Wczoraj media obiegła wiadomość, że MSZ szasta publiczną kasą i wydaje grube miliony na firmę, która ma wykonać pracę za ministerstwo. Patologia? No t...
Wczoraj media obiegła wiadomość, że MSZ szasta publiczną kasą i wydaje grube miliony na firmę, która ma wykonać pracę za ministerstwo. Patologia? No tak. Znowu biedny podatnik zapłaci za opieszałość/nieudolność/lenistwo urzędników. Wiadomo przecież, że jeśli ktoś nie wydaje ze swojej kieszeni, to wydaje lekką ręką. Niestety, taka smutna rzeczywistość. Warto jednak zadać pytanie, czy faktycznie mamy do czynienia z jakimś poważnym kantem i wyprowadzaniem publicznych środków. Mamy?
Zacznę od kwoty, bo niektórzy mogą pomyśleć, że chodzi o jakieś kosmiczne sumy. Tymczasem sprawa dotyczy 2 milionów złotych. Dużo? Dla mnie to olbrzymia kasa, o której mogę jedynie pomarzyć. Podejrzewam, że dla większości z Was także są to bardzo duże pieniądze. Ale czy owe 2 mln będą równie imponujące, gdy wpleciemy je w realia dużego biznesu czy działalności państwa? Trudno odpowiedzieć na tak postawione pytanie, bo nie jest znany kontekst: jeśli mowa o kolacji biznesmena/urzędnika to dużo, podobnie będzie w przypadku miesięcznej pensji sekretarki albo nawet menedżera/biurokraty wyższego szczebla. Jednak czy owe 2 mln złotych, czyli jakieś pół miliona euro, jest sporym wydatkiem, gdy mowa o marketingu?
Tu dochodzimy do celu, na jaki MSZ zamierza wydać wspomnianą kwotę. Ministerstwo postanowiło zrobić szum wokół ważnych rocznic, jakie przypadają w tym roku (sprawa dotyczy głównie wyborów ’89, wstąpienia Polski do NATO oraz do UE – trochę się tego zebrało). Zadanie łatwe nie będzie, bo np. z upadkiem żelaznej kurtyny kojarzone są dzisiaj przede wszystkim wystąpienia mieszkańców Berlina i obalanie muru dzielącego miasto. Wydarzenie symboliczne, ale przecież nie od tego się zaczęło. I to z pewnością warto zakomunikować/wpoić innym mieszkańcom Europy. Na tym jednak sprawa się nie kończy, bo celem nadrzędnym jest pokazanie zmian, jakie zaszły w naszym kraju na przestrzeni ćwierćwiecza. Komu? Obywatelom innych państw, Polonii, ale też nam, ludziom, którzy mieszkają nad Wisłą. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że nam taka terapia przydałaby się najbardziej.
Kampania, która ma pokazać rolę Polski w obalaniu komunizmu, a następnie wskazać na sukcesy naszego państwa (chociażby na arenie gospodarczej) i wzmocnić obraz Polski w Europie to pomysł MSZ. Tyle, że samo ministerstwo nie podejmie się wprowadzenia konceptu w życie. Do jego realizacji wynajęta zostanie agencja PR, która zainkasuje wspomniane 2 mln złotych. Tu mamy pierwszy zgrzyt, bo przecież do pracy powinni się brać urzędnicy zatrudnieni w resorcie sterowanym przez Radosława Sikorskiego. Na tym jednak problem się nie kończy, bo przedstawiciel MSZ tłumaczy, iż Biuro Rzecznika Prasowego, zatrudniające kilkanaście osób, nie ma odpowiednich kompetencji, by podjąć się wspomnianego „wyzwania”.
Tak sprawę stawia np. rmf24.pl, na którego materiałach bazuję. Podobnym tropem poszli też inni - wystarczy wspomnieć wprost.pl czy dziennik.pl. Będący częścią o2 biztok.pl przypomniał nawet pewną kwaśną historię z ministrem Sikorskim w tle:
To nie pierwszy przykład kontrowersyjnych decyzji Radosława Sikorskiego w dziedzinie doboru współpracowników. W 2010 roku falę krytyki wywołała wieść o tym, że jednym z trzech doradców w gabinecie politycznym ministra jest 23-letnia córka ówczesnego ministra finansów Jacka Rostowskiego. Wyjaśnienia resortu było podobne jak teraz – zatrudnieni w MSZ tłumacze mieli wykazywać braki znajomości języka angielskiego.
Czy obie sprawy faktycznie należy stawiać w jednym szeregu? Mniejsza z tym - wróćmy do tematu przewodniego. Oprócz wpisu na stronie rmf24.pl znaleźć tam można także odpowiedź przesłaną stacji radiowej/portalowi przez BRP. Warto przywołać jej fragment:
Organizowanie kampanii PR nie leży w kompetencjach Biura Rzecznika Prasowego MSZ. BRP zapewnia obsługę merytoryczną oraz organizacyjno – techniczną Rzecznika Prasowego MSZ w zakresie jego kompetencji (szczegółowy zakres kompetencji BRP przedstawiony został w Regulaminie Organizacyjnym MSZ). BRP MSZ podzielone jest na dwa wydziały: Wydział ds. Kontaktów z mediami i Wydział Portali Internetowych. Łącznie zatrudnia 17 osób.
ReklamaZakres planowanej kampanii wizerunkowej wymaga wsparcia profesjonalnego partnera, aby działania były jak najbardziej efektywne.
Przywołuję ten akapit, ponieważ ma on spore znaczenie w całej sprawie. Wspomniana kampania ma być prowadzona m.in. w mediach społecznościowych, a te trzeba rozumieć i umieć się nimi posługiwać. Fakt, iż minister Sikorski często udziela się na Twitterze wcale nie oznacza, że robi to dobrze. Nie oznacza też, że jego podwładni potrafią korzystać z tych kanałów komunikacji. Tymczasem, jak już pisałem we wczorajszym tekście, social media to nie zabawka i trzeba wiedzieć, jak się posługiwać narzędziami tego typu. Pół biedy, gdyby działania MSZ nie przyniosły żadnego efektu – gorzej, gdyby stały się one materiałem do żartów i memów w Europie. Dzisiaj pożywką dla żartownisiów są IO w Soczi, za kilka miesięcy mogłaby je zastąpić Polska obalająca. Tyle, że nie komunizm, ale butelkę.
Nie wiem nic o wykształceniu, umiejętnościach i talentach urzędników zatrudnionych w BRP, ale jeżeli nie ma wśród nich specjalisty od działań w mediach społecznościowych, to nie ma sensu wyszukiwać go na siłę i zrzucać na człowieka bez przygotowania zadanie, o którego realizacji nie ma pojęcia. Z tego nic dobrego nie wyjdzie. Zatrudniać speców na etacie? Za chwilę pojawią się głosy, że rośnie armia urzędników. W takiej sytuacji wynajęcie firmy wydaje się sensownym rozwiązaniem – przynajmniej wiadomo, kto będzie rozliczany z efektów i kto odpowie za ewentualnie niepowodzenie całej kampanii.
Czy powyższe akapity oznaczają, że jestem hurraoptymistycznie nastawiony do całego projektu? Zdecydowanie nie. Po pierwsze, byłoby dobrze, gdyby część z owych kilkunastu pracowników BRP jednak podszkoliła się w zakresie social media. Chociażby po to, by kontrolować pracę wykonywaną przez wynajmowane agencje. Po drugie, mam nadzieję, że wybrana agencja okaże się profesjonalną firmą gwarantującą wysoką jakość usług, a nie jakimś krzakiem wyznaczonym przez "przypadek". Po trzecie, nie twierdzę, że akcja zakończy się wielkim sukcesem i przyniesie Polsce lub Polakom spore korzyści – może przejdzie bez większego echa i nikt nie będzie o niej pamiętał 10 minut po zamknięciu projektu. Tego jednak nie wiem, bo poznamy po owocach, a do tych droga daleka.
Poruszyłem temat, ponieważ uważam, że warto wstrzymać się z krytyką i dać się wykazać urzędnikom oraz ich "profesjonalnemu partnerowi". A nuż wyjdzie z tego coś ciekawego, na co warto wydać przywoływaną niejednokrotnie "fortunę". Władzy i urzędnikom trzeba patrzeć na ręce, ale nie można przy tym popadać w skrajności. Nie bronię tu konkretnego ministra, jego otoczenia czy partii - odnoszę się do uniwersalnych mechanizmów i polityka nie ma z tym nic wspólnego. Trzeba mieć na uwadze, że krytykowanie wszystkiego dla zasady i szukanie dziury w całym może się okazać równie szkodliwe, co znieczulica i machanie ręką na rzeczywiste problemy. Trzymam kciuki za przywołaną kampanię (choć ta na razie w powijakach) i życzę powodzenia jej realizatorom, bo to może być trudna przeprawa...
PS Zbieżność nazwisk z ministrem przypadkowa ;)
Źródło grafiki: bluethenation.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu