Dyskusja o seksie w grach komputerowych nigdy się nie skończy. Jedni z widłami w ręku gotowi są bronić zasady „trzymać i nie odpuszczać”, podczas gdy ...
[Od Czytelnika] Nag(r)ość bez tabu, czyli o seksie w świecie wirtualnym
Dyskusja o seksie w grach komputerowych nigdy się nie skończy. Jedni z widłami w ręku gotowi są bronić zasady „trzymać i nie odpuszczać”, podczas gdy inni ledwie zobaczą na monitorze niewiastę w wieku rozrodczym, a już przeczesują Google w poszukiwaniu sposobu na pozbawienie jej ubioru. Są to dwie, równie absurdalne skrajności.
Dziś niemal wszystkie hitowe tytuły obwarowane są znakami ratingu PEGI, najczęściej +16 i wyżej. Sporą grupę odbiorców co najmniej połowy z tych gier okraszonych „zakazanym tabu” stanowi młodzież niepełnoletnia. Nagie ciało i to co się z nim wiąże jest nieodłącznym elementem życia. Ojciec psychoanalizy, Sigmund Freud przekonywał, że erotyczne doświadczenia są podstawą wszystkich decyzji i działań człowieka. Dlaczego zatem za każdym razem kiedy mowa o kwiatkach i pszczółkach, w wirtualnym świecie wrze i dzieli się on na obozy? Czy chodzi tylko i wyłącznie o wiek graczy czy powodu należy upatrywać gdzie indziej?
Jeśli scenariusz gier wymaga obecności atrakcyjnych niewiast wśród głównych bohaterów, twórcy uwalniają wodze najskrytszych fantazji. Mini spódniczki, obcisłe kostiumy, biust w rozmiarze DD! Zamiast sensownej zmysłowości gracz często atakowany jest wulgarnością i złym smakiem. Dlatego z satysfakcją i nadzieją śledzę zmiany jakie obecnie towarzyszą serii „Tomb Raider”. Crystal Dynamics wreszcie udało się tchnąć duszę w sztuczną lalę – Larę.
Istnieje jednak pewien paradoks. Bywa, że epatujący seksem twórcy gier śmiertelnie boją się całkowitego odsłonięcia kobiecych walorów. Winą za taki stan rzeczy można obarczyć ESRB (Entertainment Software Rating Board), który stworzył nie do końca wygodny system oceniania zawartości i wyznaczania granic wiekowych dla gier, a także amerykańskich dystrybutorów, podciągających wszystkie produkty „tylko dla dorosłych” pod pornografię. Dzięki biurokracji tradycyjne normy moralne degradowane są do listy nieprzemyślanych zasad typu: „nie można demonstrować nagich kobiecych piersi”. Przykładów jest cała masa. W pamięci zapadają kobiety z „Fallout: New Vegas” z krzyżami z czarnej taśmy izolacyjnej. Innymi słowy, zmasakrowanie człowieka na kawałki to pikuś, ale „full frontal nudity” spowoduje nieodwracalną traumę w psychice. Absurd!
To smutne, że w młodej, wznoszącej się na fali branży zaczyna rozkwitać fanatyzm i hipokryzja. Niektórym brakuje odwagi otwarcie przeciwstawić się systemowi. Skandal z „Hot Coffe” (wbudowanej w „GTA: San Andreas" „pornograficznej” mini-gierce) ostudził zapał ekipy z Rockstar do balansowania na ostrzu noża. W „Grand Theft Auto 4” znowu pojawiają się nierozbieralne tancerki. Ale już w „The Lost and Damned” zaserwowano graczom całkowicie nagiego faceta, przy czym scena z jego udziałem jest niezwykle zabawna. Przynajmniej ktoś zgodził się, że w seksie nie ma niczego wstydliwego ani niezwykłego. „The Ballad of Gay Tony” i „Red Dead Redemption” wyznają dokładnie takie samo podejście, a „Max Payne 3” testuje granice dozwolonego. Łysy alkoholik mordujący bezbronną prostytutkę w stringach – to nie jest widok dla osób o słabszych nerwach. Epizod ten jak żywo przypomina znaną scenę z „L.A. Noire”.
W „The Godfather 2”, „The Saboteur” i „Call of Juarez: The Cartel” „topless” również jest na porządku dziennym. Jednak najbardziej charakterystyczną historię mamy w amerykańskiej wersji „Fahrenheit”, w której wycięto wszystkie „pikantne” szczegóły. Chyba nie trzeba wspominać, że gracze mieszkający za Atlantykiem byli bardzo niezadowoleni z takiego obrotu sprawy. Ich protesty nie pozostały niezauważone i w przypadku „Heavy Rain” amerykańska klientela otrzymała już „pełnowartościowy” produkt.
Seksualność często idzie w parze z heroizmem i brutalnością. Mam na myśli Kratosa. Dziesiątki biuściastych piękności, z boginią Afrodytą na czele, potwierdzą, że legendarny spartanin w miłości jest równie niestrudzony co w bitwie. W „God of War” erotyczne wstawki niosą wartości kulturoznawcze. Podobnym kluczem kieruje się „Dante's Inferno” z tą różnicą, że w pierwowzorze (na podstawie „Boskiej komedii”) Dante nie próbował nikogo rozpruć ogromną, ostro zagiętą kosą.
Niepohamowanego wigoru głównemu bohaterowi „Dragon Age” można tylko pozazdrościć. W nocy jest w stanie usatysfakcjonować dwie towarzyszki boju, a i to nie wszystko. Nie odmówi usług pań do towarzystwa w domu publicznym, gdzie spędzi kolejne upojne godziny. W skrócie potrafi sobie zorganizować i umilić czas w każdych okolicznościach.
Geralt z Rivii to przykład jeszcze jednego doświadczonego łamacza serc. Jego pasją, żeby nie powiedzieć hobby, są dumne wojowniczki, mądre czarodziejki, czarujące wieśniaczki, namiętne arystokratki, egzotyczne elfki, śmiertelnie niebezpieczne magiczne istoty itp., itd. Jednak „Wiedźmin” to wciąż wyjątek. Gatunek RPG coraz bardziej odczuwa skutki autocenzury. Kilkudziesięciu budowniczych projektu próbuje w pocie czoła przekonać odbiorcę do realiów fikcyjnego świata. Poświęcają mnóstwo czasu na doszlifowanie charakterów, dialogów i rozgałęzień fabuły, ale kiedy dochodzi do „gorących” scen logika i zdrowy rozsądek ustępują.
Drobne niedociągnięcia to nie jedyne co irytuje graczy. Wygląda na to, że domy publiczne w grach stały się czymś powszechnie dostępnym i naturalnym niczym piekarnia „Bagietka w bułeczce” na rogu. Bardzo rzadko, ale zdarza się, że ukazują swą ciemniejszą stronę. W „Deus Ex: Human Revolution” Adam Jensen ratował zastraszoną Chinkę przed wykorzystaniem jej ciała do eksperymentów z seks-implantami.
Mający premierę w 1982 roku „Custer's Revenge” to już niechlubna klasyka. Generał Custer charakteryzujący się lekkomyślnością i nienawiścią do Indian przedstawiony jest jako ekshibicjonista, który próbuje „osiągnąć” przywiązaną do słupa „squaw” i... Sami rozumiecie. Wielu uznało żart za żenujący i w ogóle nieśmieszny. Gra była wręcz traktowana jak symulator gwałciciela z rasistowskim podtekstem. Skandal towarzyszący pojawieniu się gry był jednak na rękę jego twórcom. „Custer's Revenge” rozeszła się w nakładzie 80 tysięcy kopii. Warto dodać, że kosztowała ok. 50 dolarów, co w dzisiejszych czasach odpowiada 120-130 jednostkom tej samej waluty.
Szkoda, że dobrej jakości gry zawierające „smaczki” można policzyć na palcach jednej ręki. Dla wielu fanów miłosnych przygód na ekranie monitora numerem jeden wciąż pozostaje niestarzejący się „Leisure Suit Larry: Love for Sail!”. Rysunkowa grafika i przytulna atmosfera wyniosła grę na poziom nieosiągalny dla konkurencji. Kickstarter potwierdził, że gracze do tej pory pamiętają beztroskiego kobieciarza Larry'ego, który w siódmej części (tak naprawdę to w szóstej, dzięki nieistniejącej „Leisure Suit Larry 4: The Missing Floppies”), na pokładzie śnieżnobiałego jachtu, postanowił odpocząć od serii niepowodzeń w relacjach damsko-męskich.
Bezimienny bohater „7 Sins” jest jego całkowitym przeciwieństwem. W życiu pozbawionego skrupułów żigolaka fizyczna bliskość nie jest przyczynkiem do osiągnięcia dłuższej satysfakcji. Aby wspiąć się na wyżyny „kariery” musi dzień w dzień spełniać fantazje zamożnych starszych pań i obrośniętych tłuszczem łysoli. Lula z „Wet: The Sexy Empire” również rozbiera się w „słusznej” sprawie. Twórcy gry, chcąc przedstawić żywot powszedni magnata branży tylko dla dorosłych, zaserwowali graczom ekonomiczną strategię z elementami erotycznej przygodówki, a całość doprawili sporą dawką humoru.
Czy wielcy branży gier uważają wszystkich graczy za niewyżytych „klikaczy”, dla których kawałek ciała będzie ważniejszy niż sama rozgrywka? Pozostaje mieć nadzieję, że kropla zdrowego rozsądku zostanie zachowana i zwykła pornografia zostanie zastąpiona niezobowiązującą erotyką. W końcu same pocałunki także mogą być gorące. A sceny, jakie znamy z filmów, w których para spada z łóżka znikając z pola widzenia, mogą okazać się niezłym trikiem dającym pole do uruchomienia nieograniczonych pokładów fantazji, zamiast wulgarnego serwowania wszystkiego na tacy. Także „miłość w ubraniu” to kiepski pomysł. Morrigan z „Dragon Age” wdziewająca biustonosz tuż przed zbliżeniem i Samantha z „Mass Effect 3” biorąca prysznic w kostiumie kąpielowym to nic więcej jak absurd. Z kolei nie dające się rozebrać striptizerki z „Deus Ex: Human Revolution” wyglądają nie mniej głupio niż panie lekkich obyczajów z „Grand Theft Auto” cudownie niwelujące deficyt na pasku zdrowia.
Nawet pogrążeni w biurokracji urzędnicy ESRB powoli zaczynają rozumieć, że przemoc i seks w grach należy podciągnąć pod jedną kategorię. Tak więc jeśli pozwalasz na jedno, konsekwentnie pozwalaj też na drugie. Tym bardziej, że demonstracja nagości często jest niezbędna do realizacji twórczych pomysłów. Smutna jest świadomość, że lęki i kompleksy przeciętnego amerykańskiego użytkownika wpływają na jakość i treści ulubionych gier.
Być może fanatyzm i cenzura ustąpią kiedyś stosowaniu rozsądnych wytycznych ustanawiającym granicę, która oczywiście będzie chronić dzieci przed nieprzyzwoitościami w komputerowej rozgrywce. Jak długo trzeba będzie czekać aby słowa przeistoczyć w czyn i czy dożyjemy takich czasów? Prawdę mówiąc nie wiem. Mam jednak nadzieję, że w myśl zasady: „wszystko jest dla ludzi” twórcy gier nie dadzą się zwariować i realnie podchodząc do tematu nie uciekną od normalności.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu