Bohaterowie nie zawsze są super. Seriale Disneya pokazują, że nadludzkie moce nie są w stanie rozwiązać wszystkich ludzkich problemów.
Czy mamy na sali kogoś, kto nie lubi superbohaterów? Wątpię. Założę się, że każdy miał okazję obejrzeć w swoim życiu chociaż jeden film o napakowanych mocami pogromcach zła w ciasnych trykotach. Gatunek ten kojarzymy z odmóżdżającą rozrywką, sztampowym motywem i zawsze pozytywnym zakończeniem. Superbohaterskie kino przez ostatnie lata uległo jednak znacznej modyfikacji. Dziś zamiast mocy, wybuchów i laserów z oczu bardziej liczy się człowiek i jego osobista historia. Zmiana w podejściu do herosów widoczna jest szczególnie w serialach Disneya, w których blockbusterowa rozwałka gra drugorzędną rolę, a bohaterowie zamiast z komiksowymi wrogami, walczą z problemami szarej rzeczywistości.
Bycie super nie zawsze jest super
Nie jestem typem geeka, który na półce ma Funko POP z wizerunkiem Iron Mana, a w szafie bluzę z tarczą Kapitana Ameryki. Od zawsze lubiłem jednak lekkie kino o superbohaterach, a na strychu na pewno znalazłbym jakieś zakurzone komiksy o Wolverinie z dawnych lat. Można więc powiedzieć, że jestem z uniwersum na bieżąco. Na palcach u jednej ręki mógłbym zliczyć pozycje MCU, który nie widziałem bądź nie dokończyłem.
Zgodzicie się chyba, że w filmach Marvela jest coś z dziecięcej beztroski. Nie uwierzę, że podczas oglądania Avengersów choć raz nie przeszła Wam przez głowę potrzeba posiadania mocy i ratowania świata. I jakby nie patrzeć, o to w tym wszystkim chodzi. Oderwać się na chwilę od problemów i wejść do rzeczywistości, w której rozwiązuje się je nadnaturalnymi zdolnościami. Jednak gdy kolejny raz w roku Marvel wypuszcza schematyczny filmy o superbohaterach, zastanawiasz się, czy jest sens marnować czas na zerojedynkową opowieść o walce dobra ze złem, skoro widziałeś ją już setki razy? I wtedy wchodzi Disney, cały na biało.
Przyznam szczerze, że na premierę Disney+ w Polsce patrzyłem przez pryzmat seriali z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Produkcje Marvela znajdowały się gdzieś na szarym końcu listy w folderze „na czarną godzinę” gdy nie będzie już nic innego do oglądania. O ile jeden marvelowski blockbuster raz na jakiś czas jest akceptowalną formą spędzania wolnego czasu, tak perspektywa mordowania niezliczonych zastępów wrogów z odcinka na odcinek przez niezniszczalnych nadludzi wydawała mi się nieznośnie nużąca. Jakże się zdziwiłem, gdy okazało się, że seriale Marvela prowadzone są w zupełnie inny sposób.
Od bohatera do... szarej rzeczywistości
Serial daje jedną istotną przewagę – scenarzyści mogą skupić się na szerszym przedstawieniu prywatnego życia danego bohatera. Można pomyśleć, że przecież nie po to oglądamy filmy o herosach, aby zagłębiać się w jego motywacje, problemy i przemyślenia. Teoretycznie tak, ale właśnie dzięki takiemu zabiegowi, członkowie uniwersum stają się bardziej ludzcy. Kompletnie nie spodziewałem się, że problemy rodzinne Hawkeye’a, trudny dorastania Ms. Marvel czy walka Wandy z instynktem macierzyńskim mogą w ogóle pasować do konceptu i aż tak wciągać widza.
Te poboczne wątki co prawda obdzierają superbohaterów z budowanej przez lata magicznej otoczki, ale są także powiewem świeżości, którego Marvel potrzebował. Ten prosty zabieg sprawia, że wyrasta się z superbohaterów i zaczyna patrzeć na nich jak na zwykłych ludzi. Zanim Marvel zaczął budować Cinematic Universe w 2008 roku, wyglądało to zupełnie odwrotnie. Pojedyncze ekranizacje komiksów przed premierą pierwszej części Iron Mana opierały się na założeniu, że to moce są rozwiązaniem życiowych rozterek bohatera. Dziś Marvel próbuje przedstawiać nam wizję bliższą rzeczywistości, gdzie moce tylko sprawę komplikują. Na co Hawkeye’owi zabójcza celność, jeśli jego małżeństwo się sypie? Szkarłatna Wiedźma może bez problemu władać Magią Chaosu, ale nie potrafi poradzić sobie z załamaniem nerwowym po stracie brata i ukochanego. W filmach aspekty te są zepchnięte na drugi plan, bowiem nadrzędnym celem jest misja zwalczenia zła zagrażającego ludzkości. Dopiero w domowym zaciszu, bez broni, mocy i kostiumów superbohaterowie pokazują swoje prawdziwe oblicze.
Seriale Marvela na Disney+ nie są wybitne. Próżno szukać tam epickich efektów specjalnych rodem z pełnometrażowych produkcji, a gra aktorska w niektórych przypadkach pozostawia wiele do życzenia. Nie zmienia to jednak faktu, że przy odpowiednim nastawieniu można się przy nich bawić naprawdę dobrze. Trzeba jednak zaakceptować fakt, że emocjonujące wodotryski znane z filmów grają tam tylko tło do zwykłego życia. Można wręcz odnieść wrażenie, że Marvel najnowszymi produkcjami chcę niejako zredefiniować pojęcie superbohatera, a seriale stanowią niezbędne narzędzie do osiągnięcia tego celu. Dzięki temu identyfikować mogą się z nimi nie tylko najmłodsi widzowie, wyposażeni w bujną wyobraźnię i potrzebę posiadania supermocy, ale także dojrzalsi odbiorcy, do których kierowany jest przekaz, że bycie bohaterem to nie tylko latanie i nadludzka siła, ale także umiejętność radzenia sobie z problemami dnia codziennego
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu