takich informacji nie udzielamy czasami nawet znajomym, a co dopiero firmom zarabiających na informacjach na nasz temat. Polecam obejrzeć przemówienie Kennisha na konferencji DEFCON:

Jedno z najważniejszych pytań jakie można sobie zadać, to jak duży wgląd w nasze działania w internecie mają firmy tzw. trzecie. Okazuje się, że spośród stron, na których się nie logujemy, niektóre mają dostęp do ponad 20% naszej aktywności w internecie. To tak jakby ktoś miał dostęp do ponad 20% losowo wybranych danych z historii naszej przeglądarki i nie tylko. Jest to oczywiście historia, której nie możemy w żaden sposób usunąć. Co więcej, mimo, że są to dane "anonimowe" nie ma przeszkód, aby je powiązać z informacjami zapisanymi w serwisach do których się logujemy, takich jak np. poczta. Jeśli chodzi natomiast o serwisy przypisane bezpośrednio do naszej osoby, jest jeszcze gorzej. Facebook ma dostęp do 33% naszej aktywności w sieci. Dane z filmu pochodzą z 2011 roku, jeszcze przed wprowadzeniem przycisku "+1" od Google, więc dzisiaj sytuacja wygląda bez wątpienia bardziej pesymistycznie.

Tu wkracza Disconnect.me, który blokuje możliwość zbierania informacji na nasz temat, czy może właściwszym określeniem byłoby "utrudnia". Kiedy Brian Kennish jeszcze pracując w Google stworzył pierwszą wersję rozszerzenia blokującą jedynie Facebooka, spodziewał się, że będzie ono miało niewielu odbiorców, w ilości najwyżej drużyny futbolowej, tymczasem w dwa tygodnie disconnect.me zyskało ponad 50 tysięcy aktywnych użytkowników. Było to dla Briana wystarczającym impulsem do porzucenia swojego stanowiska w Google. Obecnie Disconnect blokuje również takie witryny jak Google, Twitter, Yahoo czy Digg.

W tej chwili rozszerzenie dbające o naszą prywatność przekroczyło barierę 400 tysięcy użytkowników, a do Briana dołączył drugi były pracownik Google - Austin Chau. W tej chwili disconnect.me zebrało 0,6 miliona dolarów dofinansowania. Pojawiła się również nowa wersja rozszerzenia dla Firefoksa i Safari.

Być może firmy oferujące narzędzia dla zwykłych ludzi pozwalające bronić się przed nadmierną inwigilacją zyskają w najbliższym czasie na popularności, zależnie od tego jak będzie kształtowała się świadomość internautów.

Na koniec dodam, że zawsze zadziwiała mnie łatwość z jaką takie osoby jak Brian podążają za realizacją swojej idei i jak łatwo rezygnują z ciepłej posadki w takiej firmie ja Google. Na filmie Kennish opowiada o tym jakby to była oczywista decyzja, praca w Google stała w sprzeczności z rozwojem narzędzia do chronienia prywatności, więc z niej zrezygnował, tak po prostu. Być może fakt, że ludzie zdolni częściej kierują się satysfakcją z pracy i samorealizacją, a nie jedynie pieniędzmi jest naszą największa nadzieją na lepsze jutro w sieci i nie tylko.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

StartupFacebookprywatność