Po Godzinach

Najlepsze anime na Netflix? Recenzja B: The Beginning

Paweł Winiarski
Najlepsze anime na Netflix? Recenzja B: The Beginning
Reklama

Bardzo lubię sprawdzać japońskie anime w serwisie Netflix i nie będę ukrywał, że wobec animowanych produkcji Netflix Originals mam większe wymagania niż wobec filmów. I nie zamierzam tego zmieniać, bo pierwszy sezon B: The Beginning, który na początku marca wylądował w usłudze, daje radę. I to bardzo.

Kryminalne zagadki Cremony

Gdybym miał krótko opisać B: The Beginning powiedziałbym, że to serial detektywistyczny. Pojawia się tu jednak postać ze skrzydłami i nadprzyrodzonymi mocami, dziwni antybohaterowie przypominający wywrotowców pokroju Jokera. Są policjanci, hakerzy, jest i detektyw z przeszłością - Keith Flick. Stara się on przede wszystkim rozwikłać sprawę śmierci swojej siostry, zostaje jednak wplątany w aktualną intrygę, podczas której musi stawić czoła sprawie, która na pierwszy rzut oka go przerasta. Towarzyszy mu urocza, młoda policjantka Lily i już oglądanie ich relacji jest bardzo intrygujące, szczególnie że są one budowane przez cały sezon. Flick to detektyw-geniusz, ma dziwne, ale skuteczne metody i patrzenie na to, jak stara się rozwikłać sprawy jest niezwykle ciekawe. Szczególnie w tej historii, gdzie co jakiś czasz pojawiają się fajne zwroty akcji, przez które widz jest trzymany przy ekranie aż do końca. I to chyba największa zaleta B: The Beginning - mimo tego, że na przykład pierwszy odcinek jest niezwykle dynamiczny, a kolejne zwalniają tempo, pojawia się syndrom "jeszcze jednego epizodu" i takim sposobem bez problemu zaliczyłem cały sezon za jednym posiedzeniem. Zwyczajnie nie chciałem odchodzić od ekranu, a to w przypadku wielu dzisiejszych seriali czy anime nie jest takie oczywiste. Bardzo szybko wsiąkłem w ten świat, czułem się jak część ekipy próbującej rozwikłać zagadkę tajemniczej grupy Market Maker.

Reklama

Wygląd na szóstkę

W skali szkolnej, oczywiście. Za animację odpowiedzialne jest studio , które lata temu stworzyło moje ukochane Ghost in the Shell: Stand Alone Complex. Jak możecie się więc domyślić, to najwyższy poziom, a i pieniędzy na stworzenie nowego anime najwidoczniej nie zabrakło. Kreska jest świetna, podobnie jak animacja i dynamika poszczególnych ujęć. Choć większość anime jest raczej powolna, to kiedy trafiają się sceny akcji, szczególnie walki lub pościgów - wszystko jest tu perfekcyjnie narysowane i zanimowane. Do tego stopnia, że dynamiki nadają również gwałtowne zmiany kadru - i choć walk jest raczej mało, to kiedy już je oglądacie, będzie tu wszystko. Pościgi, skoki między budynkami, szybka jazda na deskorolce, wybuchy, iskry od ostrzy - sam miód. Przy wolniejszych fragmentach w oczy rzuca się dbałość o detale oraz piękne pokazanie Cremony, będącej wypadkową ślicznych europejskich miast i wielkich amerykańskich aglomeracji.

Do tego jeżdżą tu auta stylizowane na lata 60. ubiegłego wieku, dzięki czemu tak zwany setting potrafi zachwycić. Bo obok tych pięknych, trochę zabytkowych dla nas pojazdów urocza pani policjant siedzi przy kilku pionowych ekranach komputera i stuka w klawisze jak rasowy hacker, a każdy z bohaterów posiada i wykorzystuje smartfona. Świetna mieszanka, którą udało się też bardzo dobrze pokazać, również w kwestii wizualnej. Jest oczywiście kilka graficznych zgrzytów, kilka krótkich scen, które można byłoby zrobić lepiej - ale to drobiazgi, takie jak kilkusekundowy kadr na zbyt "trójwymiarowe" auto przed budynkiem. Przez 12 odcinków jest to jednak naprawdę kilka fragmentów, które nie wszyscy wyłapią. Poza tym wszystko na szóstkę - B: The Beginning cieszy oczy od początku do samego końca.


Warto zaznaczyć, że anime ma znaczek 16 - oznacza to, że pojawi się krew. Ba, jest jej naprawdę sporo, jednak uzupełnia, a nie wypełnia serial. Jest tam, gdzie być powinna, nadaje starciom realizmu, nie ma tu taniego, kiepsko pokazanego gore.

A muzyka? Włączcie sobie ending, to wystarczy. Ja słucham go dziś od rana w kółko.

Werdykt

Do serwisu Netflix trafia coraz więcej japońskiej animacji i bardzo się z tego cieszę. Muszę wreszcie usiąść i uaktualnić swoją listę najlepszych anime w Netflix. I bez wątpienia B: The Beginning się tam znajdzie. Przepiękna kreska, świetnie opowiedziana, wciągająca, wielowątkowa historia z wieloma zwrotami akcji - do tego bardzo dobrze narysowani bohaterowie (po tej dobrej stornie, po złej można było ich lepiej przedstawić). Największym minusem jest...długość odcinków, to raptem trochę ponad 20 minut, a epizodów jest tylko 12. Ale nie martwcie się, na pewno będzie drugi sezon. Czego i sobie, i Wam życzę.

Jeśli szukacie dobrego anime, zarezerwujcie sobie jeden dłuższy wieczór i "łyknijcie" B: The Beginning za jednym razem, zdecydowanie warto.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama