Felietony

Efekt domina. Kolaps w NASA pociąga za sobą ofiary w Europie

Jakub Szczęsny
Efekt domina. Kolaps w NASA pociąga za sobą ofiary w Europie
Reklama

Gdy Amerykanie tną budżet NASA, Europa wstrzymuje oddech. W tej grze nie ma miejsca na sentymenty – jest za to dużo polityki, twardych liczb i cichej walki o to, kto naprawdę rozdaje karty w kosmosie. Zacznijmy więc od pytania, którego nie zada nikt w ESA głośno: kto przejmie prymat, gdy Amerykanie cofną się do lat i budżetów NASA na poziomie kosmicznego kamienia łupanego?

Europejska Agencja Kosmiczna nie gra na własnych zasadach. Kiedy za oceanem rozgrywa się budżetowy poker NASA, w ESA zaczyna się szukanie rozwiązań. Zazwyczaj tych słabych. Nowy projekt ustawy, złożony przez NASA na Kapitolu, przewiduje cięcia, które mogą rozlać się szeroko – od Wenus, przez Księżyc, aż po krańce astrofizycznych ambicji Europy. Lista potencjalnie zagrożonych to dziewiętnaście programów, trzy z nich na ostrzu noża: LISA, EnVision i NewAthena. Każdy z nich to ogromnie ważny projekt naukowy. To polityczne narzędzie, prestiż, i – nie oszukujmy się – ostatnia karta przetargowa w rozmowie z Białym Domem.

Reklama

Co straci Europa, jeśli NASA się cofnie?

Zacznijmy od konkretów. LISA – flagowy projekt badania fal grawitacyjnych. EnVision – europejski skok na Wenus, którego nikt nie dokonał od czasów radzieckich Wener. NewAthena – obserwatorium rentgenowskie, które może przynieść nam mnóstwo wspaniałych odkryć. Jeśli budżet NASA pójdzie pod nóż, te misje zawisną w próżni, a reszta – nawet jeśli dotrwają do końca – będzie musiała szukać nowych dróg dotarcia do celu.

Ale to nie wszystko. ESA dostarcza Amerykanom nie tylko konsulting, ale i "twarde konkrety": europejskie moduły serwisowe do statku Orion, kluczowe elementy stacji Gateway i systemy wsparcia dla lądowników Artemis. Na stole leżą miliardy euro i lata pracy zespołów z kilkunastu krajów. Każde kichnięcie w NASA to cofnięcie Europy o dekadę.

Kto tu naprawdę trzyma ster?

Przyjrzyj się uważnie: ESA mówi o "analizowaniu scenariuszy". Aschbacher i Mundell mogą mówić o "efektywnym wykorzystaniu funduszy", ale prawda jest prosta: Europa nie jest autonomicznym bytem w kontekście eksploracji kosmosu. Nawet tam, gdzie może polegać na Kanadzie czy Japonii, to jest tylko chwilowe łatanie dziur. Chiny tylko czekają na tego typu sytuację.

ExoMars Rosalind Franklin Rover – duma ESA, która bez amerykańskich technologii nie wyruszy w podróż dalej, niż hangar. Instrumenty – MOMA do wykrywania cząsteczek organicznych, podgrzewacze radioizotopowe – produkowane są w USA. Na razie. ESA dopiero zaczyna budować swoje własne rozwiązania, a to nie dzieje się z dnia na dzień. Neuenschwander mówi o "krótkoterminowym wsparciu z Kanady", ale nie łudź się: bez transferu technologii, Europa zostanie z łazikiem na błocie. Tak, w błocie, bo skończy się na testach. Nie polecimy z łazikami w kosmos. Nie będzie jak i nie będzie po co.

Ach, ta polityka

Współczesna eksploracja kosmosu to wyścig i z "wrogami" i z "sojusznikami". ESA przez lata była wygodnym partnerem NASA – dawała know-how, dostarczała komponenty, zgadzała się na czasami mocno niekorzystne warunki. NASA to odpowiadało: tym bardziej że można było trzymać nas — sojuszników — w ryzach. Przydawaliśmy się, nie podskakiwaliśmy, nie brataliśmy się zbytnio z Chinami. Teraz gdy w grze pojawia się niepewność, Europejczycy mają szansę zdefiniować siebie na nowo. Ale będą musieli wyjść z jaskini, porzucić rolę podwykonawcy i nauczyć się stawiać własne warunki.

Europa jest technologicznie uzależniona od USA. To mówię mniej lub bardziej wprost od początku tego materiału. Dotyczy to nie tylko hardware’u, ale i kluczowych zbiorów know-how, których nie da się przeskoczyć jednym finansowym zastrzykiem. Brak własnych podgrzewaczy oraz instrumentów astrobiologicznych pokazuje, jak wiele jest do zrobienia. ESA może ratować się Kanadą, może próbować budować własne kompetencje – ale każda misja uzależniona od importu jest potencjalnym zakładnikiem geopolityki.

Autonomia to cel? A może jednak nie?

Deklaracje są odważne, ale rzeczywistość uczy pokory. ESA zaczyna inwestować w budowę własnych systemów. Mówi się o "pierwszych krokach", ale do marsjańskiej czy księżycowej niezależności jeszcze daleko. Prawdziwa autonomia będzie możliwa, dopiero gdy Europa zainwestuje w pełny łańcuch produkcji – od materiałów po finalne systemy sterowania misją. My tego nie mamy, a to absolutna podstawa.

Reklama

Czytaj również: NASA zamyka konta w mediach społecznościowych. Przykro na to patrzeć

Cięcia w NASA mogą być dla Europy zimnym prysznicem, ale jeśli to wykorzystamy, za dekady będziemy odporni na jakiekolwiek perturbacje i — być może — uda nam się konkurować na równi z resztą stawki. Bez własnych rozwiązań, ESA nigdy nie będzie samodzielnym graczem. W tym wyścigu nie chodzi tylko o to, kto poleci na Księżyc czy Marsa. Pytanie, jak zapiszemy się w historii. Historię natomiast piszą zwycięzcy. Świat za to absolutnie na nas nie poczeka i jak wskazuje doświadczenie wielu pokoleń wstecz: nie cierpi ludzi niezdecydowanych.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama