Jeśli ktoś chciałby udowodnić światu, że przysłowie „nieważne jak, byle mówili i nie przekręcali nazwy firmy” jest fałszywe, to przykład Boeinga jest jak znalazł. Firma nie schodzi ostatnio ze świecznika, ale co artykuł to okazuje się, że to kolejny trup wypadający z szafy. O ile poprzedni rok stał pod znakiem koszmaru, jaki firma sprowadziła na siebie projektem 737 Max, tak w tym roku na pierwszy plan wysuwają się problemy programów kosmicznych tej firmy. Przy okazji na wierzch wychodzi coraz więcej faktów o niezdrowych związkach państwowych agencji i polityków z Boeingiem i innymi „starymi” graczami kosmicznego rynku. Jedna z takich spraw trafiła właśnie na biurko prokuratora...
Program Artemis
Sprawa dotyczy jednego ze strategicznych projektów NASA, programu Artemis. Dzięki niemu ma być możliwe już w 2024 r. lądowanie załogowej misji na Księżycu, a także budowa stałej bazy i generalnie zajęcie się eksploracją tego globu na poważnie. Jednym z elementów programu był wybór firm, które opracują swoje wersje lądowników księżycowych, za czym oczywiście idą konkretne pieniądze.
„Przetarg” na lądowniki
Jak wynika z informacji dotyczących tej sprawy, w czasie gdy NASA miała ostatecznie wybrać projekty przeznaczone do dalszego rozwoju, Doug Loverro, wtedy szef lotów załogowych w NASA potajemnie kontaktował się z Jimem Chiltonem, starszym wiceprezesem Boeinga z działu Space & Launch. Przekazane informacje miały dotyczyć tego, że oferta Boeinga jest na tle konkurencji zbyt droga i gorzej oceniana pod względem technologicznym. Po tej rozmowie Boeing szybko przygotował poprawioną ofertę, która jednak nic mu nie pomogła, NASA wybrała do dalszych prac trzy lądowniki, Blue Origin ILV, SpaceX Starship HLS oraz Dynetics HLS.
W niedługim czasie po tej decyzji Doug Leverro zrezygnował ze stanowiska.Miało to bezpośredni związek z informacjami dotyczącymi jego kontaktów z Boeingiem. Śledztwo będzie prowadzone w kierunku tego, co motywowało byłego pracownika NASA, gdyż to, że złamał procedury „Ustawy o uczciwości zakupów” jest właściwie pewne. Jeśli udowodniono by mu, że działał z chęci uzyskania łapówki, grozić mu będzie nawet kara więzienia. Śledczy chcą też sprawdzić, czy Leverro działał na własną rękę, czy przy nieformalnym poparciu szefa NASA, Jima Bridenstina.
Chciał dobrze, wyszło jak zawsze
Większość pracowników agencji sądzi, że łapówkarstwo nie wchodzi tu w grę. W ich ocenie Leverro bardzo chciał dotrzymać terminu lądowania na 2024, a oceniał, że system Boeinga pomijający konieczność przystanku na projektowanej dopiero stacji kosmicznej Gateway, jest jedynym możliwym do realizacji w tak krótkim czasie. Problemem jest jednak to, że - ze względu na ciężar - system wymaga konieczności użycia rakiet SLS Block 1B, które na 2024 r. raczej nie mają szans być gotowe. Plan zapasowy (bardziej prawdopodobny) zakłada, podobnie jak u konkurencji, etapowe przygotowanie misji z koniecznym przystankiem orbitalnym.
2024 zagrożony z kilku stron
Patrząc na to, w jakim stadium znajduje się program Artemis i co wokół niego się dzieje, termin lądowania na 2024 r. wydaje się coraz bardziej nierealny. Co gorsza, trwają tarcia pomiędzy Biały Domem a Kongresem o pieniądze konieczne do prowadzenia prac nad lądownikami, a rozjazd pomiędzy żądaną a oferowaną kwotą jest ogromny. Administracja Trumpa chce przeznaczyć na tę sprawę 3,37 mld, a Izba Reprezentantów oferuje 628 mln. Rozwijające się śledztwo ws komunikacji NASA - Boeing może dać argumenty Kongresowi za zmniejszeniem finansowania, co ostatecznie pogrzebie nadzieje związane z 2024 r.
Siła przyzwyczajenia i polityka
Cała sprawa to kolejny przykład tego, jak ulgowo traktowane są stare firmy kosmiczne przez różne szczeble instytucji rządowych. Kiedyś pisałem już o problemach kapsuły Starliner i próbach holowania tego projektu przez NASA, potem słyszeliśmy o szeregu nacisków politycznych, aby nie wycinać firmy Northrop Grumman z programu NSSL. W tle pojawiają się coraz częściej pytania o finansowanie ciągle niegotowej kapsuły Orion, przygotowywanej od lat przez Lockheed Martin. Ten projekt, według wyliczeń NASA pochłonął już ok. 16 - 18 miliardów dolarów i ciągle wymaga finansowania na poziomie około 1,5 miliarda rocznie. Przypomnę, że pierwsza załogowa misja tego statku przewidziana jest na 2023 r.
Wydaje się, że w obliczu konieczności coraz większych cięć budżetowych, te nieformalne lub polityczne układy, pozwalające na taki marnotrawienie środków, staną się nie do utrzymania, przynajmniej nie na taką skalę. Coraz więcej przetargów trafia do działającego i rozwijającego się SpaceX, a firmy dotychczas mogące sobie pozwalać na trwające w nieskończoność programy, coraz częściej przegrywają. Niewątpliwie pomaga temu popularność firmy Muska, dzięki której podatnicy amerykańscy bardziej uważnie patrzą na finansowanie programów kosmicznych i widzą rozjazd pomiędzy kosztami a efektami. Ciekawe swoją drogą, do której grupy dołączy Blue Origin. Ta firma nie dość, że we własnych programach działa dziwacznie, to jeszcze próbuje się wpinać ze swoimi ciągle niegotowymi projektami w programy prowadzone przez starych i „niewydolnych” graczy. Zamiast iść drogą firmy Muska, może okazać się, że przegra razem z tymi dinozaurami...
Quo Vadis, Boeing?
Niemniej, najwięcej obaw powinien mieć Boeing, ponieważ praktycznie wszystkie jego projekty kosmiczne mają poważne problemy. Nawet Vulcan, robiony w ramach ULA i we współpracy z wspomnianym Blue Origin, wygląda na projekt, który może skończyć się spektakularną klapą. Ogólnie rzecz biorąc, gdyby Boeing był firmą młodą, jak choćby SpaceX, już dawno zostałby przez swoich zleceniodawców pogoniony. Na powierzchni trzyma go jeszcze wypracowana przez lata renoma, polityka i relacje międzyludzkie.
Jeśli jednak kolejna próba Starlinera zawiedzie, a projekt rakiet SLS, wchodzący w krytyczną fazę testów, okaże się niegotowy, to dotychczasowej pozycji tej firmy mogą nie uratować ani politycy, ani wieloletni współpracownicy z NASA i wojska. Zarząd Boeinga naprawdę ma o czym myśleć...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu