Dwa nowe seriale na Netflix przypomniały mi czasy sprzed kilku bądź kilkunastu lat. Czy wtedy kręcono lepsze seriale? Taka generalizacja nie byłaby sprawiedliwa, ale pod pewnymi względami... tak, było lepiej.
Za takimi serialami tęsknię najbardziej. Netfliksie, poproszę zdecydowanie więcej!
Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...
"The Crew", czyli "Mechanicy" to nowy sitcom Netfliksa. Pierwsze kilka minut wystarczy, by zorientować się, że produkcja wpasowuje się w większość, jeśli nie wszystkie typowe dla tego gatunku cechy. Mamy do czynienia z kilkoma powtarzalnymi scenografiami, stałą obsadą, każda wymiana zdań ma za zadanie doprowadzić nas do uśmiechu (lub czegoś więcej), a w tle rozbrzmiewa śmiejąca się widownia.Oprócz tego, każdy z odcinków trwa około 25 minut i sezon liczy... no właśnie, zaledwie 10 odcinków.
Klasyczny sitcom gatunkiem wymarłym? Sprawdźcie Mechanicy na Netflix
Nie do tego przez lata przyzwyczaiły nas amerykańskie stacje telewizyjne, a fani "Teorii wielkiego podrywu" cz "Jak poznałem waszą matkę" doskonale pamiętają liczące od 20 do 25 odcinków sezony. Owszem, efektem tego fabuła czasami nie posuwała się znacząco do przodu, a czasami można było odnieść wrażenie, że niektóre epizody są tak zwanymi wypełniaczami, ale większa liczba epizodów sprawiała, że mieliśmy szansę zgłębić historie głównych bohaterów lub przyjrzeć się ich otoczeniu, a twórcy musieli stać się jeszcze bardziej kreatywni, by wypełnić czas antenowy.
Nowy Terminator będzie animacją. Czy Netflix przywróci blask serii?
Wspomniany przeze mnie sitcom "Mechanicy" stał się idealną produkcją do kotleta i oglądałem go, gdy nie chciałem lub nie mogłem zobaczyć czegoś innego. Od połowy sezonu wciągnąłem się na tyle, że kolejne odcinki włączałem, gdy tylko mogłem, bo nie byłem żądny jedynie dobrej zabawy, ale chciałem też poznać dalsze losy bohaterów. Ci, którzy binge'owali całe sezony sitcomów doskonale mnie rozumieją i choć może to wynika z przyzwyczajenia, to po prostu 10 odcinków przy tego rodzaju produkcji to moim zdaniem stanowczo za mało. Tym bardziej, że całość otrzymaliśmy od razu, a perspektywa premiery nowych odcinków wcale nie jest taka bliska i pewna.
Legendarne RPG, kultowe kucyki, Transformersy i świnka Peppa. Nie zgadniecie, co je łączy…
Podobnie sytuacja rysowała się w przypadku "The Ranch", które niestety straciło blask po kilkudziesięciu odcinkach z powodu wymuszonego usunięcia z obsady jednego z głównych aktorów. Zanim to jednak nastąpiło, "The Ranch" mogłoby trwać i trwać, a Netflix zamawiał jedynie kilka odcinków na część i udostępniał je stosunkowo rzadko. Już od dawna nie byłem zainteresowanym serialem pokroju "Mechaników", ale (paradoksalnie) świeżość tematu wraz z szablonowym podejściem do realizacji sprawiły, że znów zacząłem oglądać sitcomy.
Sposób dystrybucji seriali ma ogromne znaczenie
Uważam jednak, że nowoczesny model dystrybucji sprawia jednak, że takie produkcje tracą część swojego uroku. Pisano i mówiono już wielokrotnie o tym, jak jednoczesna premiera wszystkich odcinków sezonu zabija wielotygodniową czy wielomiesięczną dyskusję o serialu i tworzy presję na widzach, którzy muszą zobaczyć całość jak najszybciej, ponieważ nie będą mogli wziąć udziału w dyskusji z innymi osobami. Nie dziwi mnie więc fakt pozytywnej reakcji na zmianę podejścia przez Apple TV+ czy Disney+, które nawet po podwójnej czy potrójnej premierze (dwa lub trzy nowe odcinki na początek) dawkują kolejne epizody w cotygodniowych odstępach. Takie działanie podyktowane jest oczywiście chęcią utrzymania widzów jak najdłużej z aktywną subskrypcją, ale przy "WandaVision" czy "The Morning Show" zrobiło to bardzo wiele dobrego dla seriali, o których dyskutowano dłużej i intensywniej.
New Amsterdam, czyli potrzebny powiew... przeciętności
Nie zamierzałem poruszać tego wątku w tym tekście, ale przez ostatnie kilka dni notuję także wzmożoną wymianę zdań na temat serialu "New Amsterdam", którzy debiutował na kanale NBC w 2018 roku, a dopiero teraz dotarł do Polski dzięki Netfliksowi. Produkcja nawiązująca tematyką i przesłaniem do kultowego "Ostrego dyżuru" zyskała dużą popularność, a ku uciesze widzów stacja zapowiedziała już powstanie minimum kolejnych 3 sezonów. Nie jest to serial wybitny, łamiący schematy czy zmuszający widza do aktywnego śledzenia losów bohaterów. Wręcz przeciwnie. Jest to lekki, niezwykle przyjemny w odbiorze i momentami odrobinę wzruszający serial, który można pochłaniać po kilka odcinków jeden za drugim.
Ja takie produkcje określam mianem zwykłych, jeśli choć odrobinę ocierają się o definicję procedurali (powtarzalna fabuła każdego z odcinków, jak 911, Chicago Fire, CSI, NCIS, Mentalista, Kryminalni i tym podobne). Nie wiem, czy zauważyliście, ale takich seriali (w Polsce) jest już ja na lekarstwo, a stacje i serwisy VOD silą się na wymyślanie koła na nowo. Dostajemy wybujałe historie o przeróżnej liczbie odcinków z przypadkowym czasem trwania, a duża część z nich nawet nie jest kontynuowana, bo debiuty nie generują oczekiwanej oglądalności. A może byśmy tak wrócili, choć w części, do tego co działało wcześniej? Nie twierdzę, że powinniśmy zrezygnować z ambitnych produkcji i nie aspirować do tworzenia/oglądania czegoś lepszego, niż "Mechanicy" lub "New Amsterdam", ale tych seriali z przerośniętym ego mam już czasami naprawdę mocno dosyć.
Netflix w marcu – nowy serial twórców „Domu z papieru” i ogrom nowych filmów
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu