Recenzja

Nanoleaf Shapes - recenzja. Najlepsze panele świetlne dostępne na rynku, ale...

Kamil Świtalski
Nanoleaf Shapes - recenzja. Najlepsze panele świetlne dostępne na rynku, ale...
Reklama

Panele świetlne Aurora Nanoleaf były jednym z pierwszych produktów, które miałem przyjemność recenzować na łamach Antyweb. Nie ukrywam, że od początku byłem ich ogromnym fanem — i z uwagą śledziłem dalsze losy firmy. Po ostatniej zapowiedzi nowych, limitowanych, modeli z czarnymi obramówkami zapytałem polskiego dystrybutora o ich dostępność na naszym rynku. Na tę chwilę wciąż nie wiadomo czy ta edycja dotrze do polskich sklepów, ale zaproponowano mi test nowych paneli Nanoleaf Shapes. Te sprzed lat nie są już oficjalnie sprzedawane, a dokupienie do nich dodatkowych elementów jest zadaniem dość kłopotliwym. Sprawdziłem więc, co zmieniło się przez te wszystkie lata — a jest tego więcej, niż się spodziewałem. A kształt paneli to dopiero początek.

Montaż paneli jest teraz znacznie przyjemniejszy. Wszystko dzięki nowemu, wygodniejszemu systemowi

Trudno mi pisać o nowych panelach Nanoleaf bez wspominania i porównywania tych starych — które mimo wielu lat na karku, wciąż dzielnie mi służą. Ale na tle nowych konstrukcji, te stare były... dość nieprzemyślane. Plastikowe elementy przyklejane bezpośrednio do ściany - na dwustronnej taśmie. Jako, że przenosiłem je kilkukrotnie, zmieniając przy okazji układ, wiem, że jest to dość kłopotliwe — a tył trójkątów Aurory jest już w opłakanym stanie, ponieważ resztki kleju naprawdę trudno było doczyścić. Teraz system Nanoleaf Shapes ma w swojej ofercie przede wszystkim znacznie więcej kształtów — i choć sam postawiłem na klasyczne trójkąty, to nic nie stoi na przeszkodzie bym dołożył do nich inne współpracujące z systemem modele. Tych na rynku trochę już jest — i pozwalają one na budowę naprawdę kosmicznych konfiguracji.

Reklama

Ale pisząc o montażu nowych paneli, należy wspomnieć, że zmieniło się tam... właściwie wszystko. Zamiast delikatnych, przypominających tekturę, elementów spajających wsuwanych w wyznaczone miejsca — teraz mamy do dyspozycji robiące dużo lepsze wrażenie plastikowe wtyki, które "wciskamy" w panele. Miejsce na nie znalazło się w kilku miejscach każdego boku trójkąta, co pozwala na bardziej zmyślne konfiguracje. Jeżeli zaś chodzi o sam montaż na ścianie — to nie trzeba już ich przyklejać bezpośrednio na ścianę, bo do montażu służą specjalne wieszaki. To je przytwierdzamy, a następnie wpinamy w nie panele w kształcie, który nas interesuje. A jako, że wieszaki te są obrotowe, możemy dowolnie modelować ich ułożeniem. Co ciekawe — kontroler nie jest teraz zespolony z zasilaczem, dzięki czemu możemy wpiąć go tak, by mieć do niego wygodny dostęp. Kabel z zasilaczem zaś tak, by... jak najmniej rzucał się w oczy. Fajnie, że elementy te zostały rozdzielone.

Zestaw startowy Nanoleaf Shapes to, poza samymi panelami i elementami do ich montażu rzecz jasna, także kontroler i zasilacz (w europejskiej dystrybucji dostępny z dwiema wtyczkami, z których możemy korzystać zamiennie).

Co się zmieniło przez te wszystkie lata? Nanoleaf Shapes w praktyce

Po montażu paneli nadszedł czas na konfigurację. Cały ten proces jest dziecinnie prosty — i krok po kroku przechodzimy go wraz z instruktażem dostępnym w oficjalnej aplikacji Nanoleaf. Zgodnie z tradycją — swoje panele podłączyłem do Apple Homekit, aby móc z nich wygodnie korzystać z poziomu aplikacji Dom w obrębie ekosystemu giganta z Cupertino. Po konfiguracji można już przejść do wybierania kolorów i... po prostu korzystania z paneli.

Jedną z najważniejszych nowości bez wątpienia jest fakt, że teraz to już w podstawowej wersji zestawu możemy liczyć na wsparcie światełek w rytm otaczających ich dźwięków — nie jest do tego potrzebna dodatkowa przystawka (za którą zresztą trzeba było też  dopłacić kilkaset złotych). Ponadto panele Nanoleaf Shapes są dotykowe — co pozwala na wykorzystanie ich w prostych grach, które spodobają się najmłodszym, a także konfiguracje akcji. A w kontekście szerszej integracji i posiadaniu innych urządzeń w ekosystemie smart home, można to rozegrać bardziej kompleksowo. Tym samym w aplikacji pojawiło się więcej opcji dostosowania nowo nabytych funkcji. Z tego co wiem, opcje dotykowe robią furorę wśród młodszych użytkowników. Byłem zaskoczony jak wiele radości dała ta zabawa potomstwu przyjaciół, którzy odwiedzili mnie przy testach. Nie ukrywam jednak, że dla mnie najwięcej sensu mają nowe opcje sterowania. Choć najczęściej i tak korzystam z paneli uruchamiając je zdalnie, to fajnie, że można łatwo bez sięgania po telefon zmienić scenę czy wyregulować jasność.

W kwestii jakości samego światła, tutaj nie zauważyłem żadnych różnic. Przy maksymalnej jasności - Nanoleaf Shapes świecą intensywnie i równomiernie. Przy niższych wartościach, podobnie jak w starszej generacji, nie wygląda to już równie efektywnie. Nie dostrzegam też żadnych zmian w palecie kolorów — już przed laty ich baza była ogromna i robiła wrażenie.

Aplikacja pozwoli ustawić kolory, jakie nam się tylko zamarzą. Dla każdego panelu osobne

Konfiguracja Nanoleaf Shapes to jedno — ale zupełnie innym światem jest kwestia dostosowywania scen według własnego widzimisię. Jako, że każdy panel może mieć inny kolor, a wszystko można dodatkowo animować — możliwości są nieograniczone. Przyznam szczerze, że nie mam w sobie aż tyle zacięcia by coś specjalnie w temacie dostosowywać. Często korzystam z paneli nie tyle ozdobnie, co jako z dodatkowego źródła światła — stawiam więc na ciepłe biele. Jeżeli zaś mają być elementem nie tyle praktycznym co ozdobnym — wówczas sięgam po coś z bazy tysięcy konfiguracji przygotowanych przez społeczność Nanoleaf, które dostępne są w kilka sekund za pośrednictwem aplikacji.

Ale trzeba przyznać, że samo oprogramowanie dołączone do paneli robi bardzo dobre wrażenie. Ekipa stale je dopracowuje, dodając zestawy praktycznych opcji — i to nie tylko związanych z samym sterowaniem i konfiguracją, ale także pomagających zdcydować się przed montażem akcesoriów. Kiedy zbudujemy już interesujący nas układ, za pośrednictwem rozszerzonej rzeczywistości możemy podejrzeć jak będzie on prezentował się na naszej ścianei i ile miejsca zajmie bez biegania z miarkami i przymierzania tego samodzielnie. Niby drobnostki, ale to właśnie takie elementy składają się na pełnię doświadczenia.

Reklama

Sporo cukru, a jakieś minusy?

Z grubsza wiedziałem czego można się po panelach spodziewać. I przyznam, że podobają mi się usprawnienia, jakie na przestrzeni lat wprowadzili projektanci urządzenia. To działa, to świeci, to robi wrażenie — i może posłużyć zarówno jako element ozdobny, jak i solidne źródło światła. Esteci jednak muszą być świadomi tego, że panele te fajnie wyglądają przede wszystkim włączone — w przeciwnym razie mamy po prostu zestaw plastiku przytwierdzony do ściany, który nie prezentuje się zbyt spektakularnie. Białe obramówki specjalnie nie pomagają, dlatego pierwsze grafiki z limitowaną wersją czarnych sprzętów Nanoleaf od razu przykuły moją uwagę — mam wrażenie, że to zupełnie inna para kaloszy. Trzeba jednak mieć na uwadze, że materiały poglądowe pokazują je włączone — nie wykluczam więc, że przy wyłączeniu będzie równie mało okazale... albo i gorzej.

Drugim z minusów niewątpliwie jest cena paneli. Zestaw Nanoleaf Shapes, który testowałem, jest jednym z bogatszych w ofercie producenta — oferuje aż 15 paneli, a jego regularna cena w polskich sklepach oscyluje wokół 1200-1300 złotych. I nie da się ukryć, że jest to naprawdę duża suma — ale do cen firma zdążyła nas już przyzwyczaić. Prawdopodobnie sprawy nie ułatwia także brak realnej konkurencji. Podobne rozwiązania są albo ubogie w funkcje i wyglądają jak tandeta z popularnego chińskiego serwisu zakupowego, albo kosztują podobnie / niewiele mniej. Dlatego to właśnie Nanoleaf od lat są ulubieńcami publiczności i często widać na zdjęciach ze stanowiskami do pracy i zabawy pokazywanymi w sieci.

Reklama

Nanoleaf Shapes - lepiej, ładniej, więcej - ale rewolucji nie ma

Nowe panele Nanoleaf Shapes to przede wszystkim ocean nowych możliwości. Nowe kształty, nowe złączki, nowe sposoby podłączania i wsparcie opcji dotykowych. Trudno tu jednak mówić o jakiejś rewolucji, którą miałby przejść produkt przez te wszystkie lata, zdecydowanie bardziej widać tutaj ewolucję i dążenie do tego, by był on jeszcze bardziej dopracowany z każdej perspektywy. Wsparcie kilku systemów smart home, zaawansowana integracja, jasne światło i wysokiej jakości produkt to niewątpliwie najmocniejsze karty przetargowe "za". Opcja dostosowania całości do własnych potrzeb również na plus. No i to wciąż najlepsza z opcji w swojej kategorii dostępna na rynku, która nada blasku każdemu wnętrzu i zmieni jego charakter nie do poznania.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama