Postawmy sprawę jasno, będąc w wieku naszych dzieci, pewnie chętnie byśmy się z nimi zamienili - rok temu strajk, w tym roku koronawirus. Jako dorośli wiemy, że takie zdezorganizowanie cyklu nauki nie jest przyszłościowe i to, że ministerstwo, szkoły oraz nauczyciele próbują kontynuować nauczanie, korzystając z nowoczesnych narzędzi, jest pozytywne. Problem w tym, że sposób w jaki próbuje się to rozwiązać w praktyce jest fatalny. Z perspektywy rodzica wygląda to tak, jakby nauczyciele wzięli do ręki kajeciki z wymaganą do zrealizowania podstawą programową i chcieli ją biurokratycznie odfajkować. Na dziś, polskie nauczanie online ogranicza się do zamiany całego podręcznika w jedno wielkie zadanie domowe.
Wąskie gardła są wszędzie
Patrząc na pęczniejącą skrzynkę wiadomości cyfrowego dziennika z kolejnymi stronami książek i ćwiczeniówek do zrobienia, mam wrażenie, jakby nauczyciele nie do końca ogarniali, jak wygląda domowy świat w czasie koronawirusowego „spowolnienia”, ile godzin ma doba ani nawet ile przedmiotów mają ich uczniowe.
Jeśli jacyś belfrowie czytają ten artykuł, to pozwólcie, że Wam podrzucę parę faktów do przemyślenia:
- wasi uczniowie mają więcej przedmiotów niż tylko ten, którego uczycie,
- duża liczba rodzin ma więcej niż jedno dziecko,
- spora grupa rodziców dalej pracuje, część robi to z domu,
- liczba komputerów i tabletów najczęściej nie wystarcza do tego, aby rodzic mógł pracować, a dzieci uczyć się w tym samym czasie.
- część rodziców już dziś musi borykać się ze sprawami związanymi z problemami w firmach i pracy,
- niektórzy z nas poświęcają też dodatkowo czas, aby pomóc starszym rodzicom w zakupach i załatwianiu różnych spraw,
- pracy w domu dorośli muszą się nauczyć, trwa to czasem tygodniami. Dzieci z natury są jeszcze bardziej rozkojarzone i roztrzepane niż my. Nie da się ich z dnia na dzień zarzucić stertą zadań z działów, których nie przerobiono. Nawet rodzice niepracujący tego nie udźwigną, część tematów sami muszą przecież najpierw odświeżyć.
Bez normalnej nauki, nikt dziś nie udźwignie realizacji zadań domowych w liczbie kilkukrotnie większej niż normalnie. Takie nauczanie on-line można spokojnie potraktować przysłowiową kombinacją klawiszy CTRL+ALT+DELETE.
Nauczycielu, to... padnie!
Dziś, patrząc po doświadczeniach własnych, jak i reakcjach rodziców w internecie, większość macha już na tę farsę ręką. W dyskusjach minął już nawet okres początkowego zdenerwowania i na dziś króluje raczej wisielczy humor. To oznacza, że przeciążenie przekroczyło ramy absurdu.Co gorsza, cierpią też na tym zdroworozsądkowi nauczyciele, których jest większość. Nie dość, że z początku przesyłali rozsądne ilości zadań, to teraz często rezygnują, widząc co robią ich koledzy.
Nie ma co ukrywać, to co dziś się dzieje, to pełna improwizacja. Ale improwizacja też może być mądra lub głupia. Czytam, że powoli będzie ruszać nauczanie on-line, robione w oparciu o narzędzia Google i łapię się za głowę. Nie dlatego, że uważam, że coś pójdzie nie tak technicznie. Firma prywatna, jaką jest koncern z Mountain View zapewne da radę jakoś to ogarnąć. Problem w tym, że ani nauczyciele, ani uczniowie, ani rodzice nie są w stanie wdrożyć takiego reżimu pracy jak w normalnej szkole. Co więcej, nie powinno się tego nawet próbować zrobić, zwłaszcza w tak polowych warunkach.
On-linie nie równa się off-line
Utrzymanie uwagi ucznia on-line wymaga zupełnie innego podejścia niż to, co robicie zza biurka. I aby to, po partyzancku, osiągnąć musicie użyć tego, co dzieci i tak lubią. Skorzystajcie z dobrodziejstw YouTube, gdzie są takie perełki jak kanały Tomasza Rożka, Astrofaza, kanały historyczne Trashing Mada i wiele, wiele innych. Poszukajcie filmów edukacyjnych, które pasują Wam do tematu lekcji, dajcie dzieciom obejrzeć, polećcie wykonanie samodzielnej notatki, którą potem sprawdzicie. Dopiero na końcu można zrobić klasową dyskusję na dany temat, na przykład na Discordzie albo sprawdzian, jeśli narzędzia Google to umożliwią. Nie można pominąć fazy samego nauczania ani liczyć na zrzucenie jej na i tak przeciążonych rodziców. Oparcie się o gotowe wykłady z YouTube i notatki, którymi będziecie mogli weryfikować ich postępy, pozwoli też rodzinom wielodzietnym efektywnie podzielić czas na dostępnym komputerze.
Szukajcie sojuszu z rodzicami
Rozumiem jednocześnie, że możecie być pod presją ministerstwa i kuratorium w sprawie realizacji nierealnych na dziś wymagań programowych. Jest na to sposób, porozmawiajcie szczerze z rodzicami swoich uczniów. Uwierzcie, że w takiej sytuacji staniemy za Wami murem a wspólny nacisk może uświadomić tym oderwanym od rzeczywistości biurokratom, że takie pozorne odbębnianie zadań to po prostu idiotyzm. Jeśli zostawicie to w takiej formie jak dziś, po tygodniu, dwóch, niezależnie od teoretycznych konsekwencji, większość tę narodową edukację internetową po prostu odpuści.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu