Recenzja

Recenzja Navitel NS500. Cztery dni pod namiotem ze stacją zasilania

Tomasz Popielarczyk
Recenzja Navitel NS500. Cztery dni pod namiotem ze stacją zasilania
2

Truizmem byłoby napisać, że świat jest uzależniony od energii elektrycznej. Sęk w tym, że potrzebujemy dostępu do źródła prądu w coraz to nowych miejscach – a nie zawsze jest to możliwe. Tu z pomocą przychodzi technologia – powerbanki, agregaty, stacje zasilania nie są już dziś fanaberią i faktycznie się przydają. Sam się o tym przekonałem na kilkudniowym wypadzie pod namiot.

Navitel działa na polskim rynku już od wielu lat. To czeska marka, która oferuje elektronikę z różnych kategorii – dotąd głównie nawigacje, wideorejestratory i systemy multimedialne do samochodów, a od niedawna również stacje zasilania. I jedna z takich stacji trafiła do mnie na testy – akurat chwilę przed moim wyjazdem pod namiot.

Navitel NS500 to jedna z trzech dostępnych w ofercie marki stacji zasilania. Różnią się one głównie pojemnością. NS300 ma 83200 mAh,NS500 120000 mAh, a NS1000 – 218400 mAh. O ile dwie pierwsze są względnie lekkie i poręczne (odpowiednio 3,5 i 4 kg), to najpojemniejszy model swoje już waży (8,2 kg). Ja miałem możliwość sprawdzić NS500.

Może na początek dla tych, którzy nie śledzą tematu - czym jest w ogóle taka stacja zasilania? W dużym skrócie jest to po prostu taki wielki powerbank. Przy czym, o ile powerbanki mają na ogół złącza USB i nic poza tym. Tutaj znajdziemy dodatkowo standardowe gniazdko sieciowe, gniazdo zapalniczki, a całość w dodatku można ładować za pomocą paneli słonecznych (sprzedawanych oddzielnie). Tej ostatniej funkcji niestety nie mogłem sprawdzić.

Konstrukcja i złącza

Navitel NS500 to zaskakująco zgrabna stacja zasilająca. Całość ma formę skrzyneczki o wymiarach 273 x 171 x 163 mm. Do przenoszenia mamy dedykowany uchwyt, który po złożeniu wtapia się jakby w bryłę całej konstrukcji. Całość utrzymano w jedynym słusznym kolorze, akcentując wybrane elementy typową dla producenta zielenią. Ta pojawia się m.in. na przyciskach oraz na gumowych wstawkach chroniących m.in. rogi stacji przed otarciami.

W zasadzie wszystkie najważniejsze elementy umieszczono na przednim panelu. W centralnej części mamy wyświetlacz informujący o stanie naładowania baterii, a także aktualnej mocy (tak wyjściowej, jak i wejściowej), a także statusie urządzenia. Niestety zastosowane szkiełko rysuje się wręcz od patrzenia na nie, więc warto tutaj uważać przy ewentualnym czyszczeniu.

Nad ekranem mamy logo Navitel, a po obu stronach przyciski: Światło, Power, AC oraz światełko SOS. Pod dwoma pierwszymi umieszczono sekcję złącz ładujących – tutaj podłączymy panele słoneczne oraz zasilacz. Niestety musimy korzystać z dedykowanego zasilacza dołączonego do zestawu. Nie da się stacji ładować przez USB, a szkoda – byłoby to na pewno bardziej wszechstronne rozwiązanie (chociażby jako opcja).

Poniżej umieszczono odpowiednik gniazda samochodowej zapalniczki oraz dwa wyjścia DC5525 - wszystkie o mocy 112W. I tę sekcję musimy już ręcznie włączyć przyciskiem, jeżeli chcemy z niej korzystać. Kolejna sekcja działa podobnie – tutaj mamy dwa złącza USB-A 18W oraz dwa złącza USB-C (20W i 60W). Mamy tutaj wsparcie dla QuickCharge 2.0 i 3.0, a w przypadku mocniejszego USB-C również dla Power Delivery 2.0 i 3.0.

Najbardziej po prawej stronie widać złącze AC 230V, do którego podłączymy w zasadzie każde urządzenie. I to w zasadzie najważniejszy element całej konstrukcji, bo zasila wiatraki, głośniki, lodówki i wiele innych. W zasadzie możemy podłączyć tutaj wszystko, co chcemy – pod warunkiem że nie przekroczymy łącznej mocy 500W. To sprawia, że odpadają wszelkie opiekacze, suszarki do włosów i inne urządzenia o dużym poborze energii. Warto też zwrócić uwagę, że nie mamy tutaj popularnego "bolca" (typu E), a uziemienie typu F (Schuko) bardziej typowe dla rynku niemieckiego.

Wspomniane wcześniej światełka umieszczono na osobnych ściankach – lampkę SOS na krótszej, a duży panel LED na dłużej. Świecą one na kilka sposobów, które niestety aktywowane są kolejnymi wciśnięciami tego samego przycisku, więc za każdym razem, chcąc wyłączyć daną latarkę, będziemy musieli przejść przez te wszystkie migające tryby. Swoją drogą zastanawia mnie zastosowanie czegoś à la stroboskop w takiej stacji zasilania – ale może mam zbyt małą wyobraźnię.

Ciekawym dodatkiem jest panel do ładowania bezprzewodowego Qi (15 W) na górze stacji. Możemy za jego pomocą zasilać telefony, ale też i smartwatche, słuchawki bezprzewodowe i wszystko inne, co posiada tego typu funkcję. Użyteczny dodatek. Szkoda tylko, że nie zastosowano tutaj gumowych wstawek, które by zapobiegały ślizganiu się. Jeżeli bowiem nie ustawimy stacji dobrze w poziomie, nasze gadżety zwyczajnie zsuną się z ładowarki.

W zestawie oprócz stacji i zasilacza otrzymujemy również dodatkowe okablowanie: kabel 12V do ładowania stacji z gniazda zapalniczki samochodu, a także kabel 18V ze złączem MC4.

Możliwości i wykorzystanie

Serce stacji stanowią cylindryczne ogniwa litowo-jonowe o maksymalnej pojemności 120 000 mAh (444 Wh). Na co to wystarcza? Według producenta na 6,5 godziny zasilania 65-watowej lodówki turystycznej, albo na 30 godzin zasilania MacBooka Pro, albo na 20-krotne naładowanie aparatu fotograficznego czy 11 godzin działania wentylatora elektrycznego 40W. Sama lampa SOS ma świecić natomiast na pełnej baterii przez aż 145 godzin, co znacząco zwiększa szanse, że ktoś nas znajdzie, kiedy wylądujemy ze stacją na bezludnej wyspie (lub w innej bliżej nieokreślonej dziczy).

Moje doświadczenia mniej więcej pokrywają się z częścią tych deklaracji. Miałem bowiem ze sobą lodówkę ładowaną za pomocą gniazda zapalniczki. Jej pobór wynosił 50 W i stacja przez blisko 10 godzin była w stanie dostarczyć odpowiednie zasilanie. Innego dnia podłączyłem do stacji głośnik 65W co wystarczyło na niespełna 6 godzin zasilania. Telefon o pojemności 5000 mAh naładowałem kilkukrotnie i jeszcze mi zostało ok. 90% baterii.

Ogólnie rzecz biorąc, przyjęło się, że wzór dla obliczania czasu pracy stacji wynosi:

- Dla gniazda AC – 0.85 / moc podłączonego urządzenia * 444

- Dla gniazda DC – 0.90 / moc podłączonego urządzenia * 444

W większości przypadków uzyskane wyniki mocno pokrywały się z moimi faktycznymi doświadczeniami. Oczywiście dotyczy to nowej stacji, gdzie baterie mają jeszcze maksymalną pojemność. Po kilku latach eksploatacji te wyniki będą oczywiście gorsze.

Producent podkreśla też, że stację wyposażono w szereg zabezpieczeń, które mają chronić nasze urządzenia, które do niej podłączymy, przed przeciążeniem, przetężeniem lub zwarciem. Mamy tutaj też falownik czystej fali sinusoidalnej, który ma zabezpieczać bardziej wrażliwe urządzenia. Zastosowany wewnątrz chip BMS odpowiada też za ochronę baterii przed nadmiernym rozładowaniem i przeładowaniem. I robi to dość agresywnie, bo przy ok. 5% stanu baterii stacja już nie chciała się włączyć. Myślę, że należałoby to rozwiązać inaczej i wyświetlać użytkownikowi informację o stanie naładowania powiększoną o te 5%, bo może się niemile zaskoczyć.

Naładowanie stacji trwa dość długo – ok. 6 godzin (podobno przy użyciu gniazda zapalniczki 24V tylko 3 godziny, ale nie miałem jak tego sprawdzić). W dodatku w trakcie ładowania dość szybko załącza się wbudowany wentylator, co sprawia, że urządzenie staje się naprawdę głośne. Jest to jednak niewielka cena za przedłużenie żywotności zastosowanych ogniw – bo taką odgrywa rolę chłodzenie.

Optymalna temperatura dla stacji to między 20 a 30 stopni - w takim otoczeniu baterie będą czuły się najlepiej. Niemniej producent deklaruje, że z urządzenia możemy korzystać w zakresie temperatur od -10 do 40 stopni. Czarna obudowa sprawia, że po wystawieniu na słońce tę górną wartość można osiągnąć stosunkowo łatwo - warto na to uważać, bo wysokie temperatury skracają żywotność ogniw.

Czy warto?

Z jednej strony to fantastyczny sprzęt, który z pewnością sporo spraw czyni łatwiejszych podczas kilkudniowego wypadu pod namiot, weekendu na działce czy awarii prądu w domu. Z drugiej widać tutaj sporo takich pomniejszych niedociągnięć, które trochę padają cieniem na przyjemność korzystania z Navitela NS500.

Trzeba też mieć na uwadze, że nie jest to sprzęt do wszystkiego. Jeżeli planujecie zasilić nim toster, suszarkę, czajnik, ekspres do kawy lub inne urządzenie o dużym zapotrzebowaniu na moc, to zwyczajnie odpuśćcie sobie. Navitel NS500 to raczej urządzenie do ładowania elektroniki i zasilania mniejszych urządzeń jak lodówki turystyczne, wiatraki, wzmacniacze gitarowe, głośniki, telewizory, projektory itp. W tej roli sprawdza się świetnie.

Oczywiście pozostaje kilka niewiadomych, z czego największą jest trwałość zastosowanych baterii. Trudno jednak zweryfikować czy ich pojemność zacznie spadać już po roku, czy może dłuższym czasie. Producent deklaruje tutaj 1000 cykli, w trakcie których stacja nie powinna spaść poniżej 80% pierwotnej pojemności. To stosunkowo sporo.

W każdym razie za 1799 zł otrzymujemy pojemny bank energii, którą możemy spożytkować na wiele sposobów. Zapewne na chińskich serwisach uda się Wam znaleźć banki energii o tej pojemności dużo taniej. Przewagą propozycji od Navitela jest polska gwarancja i jakiekolwiek wsparcie posprzedażowe - a to często bywa na wagę złota.

Navitel NS500
plusy
  • Zgrabna konstrukcja, wygodny uchwyt do przenoszenia
  • Dwie lampki z różnymi trybami świecenia
  • Mnogość złącz
  • Ładowarka bezprzewodowa Qi
minusy
  • Kilka niedociągnięć, które psują doświadczenie użytkownika
  • Ekran bardzo szybko się rysuje
  • Brak możliwości ładowania stacji przez USB

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu