Gry

Nintendo wciąż balansuje gdzieś na granicy hipsterstwa i zagubienia. Wii U bez transmitowania gier na żywo

Kamil Ostrowski
Nintendo wciąż balansuje gdzieś na granicy hipsterstwa i zagubienia. Wii U bez transmitowania gier na żywo
Reklama

Japończycy dla reszty świata często wydają się... dziwni. Ich telewizja, sztuka, czasami nawet obyczaje potrafią zaskoczyć ludzi z prawie każdego kręg...

Japończycy dla reszty świata często wydają się... dziwni. Ich telewizja, sztuka, czasami nawet obyczaje potrafią zaskoczyć ludzi z prawie każdego kręgu kulturowego. Jednakże z dwóch japońskich firm zajmujących się produkcją konsol do gier, tylko jedna idzie „inną” drogą. Pewnie nie będziecie mieli problemu, żeby zgadnąć która.

Reklama

Nintendo wciąż idzie swoją drogą, nie oglądając się na trendy panujące na rynku. To dosyć ryzykowna taktyka, co zresztą widać po pobieżnym nawet prześledzeniu historii firmy: kiedy pomysły „chwytały”, Nintendo zawojowywało rynek. Innym razem musieli liczyć się z gorszym okresem.

Ciężko nie odnieść wrażenia, że w tej chwili Nintendo zalicza swojego „doła”. Ich konsola stacjonarna co prawda znajduje się w tej chwili na drugim miejscu w wyścigu nowej generacji, ale trzeba pamiętać, że jest na rynku już dosyć długo, od listopada 2012 (o rok dłużej od konkurencji). Około sześć milionów sprzedanych jednostek, podczas gdy Sony zwyżkuje ze swoim PlayStation 4 z 8 milionami, a Microsoft depcze po piętach z Xboksem One i 4,5 milionami, nie robią wrażenia – zwłaszcza, jeżeli pamiętamy dominację pierwszego Wii. W gruncie rzeczy Nintendo wpędziło się w ślepy zaułek na swoje własne życzenie, ale z drugiej strony – nie ma się czemu dziwić. Robią dokładnie to samo, co wcześniej, czyli nie oglądają się na nikogo.

Jakie nowości wprowadziło Sony i Microsoft w tej generacji? W gruncie rzeczy można by pomyśleć, że ich konsole to nic więcej, jak poprzednie sprzęty na sterydach. Więcej RAMu, lepszy procesor, lepszy układ graficzny, ale już technologia dysków optycznych tej samej generacji, nie mówiąc o kontrolerach, akcesoriach, itp. Zarówno Sony, jak i Microsoft wsłuchali się w głos swoich klientów, zanalizowali trendy na rynku gier wideo w ogóle, obejrzeli się na pecety, rozwinęli własne pomysły, które sprawdziły się w poprzednich latach i wypuścili nowe konsole na zasadzie „bigger, better and more badass”. Z braku laku, z braku innowacji, postanowiono sprzedać nam małą rewolucję, jako dużą rewolucję – Sony możliwość nagrywania filmików i robienia zrzutów ekranu podniosło do rangi kamienia milowego. Jednocześnie, trzeba powiedzieć to otwarcie, zrobili to z wyrachowania, a nie dlatego, że któryś z projektantów miał olśnienie, jedno z tych, podczas których nad głową pojawia się świecąca żaróweczka. Spojrzeli na wykresy opisujące aktualne trendy i doszli do wniosku, że ludzie chcą Twitcha.

Zupełni inaczej robi Nintendo. Podczas gdy świat zachwyca się wynikami tego serwisu, a Internet obiegają plotki o rzekomym przejęciu Twitcha przez Google, Reggie Fils-Aime, dyrektor amerykańskiego oddziału japońskiej firmy mówi otwarcie:

Nie wydaje nam się, żeby oglądanie pół godziny samej rozgrywki było dobrą zabawą

I już. To wszystko. Słupki, wykresy, badania focusowe? Nas nie interesują – naszym zdaniem to jest nudne.

Chociaż nie należę do wielkich fanów Nintendo, jestem pod sporym wrażeniem takiego podejścia do sprawy. Producent Wii U nie daje się zbić z tropu. To zupełnie inny sposób podchodzenia do biznesu – tej odwagi często brakuje innym firmom. Szeroko pojętego wizjonerstwa, które nie zwarza na obowiązujące trendy, a czasami nawet głos swoich klientów. Tej odwagi zabrakło m.in. Microsoftowi, kiedy próbował za pomocą Xboksa One przeforsować na konsolach cyfrową rewolucję.

Z drugiej strony, nie oznacza to, że Wii U w końcu poprawi swoje wyniki sprzedaży. W tej generacji niewiele jest już w stanie pomóc temu sprzętowi. Oczywiście, podobnie jak to ma zawsze miejsce, kolejne Zeldy i Mariany sprawią, że sytuacja nie będzie zupełnie tragiczna. Niemniej, nie spodziewałbym się, żeby Nintendo w tej generacji znalazło się w każdym salonie na rynkach rozwiniętych. Eksperymentowanie ma to do siebie, że czasami nie przynosi dobrych efektów.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama