Autorem tekstu jest Karol Kopańko Pierwszy Mass Effect był doskonałym połączeniem bogatego fabularnie RPG-a z emocjonującym shooterem, który zapo...
Autorem tekstu jest Karol Kopańko
Pierwszy Mass Effect był doskonałym połączeniem bogatego fabularnie RPG-a z emocjonującym shooterem, który zapoczątkował modę na międzygatunkowe mezalianse. Druga cześć wzbogaciła cykl o mroczne karty historii Sheparda i zmodernizowany system walki, traktując po macoszemu mechanikę rozwoju postaci. Zakończenie trylogii przyniosło (na raty) epickie zakończenie dziejów walki ze Żniwiarzami jednocześnie coraz bardziej akcentując elementy akcji, kosztem fabularnej ścisłości opowieści. Niestety najnowsze DLC do trzeciej części idzie tropem wyznaczanym przez ewolucję poprzednich odsłon. I nie wychodzi mu to na zdrowie.
Gameplay wraz z komentarzem
Dzięki najnowszemu dodatkowi możemy jeszcze raz przenieść się do Uniwersum wykreowanego przez Bioware i pokierować działaniami Sheparda, w celu zdobycie kolejnych sojuszników do walki ze śmiertelnym wrogiem. DLC wpisuje się w nurt większości misji trzeciej części, gdzie lataliśmy od galaktyki do galaktyki, załatwiliśmy z pomocą argumentu siły pomniejsze problemy dręczące tubylców, którzy w podzięce dołączali do naszej drużyny obrońców życia we Wszechświecie.
Tym razem z trosk wyleczyć musimy Arię, cierpiącą z powodu utraty na rzecz Cerberusa władzy nad stacją kosmiczną Omega, która w drugiej części stanowiła azyl głównego bohatera. Jako, że Shepard ma swój interes nie tylko w pozyskaniu przychylności asari (nazwa gatunku Arii), ale także w osłabieniu agresora, który przez cały czas miesza mu szyki na niemal każdym froncie, bezceremonialnie rzuca się w wir walki przynosząc graczom kilka godzin rozgrzewania do czerwoności luf karabinów. I tylko tego…
Gdyby seria przyzwyczaiła nas do bycia pospolitą strzelanką na pewno bym się tego nie czepiał, ale siła Mass Effecta od pierwszej części tkwiła także w porywającej historii, która nieraz potrafiła zaskoczyć, a i chwycić nieoczekiwanie za serce. Mimo najszczerszych chęci twórców tu chwycić nas może co najwyżej skurcz palca wskazującego odpowiadającego za spust broni. A, że strzela się nad wyraz przyjemnie to przez cały okres rozgrywki ani razu nie naszła mnie ochota na rezygnację z ocalenia galaktyki.
Po prostu, po świetnym, wcześniejszym dodatku spodziewałem, że twórcy nie pozwolą mi na pozbieranie z ziemi szczęki, pozostającej tam od czasu Lewiatana. A twórcy to nie byle jacy, bo zajmujący się przygotowywaniem 4 części serii. I muszę z żalem przyznać, że po raz pierwszy od bardzo długiego czasu obawiam się o przyszłość serii, bo jeśli dalej będzie ona podążać w kierunku fabularnej atrofii, to może stracić zagorzałego fana, którym do tej pory zawsze się mieniłem.
Jeśli nie jesteście uzależnieni od przygód komandora Sheparda, to śmiało możecie sobie to rozszerzenie odpuścić. Poza dwójką nowych towarzyszy (Aria i dołączająca później Nareen) i kilkoma nowymi broniami wnosi ono do rozgrywki jedynie powiew monotonicznej degrengolady. Ot, biegniemy przed siebie, od czasu do czasu kucając za osłoną i używając mocy. Niekiedy obejrzymy przerywnik filmowy (z kapitalną Carrie-Anne Moss w roli Arii) bardziej w celu poużalania się nad dziurami scenariusza niż immersji w świat gry.
Tym DLC Bioware jeszcze mocniej nadszarpnęło kredyt zaufania u graczy zmęczonych zamieszaniem z rozszerzonym zakończeniem podstawki. Nie wiem doprawdy co zawiniło w doskonale do tej pory funkcjonującym łańcuchu developerskim. Czy Omega była tylko naiwną próbą wyciągnięcia pieniędzy z portfeli graczy czy też jest to przejaw kryzysu po odejściu założycieli studia? Mimo oczywistej dyskusyjności z dwojga złego wolę tę pierwszą odpowiedź licząc na rehabilitację w następnej części, z może częściach…
Tymczasem… nie tym razem Shepard.
Ocena 5,5/10
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu