Gdzie jest Dr House? Takie pytanie usłyszałem od Lubej w niedzielne przedpołudnie. Krótkie śledztwo wykazało, że serialu nie ma i... nie będzie. Zniknął z biblioteki serwisu Netflix, teraz ma go ShowMax. Skucha, bo obejrzeliśmy już kilka serii, chcieliśmy skończyć serial. Aby to zrobić, pozostaje kupić go na fizycznym nośniku albo założyć konto na kolejnej platformie streamingowej. Tragedii oczywiście nie ma, da się żyć i bez amerykańskiego serialu medycznego, ale pojawia się pytanie o przyszłość usług VoD.
Netflix zrobił nam psikusa. Serwis nie informował, że usunie House'a, więc przesadnie się nam nie spieszyło z "pochłanianiem serialu". Zresztą, nawet gdybym dowiedział się o tym kilka tygodni wcześniej, pewnie nie podjąłbym się oglądania tego tytułu w trybie "maraton" - nie miałbym ani czasu ani ochoty, tego wyprodukowano naprawdę dużo. Byliśmy w połowie, więc wypadałoby poświęcić kilka weekendów na przyspieszenie procesu. Za taką rozrywkę podziękuję.
Luba nie była zachwycona, napis Netflix wyświetlany na monitorze musiał przyjąć krytykę. Powiedziałem, że w sumie mogliśmy pilnować, od tego są przecież nflix czy upflix, ale to nie spotkało się z aprobatą, odpowiedź była krótka: nie mam na to czasu. I w sumie rozumiem ten argument, zgadzam się z tym, że amerykański serwis streamingowy powinien lepiej informować o zmianach w ofercie - nie tylko o nowościach, ale też o stratach. I to z odpowiednim wyprzedzeniem, by nie było niespodzianek. Pewnie będzie o to trudno, ale żyłoby się lepiej...
Ta sytuacja skłoniła mnie do zastanowienia się nad przyszłością całego biznesu VoD. Pojawia się problem, o którym Paweł pisał w kontekście serwisów streamingu muzyki: wyłączność. Wraz z rozwojem tych platform i nakręcania konkurencji, dojdzie pewnie do sytuacji, gdy trudno będzie wybrać tylko jeden serwis. Z jednej strony zadecydują o tym oryginalne treści tworzone przez te firmy, z drugiej strony bój na zapełnianie bibliotek treściami stworzonymi przez innych. Aby mieć naprawdę szeroki wybór i skupiać się na tych najlepszych propozycjach, konieczne pewnie będzie subskrybowanie 2-3 platform. Niektórzy już to robią.
Zobacz też: Dr. House: serial medyczny który rozkochał miliony
Coś podobnego niby od dawna dzieje się w telewizji linearnej, w kablówce też dokupujemy kolejne pakiety, by mieć większy wybór. Nie dochodzi jednak do sytuacji, w której oglądamy serial na kanale X i nagle dowiadujemy się, że za miesiąc będzie on przeniesiony do kanału Y (albo dowiadujemy się po fakcie). Linearna telewizja nie niesie też ze sobą klęski urodzaju: opłacanie kilku serwisów streamingowych może wywoływać ból głowy nie tylko ze względu na koszty - porównywanie ich ofert, wybieranie najlepszych pozycji i zastanawianie się, czy decyzja była słuszna, może wywołać migrenę oraz pożreć mnóstwo czasu. Przecież chodzi o rozrywkę, a nie o ciągłe zestawianie ofert serwisów Netflix, ShowMax czy Amazon. Finalnie może się okazać, że lepiej jednak kupić jakiś serial na fizycznym nośniku i mieć święty spokój na kilka tygodni...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu