Felietony

Nowym wymiar kooperacji. W tak dobrego coopa jeszcze nie grałem

Patryk Łobaza
Nowym wymiar kooperacji. W tak dobrego coopa jeszcze nie grałem
Reklama

Czy kooperacja w grach naprawdę oznacza współpracę? Dodanie Romea i Julii do Ravenswatch udowadnia, że może – i powinno – być inaczej. Ta nierozerwalna para zmusza graczy do pełnej synchronizacji, tworząc zupełnie nowy poziom wspólnej rozgrywki, w której każda decyzja ma znaczenie, a każde zawahanie może zakończyć się tragedią.

W grach kooperacyjnych najczęściej spotykamy się z dość umownym podejściem do współpracy. Niby gramy razem, ale tak naprawdę – osobno. Każdy robi swoje, czasem ktoś rzuci tarczę, uzdrowi towarzysza albo podzieli się miksturą, ale to wszystko bardziej uprzejmość niż konieczność. Nawet w tak chwalonych tytułach jak It Takes Two, gdzie zagadki wymuszają synchronizację, walka i tak zazwyczaj rozdziela nas na „mój front” i „twój front”, a cała współpraca schodzi wtedy na dalszy plan. Tymczasem Ravenswatch zrobiło coś, co zasługuje na miano rewolucji – dało nam Romea i Julię.

Reklama

Romeo i Julia. Graj razem lub umieraj... też razem

Ravenswatch to gra typu roguelike, w której — samotnie lub osobno — przemierzamy fantastyczną krainę Reverie, która aktualnie mierzy się z plagą koszmaru, sprowadzającą masę potworów. Każde podejście jest inne ze względu na generowane mapy i interesujące punkty. Do tego po każdym awansie na wyższy poziom dostajemy do wyboru dwa ulepszenia z dziesiątek dostępnych, więc każda rozgrywka będzie na swój sposób unikatowa.

Naszą eksplorację ogranicza zegar, który odlicza czas do spotkania z bossem. Niezależnie gdzie znajdujemy się na mapie, gdy wskaże 00:00, zostaniemy przeniesieni do walki z bossem. Jednak zanim to nastąpi musimy, walczyć z potworami, zdobywać skrzynki, ulepszać umiejętności i wykonywać misję. W Ravenswatch można grać samotnie lub w maksymalnie 4 osoby.

Na pierwszy rzut oka Romeo i Julia to kolejna para bohaterów. Obok takich bohaterów, jak Czerwony Kapturek, Flecista z Hameln, Beowulf, Królowa Śniegu, czy Aladyn, nie wyróżniają się niczym szczególnym. On z rapierem, ona z muszkietem  Typowe? Niekoniecznie. Bo kluczowy jest tu nie styl walki pojedynczej postaci, lecz więź. I to nie więź fabularna, nie tylko dramaturgia wpisana w narrację DLC, ale mechaniczna zależność, której nie da się zignorować. Romeo i Julia są na siebie skazani. Dosłownie.

Jeśli jedno ginie – drugie umiera z nim. Jeśli jedno się oddali, to ich zdolności tracą moc. Gra zmusza graczy do grania razem nie tylko „w tym samym meczu”, ale w tej samej sekundzie, na tej samej fali. Przestajesz być osobnym graczem, stajesz się połową istoty i jeśli nie nauczycie się słuchać, reagować, myśleć wspólnie, po prostu nie przetrwacie. Brzmi trudno? A praktyka bywa jeszcze bardziej brutalna.

Początki są wymagające. Ta para, na tle pozostałych postaci, wydaje się ryzykowna i ograniczona. Ale z każdą minutą, z każdym podejściem, odkrywamy, że to nie brak samodzielności, ale siła zależności jest ich największym atutem. Gdy grasz solo, to tylko gra. Gdy grasz Romeem i Julią, to jakbyś uczestniczył w intymnym duecie, w którym jedno zawahanie się może kosztować życie – a perfekcyjne zgranie daje euforię i pokazuje prawdziwą potęgę współpracy.

Jest jeszcze jeden haczyk. Jeżeli gracie innymi postaciami, po śmierci jednego z graczy, drugi może kontynuować rozgrywkę, a nawet ją ukończyć. Jednak w przypadku wspomnianej dwójki kooperacja przestaje być dodatkiem, a staje się koniecznością. Romeo i Julia udowadniają, że granie razem może oznaczać coś więcej niż wspólne klikanie w potwory. Może być historią. Przeznaczeniem. Lub, jak w tym przypadku – tragiczną opowieścią o miłości tak silnej, że nawet śmierć nie potrafi ich rozdzielić.

 

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama