Recenzja

Mocny i przeszywający. "Niewidzialny człowiek", to remake klasycznego horroru na jaki czekaliśmy

Konrad Kozłowski
Mocny i przeszywający. "Niewidzialny człowiek", to remake klasycznego horroru na jaki czekaliśmy
2

Po nieudanych powrotach Frankensteina i Drakuli, nadszedł czas na kolejną próbę przywrócenia klasyka. "Niewidzialny człowiek" ma niewiele wspólnego z oryginałem, ale to jeden z najlepszych horrorów w ostatnim czasie.

Studio Universal miało naprawdę ambitne plany. Przywrócenie na duży ekran znanych (i nieznanych) wszystkim przerażających klasyków z udziałem Frankensteina, Drakuli czy Mumii miało nie tylko być źródłem solidnego przychodu, ale także szansą na utworzenie tak zwanego Dark Universe. Zapatrzone w sukces Marvela studio poległo przy kilku poprzednich produkcjach, dlatego nadszedł czas na zastosowanie odmiennej strategii. Przyjęto więc taktykę DC i Warner Bros., którzy pracują teraz nad poszczególnymi tytułami, które nie będą ze sobą powiązane. Powrót "Niewidzialnego człowieka" był obiektem pogłosek i przecieków od dawna, w tym tych dotyczących obsadzenia w głównej roli Johnny'eg Deppa. Film pojawia się w polskich kinach po ciepłym przyjęciu na innych rynkach i w zupełnie innym wydaniu, niż można było przypuszczać.

Polecamy: Następne dwa tygodnie w domu? Oto co warto obejrzeć

"Niewidzialny człowiek" to przykład jak przywracać klasyczne filmy

Wbrew pozorom "Niewidzialny człowiek" nie skupia się na postaci Adriana Griffina, lecz jego partnerce Cecilii Kass. W nią wciela się Elisabeth Moss. Sam początek filmu to pierwsza dawka emocji (niepokoju i dyskomfortu), bo od razu oglądamy próbę ucieczki kobiety od tyrana. Jego dom jest niczym forteca, ale skrupulatnie uknuty plan i niemal bezbłędna realizacja skutkują powodzeniem. Cecilii udaje się uciec od socjopaty, który niedługo później zostaje uznany za zmarłego, ale to tak naprawdę dopiero początek jeszcze większych problemów.

Nowa wersja "Niewidzialnego człowieka" pokrywa się z oryginałem sprzed kilku dekad tylko w niewielkim stopniu. Unowocześniona wizja szalonego naukowca, któremu udaje się stać się niewidzialnym to fabuła napisana zupełnie od podstaw i jak się okazuje zrobiono to niezwykle zgrabnie i z pazurem. Sama historia to jednak połowa sukcesu, bo na drugą połowę składają się występ Elisabeth Moss oraz robota wykonana przez reżysera. Przechodzenie przez wszystkie emocjonalne stany od rozpaczy, przez wściekłość, a na szaleństwie kończąc wychodzi Moss znakomicie. Jest niezwykle przekonująca, w tym co robi, a przecież w większości scen musiała sobie radzić sama udając, że to reakcja na działania niewidzialnego człowieka.

Niewielki budżet, świetne efekty, niepowtarzalny klimat

Leigh Whannell, który nie tylko reżyserował, ale także napisał scenariusz, przygotował nam nie lada widowisko. Trudno mi nawet wyrazić emocje, które towarzyszą widzowi podczas seansu. Spoglądając na to z perspektywy czasu jestem zdumiony, że niektóre sceny w ogóle działają na widownie i to w tak dużym stopniu. Cisza i puste pomieszczenia, ale i odpowiednia muzyka oraz ruchy kamery powodują, że czujemy się uwięzieni z niewidzialnym przeciwnikiem w tej samej przestrzeni, co główna bohaterka. Nieustannie wypatrujemy jakichkolwiek oznak jego obecności, a gdy ich brakuje można odczuć jeszcze większy niepokój, bo nie wiadomo co tak naprawdę się dzieje.

Bez rozmachu i w kameralnych warunkach

"Niewidzialny człowiek" ma mnóstwo atutów i niewiele wad. Ścieżka dźwiękowa być może nie jest zbyt odkrywcza, ale fantastycznie pasuje do atmosfery filmu. Szkoda, że nie udało się w większym stopniu nakreślić postaci Adriana Griffina, przez którego przecież powstaje cały ten zamęt. Brakowało mi choć odrobiny więcej informacji na jego temat, by lepiej zrozumieć jego przeszłość, motywacje i zachowania.

Czytaj też: Finałowy zwiastun Czarnej Wdowy. Agentka Romanoff kontra Taskmaster

Na plus filmu działa na pewno... niewielki budżet, bo ten wynosił zaledwie 9 mln dolarów. Przełożyło się to bowiem na przeniesienie akcentu filmu na inne aspekty, niż popis efektami specjalnymi, które wykorzystuje się przy niewidzialnej postaci. Takie dość kameralne, ale niezwykle skuteczne podejście do realizacji "Niewidzialnego człowieka" odbieram jako nawiązanie do klasyka z 1933 roku, który powstawał w znacznie bardziej skromnych warunkach, a działał na widzów równie mocno i przeszywająco.

Ocena filmu "Niewidzialny człowiek": 8/10

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu