Liczba metod, którymi możemy zapłacić za towar w sklepie rośnie w tempie niemal wykładniczym. Z jednej strony konkurencja jest dobra dla rynku, ale z drugiej - jeżeli każdy będzie chciał zgarnąć dla siebie choć część profitów z tego fintechowego rynku, to po drodze zagubi się komfort i wygoda użytkownika, czyli coś, co jest motorem napędowym rozwoju mobilnych płatności.
Dziś rano świat obiegła informacja, że w Chinach testową wersję swojej usługi płatniczej wdraża OnePlus. Usługa, oczywiście, nazywa się OnePlus Pay i jako pierwsi w Państwie Środka będą się nią mogli cieszyć posiadacze modeli 7T. Oczywiście, w niedalekiej przyszłości ta metoda płacenia ma trafić także na inne modele OnePlusów oraz wyjść poza Chiny, m.in. do Indii i Stanów Zjednoczonych. Jako, że póki co Europa nie została nawet wspomniana jako kierunek ekspansji usługi, można by powiedzieć - po co komu taka wiadomość? Ja jednak jestem zdania, że jeżeli spojrzymy na działania OnePlusa (a także innych marek) w szerszym kontekście, zarysuje się nam bardzo wyraźny trend.
Każdy chce mieć swój standard płatności
Jeżeli popatrzymy na rodzimy rynek OnePlusa, zauważymy, że oprócz ogólnoświatowych usług jak Apple Pay, Google Pay czy WeChat Pay działa tam także szereg innych jak Alipay, Gyft, Samsung Pay czy Venmo. W Polsce mamy natomiast Garmin Pay, Fitbit Pay, naszego rodzimego Blika, a w sektorze online - PayU, Dotpay czy Paypal. Niedawno w życie weszła także aplikacja Lidl Pay, pozwalająca, jak sama nazwa wskazuje, na wygodne zakupy w Lidlu. Jak więc widać swoje własne metody płatności mają już nie tylko producenci telefonów, twórcy smartwachy i opasek, oraz Google i Apple, ale też aplikacje mobilne, bramki płatności oraz nawet same sklepy. Taka sytuacja przypomina mi bardzo mocno..
Czasy starych Nokii
Dlaczego? Kiedy za lat młodzieńczych wyjeżdżałem na kolonie, każdy dzieciak miał już ze sobą telefon komórkowy. I zgadliście - każdy z nich posiadał swój rodzaj gniazda ładowania. Kończyło się to tym, że jeżeli czyjaś ładowarka przestała działać, musiał on szukać innej osoby z tą samą marką i czasem nawet modelem telefonu. Były to bowiem czasy zanim wszyscy producenci doszli do wniosku, że uniwersalne ładowanie po USB jest dla użytkownika po prostu wygodniejsze. Bardzo podobną sytuację mamy teraz z metodami płatności. Jak widać, każdy chce ukroić trochę tego fintechowego tortu dla siebie, nie dbając za bardzo o komfort użytkownika końcowego. Jeżeli bowiem pójdziemy tą drogą, za chwilę znaczną część aplikacji na naszych urządzeniach będą stanowić te do płacenia, a same transakcje staną się dużo bardziej problematyczne niż kiedyś.
Przewiduję bowiem duże problemy z kompatybilnością
Już teraz mamy przedsmak tego, co może się dziać w nie tak odległej przyszłości. Póki co bowiem na każdym telefonie z Androidem i modułem NFC możemy zainstalować Google Pay i olać inne sposoby płacenia. W przypadku smartwatchy nie jest już tak różowo - dla przykładu te od Samsunga i Garmina obsługują tylko standardy swoich producentów. Wybierając więc to urządzenie, trzeba się zastanowić, czy dana usługa (np. Garmin Pay) działa już w Polsce, czy nasz bank wspiera ten system transakcyjny (a jeżeli nie, to czy zamierza) oraz czy jest on kompatybilny z naszą kartą. Co jeżeli taki sam system przeniesie się na smartfony i firmy takie jak OnePlus zablokują Google Pay na rzecz autorskiej metody? Przecież nie po to tyle pracowali nad rozwojem swojego systemu, by teraz użytkownik korzystał z innego sposobu.
Nie wybiegajmy jednak w przyszłość. Na razie kupiliśmy smartwatch i chcemy nim zapłacić na zakupach w lokalnej sieciówce. Tutaj pojawia się kolejny problem - jeżeli będziemy chcieli skorzystać ze wszystkich bonusów i zniżek lojalnościowych w danej sieci sklepów, musimy zrezygnować z płacenia zegarkiem, ponieważ do tego wymagana jest aplikacja danej sieci. Patrząc na to, że każda z nich ma już co najmniej jedną aplikację lojalnościową, można spokojnie założyć, że jeżeli pójdą one drogą Lidla, niedługo na naszych smartfonach pojawi się dokładnie tyle samo aplikacji płatniczych, każda przypisana tylko do jednej sieci.
W przypadku płatności przez aplikację typu WeChat ta kompatybilność jest jeszcze gorsza
Jeżeli mamy metodę płatności narzuconą od producenta naszego sprzętu bądź też aplikację sklepu, wiemy przynajmniej, że jeżeli wspiera ją nasz bank, to jest duża szansa, że zakupy tak czy inaczej przebiegną bezproblemowo. Zupełnie inaczej jest w kwestii metod płatności takich jak WeChat Pay, czy Alipay. Tutaj bowiem nie mamy żadnej gwarancji, że dana metoda zadziała, ponieważ każdy sprzedawca musi ją zatwierdzić indywidualnie. Takie rzeczy mogą być bardzo irytujące, jeżeli przyzwyczailiśmy się do tego, że dana metoda płatności w naszym kraju jest honorowana wszędzie (np. BLIK) i pojedziemy za granicę. Taki los najczęściej spotyka turystów z Azji, którzy są bardzo przyzwyczajeni do tego, że wiele czynności wykonują w ramach superaplikacji Tencenta. Ze względu na nich w naszym kraju jedynymi miejscami honorującymi ten sposób zapłaty są sklepy wolnocłowe na lotniskach. Jeżeli inni deweloperzy (np. Facebook) zdecydują się na szturm rynku fintech to podejrzewam, że szukanie sklepu, który przyjmie nasz sposób płacenia będzie bardzo podobne do szukania placówki w której można zapłacić bitcoinami.
Gdzieś w tym wszystkim zagubił się komfort
Oczywistym jest, że tworzenie własnych standardów płatniczych nie ma na celu podniesienia komfortu użytkownika, ale przywiązanie go do danego ekosystemu. Samsung Pay będzie łączył telefony i smartwatche producenta, WeChat Pay ma zatrzymać użytkownika wewnątrz superaplikacji, a Lidl Pay jest kolejnym krokiem w rozwijaniu programów lojalnościowych marki. Jako, że każda z tych firm odnosi korzyści z tytułu posiadania własnej aplikacji płatniczej nie sądzę, by w najbliższym czasie nastąpiła zmiana tego trendu. Pozostaje nam czekać do momentu, w którym metod płatności będzie tak wiele, że ktoś w końcu pójdzie po rozum do głowy. I tak jak w przypadku ładowania po USB, wymyśli Google Pay na nowo.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu