Apple

Mój dzień z Apple Watch. Ten wymarzony

Maciej Sikorski
Mój dzień z Apple Watch. Ten wymarzony
Reklama

Mógłbym zacząć od tego, że emocje po wczorajszej premierze Apple już trochę opadły, ale zaglądam do mediów społecznościowych oraz komentarzy pod wpisa...

Mógłbym zacząć od tego, że emocje po wczorajszej premierze Apple już trochę opadły, ale zaglądam do mediów społecznościowych oraz komentarzy pod wpisami i widzę, że cały czas jest tam gorąco - temat na osobny wpis. Postanowiłem nie udzielać się w dyskusji dotyczącej wyglądu czy ceny urządzenia i poświęcić chwilę fantazji: gdyby tak Watch trafił na moją rękę. Zupełnie inna jakość życia?

Reklama

Przyjmuję, że Watch trafia na mój nadgarstek za rok - dzisiaj z wielu funkcji zaprezentowanych wczoraj przez Tima Cooka nie mógłbym skorzystać, zwłaszcza w Polsce, ale po kilku kwartałach pewnie się to zmieni, miliony sklepów, barów, hoteli i usługodawców na całym świecie nie będą się opierać przeznaczeniu i pozwolą Apple dokonać rewolucji. Możliwe nawet, że Siri stanie się Polką (jej prababcia pewnie wyjechała z Galicji, gdy była dzieckiem, więc na asystentkę głosową Apple możemy patrzeć niczym na rodaczkę) i nie będę musiał wydawać komend po angielsku. A może nie ogranicza się to tylko do komend? Jeżeli będzie nasłuchiwać cały czas, to trzeba jej ułatwić pracę i nauczyć polskiego, bo inaczej niewiele zrozumie z mojego życia. To byłaby dla firmy spora strata.

Mam zatem Watcha z polską Siri, mam kilka dni wolnego i jadę na narty. Nigdy nie jeździłem, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Z takim sprzętem z pewnością szybciej się nauczę - skoro pomaga przebiec maraton (na razie tylko półmaraton, ale wszystko przed nim), to i w szusowaniu powinien się sprawdzić. Na koniec dnia powie ile czasu jeździłem, ile wywrotek zaliczyłem, w którym miejscu mam największego siniaka i ile kalorii spaliłem przy zapinaniu butów. Myśląc o tym powoli zaczynam rozumieć dlaczego Watch prezentowany był wczoraj na filmie z tanzańskiej wioski - jej mieszkańcy pewnie chcą szusować po stokach Kilimandżaro i chętnie skorzystają ze sportowych funkcji Watcha. Dzięki Apple za kilka lat któreś z tych dzieci może zdobyć medal na zimowych IO. Wróćmy do moich marzeń.


Podnoszę się w czwartkowy poranek, budzi mnie wibracjami Watch - był dokładny, nawet bardzo. Tak, jak zapowiedział Tim. Czwartek to dzień klasycznej tarczy. Dzięki temu rozpoznaję, jaki mamy dzień tygodnia. Na poniedziałek ustawiłem Myszkę Miki, by lepiej wejść w tydzień, na wtorek zegar słoneczny, a na środę cyfrowy. W piątek klepsydra, a sobota to wskazówki kręcące się do tyłu. W niedzielę na wyświetlaczu płoną cyfrowe świece i po ich wysokości jestem w stanie ocenić (bardzo dokładnie), którą mamy godzinę. Przy śniadaniu czytam na zegarku wiadomości, przeglądam cyfrową prasę, odpowiadam na maile. Potem biorę bagaż, narty i zmierzam na dworzec.

Jadę oczywiście Uberem, na razie nie ma go w moim mieście, ale pewnie wejdzie, by wizja Apple się ziściła. W trakcie jazdy sprawdzam na wygodnym wyświetlaczu ceny akcji i pogodę w górach, przygotowuję bilet do pokazania konduktorowi - znają doskonale te rozwiązania i nie dziwi ich bilet na nadgarstku. Bardzo czytelny. W pociągu pełna zabawa, znalazłem kogoś z Watchem w swoim przedziale i rysujemy sobie różne rzeczy: on mi kota, ja mu psa, on mi szpaka, ja mu nietoperza. I tak przez kilka godzin - przednia zabawa, czasem dla draki wysyłam gotowego emota.


Ląduję na stacji, Zakopane. Gdyby to był sezon letni natychmiast poszukałbym fiakra i odbył przejażdżkę - płaciłbym oczywiście przez zbliżenie Watcha - każdy fiakier zna doskonale to rozwiązanie i stosuje z uśmiechem. I koniom przy tym lżej, bo nie wożą dodatkowego bilonu. Podobnie sprawa wyglądałaby, gdybym postanowił wyskoczyć na jeden dzień w Pieniny i zaliczyć spływ Dunajcem - flisacy też przygotowali się na obecność Watcha. Zresztą, kto się nie przygotował - nawet w kościołach ofiarę przekazuje się Watchem. Bardzo wygodne, nie trzeba nosić gotówki ani nawet portfela z kartą. Podobne funkcje w telefonie? Odpada - telefon zamknięty w kieszeni - po co go wyjmować?

Reklama

Szusowanie na Kasprowym. Ludzi mało, śniegu dużo, słońce dopisuje. W przerwie między zjazdami mógłbym zdalnie otworzyć jakąś bramę wjazdową. Co prawda sam takiej nie posiadam, ale rodzice mają - mama pewnie zaraz zadzwoni i poprosi o otwarcie, bo pilot się popsuł. Producent ich bramy (z Jasła czy Bolesławca) szybko przystosował swoje rozwiązania do obecności Watcha, udoskonalił też sprzedane modele bez obsługi Watcha. Co prawda musiał zamówić sporo nowych folderów, ale było warto - ludzie chcą bram otwieranych zegarkiem. Szczególnie z drugiego krańca świata. A przynajmniej kraju.


Reklama

Chwila wytchnienia od szusowania (w trakcie zjazdu wysłałem całej rodzinie dane dotyczące rytmu serca - niech wiedzą, że się nie bałem) i wkraczam z uśmiechem na twarzy do gospody. Akurat gra kapela góralska. Jeden klik i wiem co to za zespół, co to za utwór i kiedy kolejny koncert. Mógłbym spytać, ale kto by tam zrozumiał górala... O, zegarek dzwoni, odbieram połączenie (tak, zegarek to potrafi) i rozmawiam - kapela i gwar gospody trochę zagłuszają, więc muszę ich przekrzykiwać. Mój rozmówca też. Na szczęście szybko robi się cicho i ludzie w skupieniu słuchają o czym rozmawiam. Bateria zaczyna padać, więc pokazuję kelnerce, że to Watch i szybko pojawia się na stoliku odpowiednia ładowarka. Osiemnastu godzin nie wytrzymał, ale przecież tyle rzeczy zdążyłem dzięki niemu załatwić (i prawie nie zużyłem baterii smartfonu). Podładuję i ruszam dalej.

Rękaw kurtki mam oczywiście podniesiony, rękawicę trochę zsuniętą - Watch w pełnej krasie. Niech widzą, że nie kupiłem najtańszej wersji, ale tą na wypasie, z prawdziwą stalą nierdzewną od Apple. Jonathan Ive poświęcił jej sporo czasu, więc musi być wyjątkowa. Słońce odbija się w niej jak w żadnym innym produkcie, a grubość samego Watcha sprawia, że trudno go nie zauważyć. O to pewnie chodziło projektantom - skoro to element mody i biżuteria, to trzeba eksponować Watcha, by nie było wątpliwości, że ten człowiek zrozumiał wizję korporacji z Cupertino.


Jadę do pensjonatu Koczkodan w Murzasichle, recepcjonistka mogłaby na dzień dobry dać klucz, ale to zbędny gadżet - przecież moim kluczem jest Watch. Dobrze, że nawet tutaj się nie opierali i w tym spokojnym zakątku świata poszli drogą innowacji. Siadam w wygodnym fotelu i na Watchu dzielę się przeżyciami w mediach społecznościowych. To takie wygodne i przyjemne. Palce może i grube, ale gdy już trafisz w odpowiednia ikonę, to szybko pojawia się uśmiech na twarzy. Pokręcę jeszcze chwilę koroną (najfajniejsza zabawa pod prysznicem - można tym regulować ciepło wody) i spełniony zakończę dzień.

Tak, Watch to naprawdę dobrze zainwestowany tysiąc dolarów...;)

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama