Od zmian wprowadzanych w tym roku w programach rozwoju amerykańskiej armii, szczególnie lotnictwa i marynarki, może rozboleć głowa. Z technologicznej perspektywy najciekawsze są losy nowatorskich programów, jednym z nich są szeroko zakrojone testy na- i podwodnych bezzałogowców.
Metalowy rekin, orka czyli jak US Navy pracuje nad bezzałogową rewolucją
Nie na każdym szczeblu
Program budowy okrętów autonomicznych, choć testowane są konstrukcje bardzo różnych wielkości i klas, wydaje się być prowadzony rozsądnie. Do marynarki trafiają pojedyncze prototypy, dopracowywane następnie w czasie intensywnych testów. Po pewnym czasie następuje ocena ich przydatności i próba odpowiedzi na pytanie, czy konstrukcja sprawdza się tak technicznie, jak i koncepcyjnie. Wydaje się, że porażka bardzo drogich projektów, takich jak Zumwalt i LCS, mocno wpłynęła na sposób wdrażania do floty dronów morskich.
W tym roku już mogliśmy usłyszeć o kolejnych wnioskach dowództwa US Navy, wynikających z dotychczas prowadzonych badań i prac. Los sporej części projektów zawisł na włosku, jednocześnie intensyfikowane są prace nad tymi programami, które uznano za prawdziwie przyszłościowe. Na dziś flota skłania się ku budowie mniejszych jednostek, średnie projekty są wyraźnie na cenzurowanym, a ilość dużych jest ograniczana.
Podwodne dylematy
Największym podwodnym sukcesem tego roku jest przekazanie do testów pierwszego podwodnego drona klasy XLUUV Boeing Orca. Marynarka wiąże z tą konstrukcją duże nadzieje, zarówno w misjach zwiadowczych, jak i bojowych.
Takiego szczęście nie ma testowany już od jakiegoś czasu bezzałogowiec Snakehead LDUUV, który z racji wielkości jest znacznie trudniejszy do zintegrowania z flotą i na dziś mogą z nim współdziałać tylko pojedyncze okręty załogowe. Także pozostałe większe konstrukcje nie mają dobrej prasy.
Metalowy rekin
Najciekawszym z programów jest na dziś program chyba LRUSV (long Range Unamanned Surface Vessel) opracowywany dla US Marines. Piechota morska chce wykorzystywać duże ilości niewielkich nawodnych statków, zarówno do zadań bojowych, jak i logistycznych. Małe okręty będą w pełni autonomiczne, choć mają mieć możliwość zabierania na pokład ludzi.
Ciekawą cechą jest fakt, że rozsiane na dużej powierzchni jednostki mają tworzyć sieć zwiadowczą i komunikacyjną. Jak można wywnioskować z opisów, będzie to funkcjonować trochę w stylu rozproszonego roju dronów. Jego uzupełnieniem mają być zamówione przez Marines drony MQ09 Reaper. Ma to sporo sensu, jednostki są na tyle duże, że mogą otrzymać sporą ilość sensorów krótkiego zasięgu, a ich ilość pozwoli na nadzorowanie sporego terenu i jednocześnie nie będzie tak podatna na ataki. Pojedyncze okręty łatwo będzie zastąpić.
Nowa organizacja
Patrząc na te wszystkie ruchy widać, że wprowadzenie dronów morskich nie jest zbyt prostym przedsięwzięciem i to nawet nie z przyczyn technicznych. Amerykanie pokazali już kilka udanych konstrukcji, takich jak Sea Hunter i Sea Hawk, kilka problematycznych, ale generalnie widać, że cały czas nie ma stabilizacji jeśli chodzi o doktrynę ich użycia.
Amerykanie widząc ten problem utworzyli ostatnio specjalną jednostkę, Unmanned Surface Vessel Division One i liczą, że zdołają przy jej pomocy zintensyfikować prace nad sposobami ich użycia, jak i przyśpieszyć szlifowanie konstrukcji samych bezzałogowców.
Dla Stanów Zjednoczonych te wszystkie prace są bardzo ważne, gdyż główne wyzwania dla floty wiążą się z rosnącą potęgą Chin na Pacyfiku. Bezzałogowce miałyby pozwolić US Navy na usprawnienie logistyki i zwiadu na tych rozległych i mocno oddalonych od macierzystych baz akwenach.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu