Recenzje gier

Jak sprzedać trzy stare gry drugi raz bez wprowadzania zmian? O, tak!

Kamil Świtalski
Jak sprzedać trzy stare gry drugi raz bez wprowadzania zmian? O, tak!
Reklama

Nie bez powodu obecna era konsol kąśliwie nazywana jest generacją remasterów. Kolekcje delikatnie odświeżonych gier z ery PS3/X360 jedna po drugiej trafiają na PlayStation 4 i Xboxa One. Niedawno dołączyła do nich także trylogia Naruto. Szczerze? Ani trochę na nią nie czekałem. Ale kiedy już się do niej dorwałem, to — dosłownie — przepadłem na wiele godzin.

Pierwsza odsłona Naruto: Ultimate Ninja Storm zadebiutowała w 2008 roku. Dumnie wprowadziła gry z Naruto ku nowej generacji i niemal od razu udało jej się zdobyć ogromną rzeszę fanów — co ważne — nie tylko wśród miłośników serii, ale także tych, którzy chętnie sięgają po efektowne bijatyki. W 2010 i 2013 doczekaliśmy się godnych kontynuacji — wprowadzających nowe elementy, kontynuujących historię, oferujących nieco inną niż konkurencja rozgrywkę i jeszcze więcej fajerwerków niż dotychczas. Po latach twórcy (wydawcy?) zdecydowali się zebrać je w jednym pakiecie i zaserwować na nowo. Czy słusznie?

Reklama

Duża dawka Naruto w jednej produkcji

Wszystkie te trzy tytuły przechodziłem na bieżąco. Każdemu poświęciłem wiele godzin ze swojego życia i po świetnym Ultimate Ninja Storm 4: Road to Boruto absolutnie nie czułem potrzeby powrotu do starszych produkcji. Kiedy jednak nadarzyła się okazja, z dość dużym dystansem uruchomiłem Ultimate Ninja Storm Trilogy i... przepadłem na wiele godzin. Motyw na chwilę, by tylko sprawdzić co zaoferowali nam w tym wydaniu twórcy mimowolnie przekształcił się w kompletne przejście gry. Trzy rozbudowane produkcje, w których jak na dłoni widać ewolucję, jaką na przestrzeni lat CyberConnect2 zaoferowało Naruto i spółce. I to nie tylko w kwestii wyglądu, ale też projektów, rozwoju systemu walki, dodawania kolejnych elementów, które ostatecznie składają się na bardzo udaną adaptację serii mangi / anime w medium gier wideo. Z tym zestawem mam jednak jeden zasadniczy problem.

To ten sam Naruto, zmian... właściwie nie widzę

Jak wiadomo, nasza pamięć lubi płatać nam figle i mimowolnie zapominamy o tym, jakie stare gry były niedopracowane, brzydkie, męczące i — miejscami — nużące. Cała seria UNS skąpana była w cell-shade'ingu, który — jak wiadomo — próbę czasu znosi z niezwykłą gracją. Dlatego po uruchomieniu drugiej części Ultimate Ninja Storm — nie zauważyłem za dużej różnicy jakościowej. To samo zresztą tyczy się pozostałych odsłon dostępnych w pakiecie. I jak pokazują materiały porównawcze na które można natknąć się w sieci — faktycznie, te zmiany są... minimalne:

Skoro nie zmienił się wygląd, to może usprawniono rozgrywkę, albo chociaż umożliwiono łatwe pomijanie scenek? Niestety — mam dla was fatalną wiadomość. Nic z tych rzeczy. I mimo że zaglądałem tu i ówdzie w poszukiwaniu zmian, moje pierwsze odczucia potwierdziły się w stu procentach — autorzy nie zadbali o specjalny pakiet zmian, a hucznemu remasterowi bliżej jednak do portu z minimalnymi usprawnieniami.

To nie remaster, to port. Ale i tak wciąga bez reszty

Naruto Ultimate Ninja Storm Trilogy nie oferuje żadnych nowości, nie czaruje usprawnieniami. Jego super mocą jest zabranie nas w podróż do przeszłości i zaserwowanie nam znanych patentów i historii. I choć — jak już wyżej wspomniałem — sam po uruchomieniu trylogii wciągnąłem się bez reszty i nie odszedłem od konsoli tak długo, aż nie skończyłem zabawy — to jako posiadacz wszystkich trzech gier w wydaniu na PlayStation 3 uważam, że to trochę za mało, aby dać twórcom raz jeszcze pieniądze za to samo. Jeżeli zaś należycie do grona ludzi, którzy chcieliby nadrobić zaległości — to patrząc na dość korzystną cenowo ofertę z czystym sumieniem mogę wam tę pozycję polecić. Miejcie jednak na uwadze, że bliżej jej do portu, aniżeli faktycznego remastera. Ale jako przystawka przed Ultimate Ninja Storm 4: Road to Boruto może okazać się wyjątkowo łakomym kąskiem — obawiam się tylko, że po trzech bardzo do siebie podobnych gier możecie nie mieć okazję na kolejną, jakkolwiek dobrą by ona nie była.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama