Gorgeous Ladies of Wrestling - program telewizyjny, o którym zdecydowana większość Polaków nie słyszała. Amerykanie pewnie też o nim zapomnieli, ci młodsi nie mieli szansy poznać perełki z lat 80. XX wieku. Na szczęście przypomnieli sobie o nim twórcy seriali. Produkcja sprzed kilku dekad stała się tematem GLOW, nowego serialu wyprodukowanego dla Netflix. To kolejny powód, by zrezygnować z kablówki i przerzucić się na amerykańską platformę streamingową.
Netflix zrobił serial, który obejrzałem jednym tchem - jest rewelacyjny. Recenzja GLOW
GLOW nie jest serialem dla każdego - to należy podkreślić już na początku. Chociaż od chwili pojawienia się trailera wiedziałem, że go sprawdzę, miałem pewne wątpliwości. Te pojawiały się także podczas oglądania pierwszych odcinków, zastanawiałem się, czy produkcja się rozkręci, czy warto odpalać kolejny epizod. Wątpliwości zniknęły dość szybko, serial wciągnąłem jednego dnia. I Wam radzę zrobić to samo: 10 odcinków po 30-35 minut to sporo, ale uznajcie tytuł za bardzo długi film i poświęćcie wieczór czy popołudnie.
Jak już wspomniałem, przenosimy się do lat 80. XX wieku. To rzuca się w oczy za sprawą ubioru, samochodów, fryzur. Ale też wynika z rozmów o polityce, także tej globalnej czy kulturze - pojawia się wątek premiery Powrotu do Przyszłości. Do tego czołówka utrzymana w klimacie retro - natychmiast przypomina się serial Stranger Things. W tychże latach 80. ktoś wpadł na pomysł, by stworzyć widowisko wrestlerskie, w którym muskularnych czy przynajmniej zabawnie ubranych mężczyzn zastąpią kobiety. Poniżej umieszczam próbki prawdziwego show, które wówczas powstało - podobnych rzeczy spodziewajcie się w serialu.
Serial opowiada historię kilkunastu kobiet i kilku mężczyzn. Wśród tych drugich na pierwszy plan wysuwa się reżyser widowiska, twórca kiczowatych filmów, człowiek uzależniony od kokainy, sarkazmu i gardzący projektem, którego się podjął. Robi to tylko po to, by pozyskać pieniądze na swoje opus magnum, film, nad którym pracuje od dekady. Świetnie zagrana rola, chociaż część osób stwierdzi, ze przerysowana, bardzo stereotypowa. Tyle, że to dotyczy wszystkich bohaterów. Przerysowanych postaci mamy tu znacznie więcej, a stereotypy są przedstawiane i obnażane w zabawny sposób: np. za sprawą przydzielania bohaterkom postaci, które będą odgrywać na ringu.
Tak oto dziewczyna pochodząca z Indii ma wcielić się w rolę terrorystki z Bliskiego Wschodu, Tajka ma być mistrzynią karate z Dalekiego Wschodu, lekkoatletka z USA wojowniczką-Wikingiem, a czarnoskóra kobieta królową zasiłków robiącą na złość Republikanom. Jest też blond piękność reprezentująca amerykańską wolność. I kobieta-wilk. Co bohaterka, to powód do refleksji. Nad rasizmem, szeroko pojętą innością, zagubieniem w społeczeństwie. A głównie nad miejscem kobiety w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Tak, serial jest mocno feministyczny. Nim jednak ktoś krzyknie, że to lewacka propaganda, powinien obejrzeć serial.
Tu nie ma patosu, wpajania na siłę wartości, przekonywania, że świat samców musi upaść. Twórcy puszczają oko do widza już od pierwszej sceny, w której kobieta próbująca być aktorką czyta na przesłuchaniu rolę męską. Bo jest ciekawa, reprezentuje pasję i władzę. Rolą przewidzianą dla kobiety jest... sekretarka. Kolejna bohaterka GLOW próbuje uciec z domu zdominowanego przez mężczyzn i planu wydania jej za mąż, jeszcze inna zmaga się ze zdradą męża i światem gospodyni domowej, który z hukiem runął. Nie ma jednak wygłaszania ckliwych monologów o roli kobiety w świecie -jest branie się za bary z rzeczywistością na ringu.
Wszystkie te problemy, aspiracje, marzenia zostały nam zaserwowane w sposób zabawny, dobrych żartów i gagów nie brakuje. Motywy walki USA z ZSRR czy twórczości reżysera potrafią mocno rozbawić. Podobnie jak treningi kobiet, które o wrestlingu nie mają (zazwyczaj) pojęcia. Do tego kolorowe stroje, dużo lakieru do włosów, różowe liny ringu oraz komiczne przydomki nadawane wrestlerkom. Symbol ignorancji, na którą wszyscy się godzą: nie jesteś z Bliskiego Wschodu? To nie ma znaczenia, bo ludzie chcą zobaczyć terrorystkę, która wysadzi widowisko. I gdy owej publiczności wydaje się, że jest fajna, bo nie zgadza się na rasizm czy stanowiący zaprzeczenie wolności komunizm, twórcy widowiska ośmieszają ją kusząc kuso ubranymi kobietami biorącymi udział w "porno, które można obejrzeć z dziećmi".
GLOW to naprawdę dobra rzecz. Pewnie usunąłbym kilka wątków czy scen, bo nie były potrzebne, pewnie podkręciłbym jakieś postaci, bo na razie są mało wyraziste, a inne stonował, bo wydają się mocno przesadzone. Ale... to moja opinia, inni uznają, że jest ok. Daję 8/10 i czekam na kolejną odsłonę, mam nadzieję, że Netflix nie odpuści. Fani Orange Is the New Black powinni być zadowoleni, miłośnicy wrestlingu również. Może i nie znajdziecie w serialu znanych twarzy, może uznacie niektóre rozwiązania za głupie czy sztampowe, lecz bawić możecie się przednio.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu