Dwa kroki w przód i jeden do tyłu. Niezmiennie aktualna strategia Microsoftu dotknęła także firmowego dysku w chmurze. Domyślną przestrzeń dyskową online, jaką był SkyDrive w 8 edycji Windowsa, spotkała bezprecedensowa na rynku seria cięć i kastracji, w efekcie której z najlepszej i rewolucyjnej chmury do trzymania plików, w Windows 10 ostała się żenująca namiastka.
OneDrive (tak po przegranym procesie z brytyjskim nadawcą telewizyjnym BSkyB o prawa do nazwy Skydrive, przemianowana została usługa Microsoftu) stał się najbardziej niechcianym dzieckiem w rodzinie Microsoftu, a ciosy znienacka padały z zadziwiającą regularnością.
Najpierw ofiarą nowej wersji Windowsa padły migawki plików. W czasach gdy największym osiągnięciem u konkurencji była możliwość selektywnej synchronizacji konkretnych katalogów, chmura Microsoftu pozwalała na swobodną pracę na zdalnych plikach niezależnie od ich rozmiaru i rodzaju. Cała zawartość naszego dysku w chmurze była widoczna w systemie plików, bez względu na to, czy pliki te były fizycznie na dysku, czy tylko w chmurze. Dzięki temu wystarczał dobry dostęp do sieci, żeby swobodnie na plikach pracować, przy czym użytkownik miał pełną kontrolę nad tym co ma się znaleźć fizycznie na dysku, a co pozostać w chmurze.
Sytuacja posiadaczy ultrabooków i tabletów z niewielkimi dyskami SSD, okazała się nie do pozazdroszczenia. Ściągnięcie lokalnie kilkudziesięciu gigabajtów było niemożliwe, a pozwalająca na w miarę normalną pracę aplikacja metro/modern została z systemu usunięta. Jakkolwiek wydaje się to nieprawdopodobne, jedyna możliwa praca na plikach w OneDrive polegała na zalogowaniu się do dysku przez przeglądarkę, ściągnięciu pliku i ręcznym wrzuceniu go z powrotem po edycji. Alternatywa w postaci każdorazowej synchronizacji konkretnego katalogu wcale nie polepszała ergonomii.
Absurdalne? Nie tak bardzo jak to, w jaki sposób Microsoft rozwiązał problem. Zajął się tym ktoś wybitnie kreatywny. Zamiast ułatwić dostęp do dużej przestrzeni dyskowej, geniusze z Microsoftu postanowili tą przestrzeń zmniejszyć!
Nie mieści Ci się 40GB? Przytniemy Ci ją do 5GB! To nie jest żart. Nie tylko zmniejszono darmową, domyślną pojemność OneDrive z 15 GB do 5GB dla nowych użytkowników. Wszystkim starym także tą pojemność przycięto. Co z tego, że w promocjach nazbierałem 40GB, a dzięki dużym fotkom i filmom w 4K z mojej Lumii, zmagałem się z wiecznym niedoborem przestrzeni. Grunt, że na brak migawki plików nie będę mógł narzekać - 5 GB zmieści się przecież wszędzie…
Finalnie Microsoft pozwolił na warunkowe i wymagające niezłej gimnastyki, zachowanie już zdobytej pojemności OneDrive - nie zatarło to ogromnego niesmaku jaki pozostał.
Ostatnim gwoździem do trumny było nawiązanie ścisłej współpracy z Dropboxem, Boxem i innymi chmurami. Koncepcja otwarcia się na konkurencję i przenikania się usług bardzo mi się podoba, niemniej świetny Office Online, który był wyróżnikiem chmury Microsoftu, takim wyróżnikiem być przestał.
Wybaczcie ten przydługawy wstęp, ale to co firma z Redmont odwaliła z OneDrive, do teraz mnie zadziwia. To nie był strzał w kolano. Po takim strzale można by się jeszcze czołgać. To była pełna amputacja wszystkich kończyn jednocześnie. Coś, co tylko Czarny Rycerz z Monty Pythona mógłby nazwać raną powierzchowną...
Idzie nowe, wraca stare
Niemniej idzie nowe i coś, co wydawało się oczywiste, w końcu wraca. Migawki plików pojawiają się w Windowsie. Nie jest to już żadna nowość, podobną funkcjonalność oferuje Dropbox (Smart Sync dla użytkowników biznesowych), pCloud, Google Drive (Drive File Stream) itp. Niemniej dostępna dla testowych użytkowników Windowsa (insiders) implementacja wygląda bardzo solidnie.
Krótko po włączeniu jednej opcji w ustawieniach, w naszym systemowym katalogu OneDrive pokazują się wszystkie pliki i katalogi, cała zawartość naszego dysku w chmurze. Każdy element opatrzony jest odpowiednią ikonką, informującą nas czy plik jest dostępny lokalnie, czy tylko online. W obu przypadkach, kliknięcie na plik sprawi, że ten otworzy się w domyślnym programie do edycji/podglądu.
Warto docenić okienko dialogowe pojawiające się kiedy system ściąga większy plik. Widzimy nie tylko pasek postępu, ale także z jakiego programu system otrzymał żądanie ściągnięcia tego pliku. Możliwość ustawienia praw dostępu do zawartości online, dla każdego programu osobno jest czymś, czego nigdy wcześniej w OneDrive nie było.
Oczywiście mamy także możliwość ręcznego określenia, które pliki są dostępne lokalnie i offline, a które wyłącznie w chmurze. Decydujemy o tym po wybraniu odpowiedniej opcji po prawokliku na pliku lub katalogu. Dodatkowo widać tutaj działanie jakichś domyślnych zasad i algorytmów Microsoftu. Pliki dostępne offline dzięki wskazaniu katalogu w ustawieniach (opcja synchronizacji konkretnych katalogów) zostały u mnie ściągnięte wszystkie, z wyjątkiem jednego dużego archiwum (mającego ponad 200 MB, z którego od lat nie korzystałem).
Wybaczcie kulawą polszczyznę. Insiderzy dostają czasami materiały tłumaczone translatorem :)
Inną ciekawą opcją jest możliwość ukrycia konkretnych katalogów. Jeśli nie chcemy mieć prywatnej zawartości widocznej na komputerze firmowym, wystarczy wejść do ustawień. Zabawne jest to, że widoczność katalogów ustawiamy w tym samym miejscu, w którym wcześniej wybieraliśmy katalogi do selektywnej synchronizacji.
Podsumowanie
Ponieważ cały mechanizm nawet teraz, we wczesnej fazie beta, działa przewidywalnie i zadowalająco, a swoje żale i pretensje do Microsoftu wylałem powyżej, pozostaje zakończyć krótko.
To, że do Windowsa powraca fajna funkcjonalność, coś do czego użytkownicy przyzwyczajali się latami i z czego naprawdę fajnie się korzystało, to dobra wiadomość. Dlaczego jednak "placeholders" pojawiają się dopiero po dwóch latach i jak to możliwe, że Microsoft na tak długo okaleczył swoją usługę, pozostaje poza moimi możliwościami pojmowania. Dużo trudniej cieszyć się z fajnej funkcjonalności, ze świadomością, że mieliśmy ją już lata temu i dzisiaj zaledwie nadrabiamy zaległości…
Źródła: https://blogs.windows.com/, https://mspoweruser.com, https://support.office.com/ oraz własne.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu