Felietony

Mam nadzieję, że telewizja będzie umierać w bólach

Filip Żyro

Maniak nowych technologii. Od dzieciństwa kochał k...

61

Wczoraj mój Kolega Karol Kopańko zupełnie przypadkiem opublikował wpis, w którym dostało się klasycznej telewizji. Tak się składa, że ja również w zanadrzu miałem tekst na ten temat, jednak zamiast raczyć was statystykami i liczbami, opowiem wam, co natchnęło mnie do poświęcania kilku słów klasyczne...

Wczoraj mój Kolega Karol Kopańko zupełnie przypadkiem opublikował wpis, w którym dostało się klasycznej telewizji. Tak się składa, że ja również w zanadrzu miałem tekst na ten temat, jednak zamiast raczyć was statystykami i liczbami, opowiem wam, co natchnęło mnie do poświęcania kilku słów klasycznej telewizji i dlaczego, mam nadzieję, że będzie umierać powoli i w agonii.

Rok postanowiłem zakończyć moją ulubioną formą dziennikarską, która jednocześnie daje najwięcej wolności, czyli felietonem. Jedną z najtrudniejszych form dziennikarskich. Mówią jednak, że jak się kończy stary rok - taki będzie nowy, a ja życzę sobie i wam, żeby właśnie był pełen wyzwań, bowiem ich realizacja daje poczucie spełnienia.

Chciałem poświęcić kilka słów starym mediom. Jestem z wykształcenia dziennikarzem, pracuję w mediach, zajmuję się nimi więc z racji zawodowego obowiązku. Jak każdy młody wykształcony człowiek niezbędne informacje zdobywam w Internecie. Tak już prawdopodobnie pozostanie aż do ostatniego dnia mojego życia, bowiem wydaje mi się, że Internet jest medium ostatecznym, w którym jest miejsce nie tylko dla wszystkich klasycznych form dziennikarstwa, ale i znacznie więcej. Swego czasu pracowałem w telewizji, wiem zatem, jak wygląda ona od kuchni. Jak już kiedyś wspominałem oglądanie telewizji ograniczyłem do minimum, obecnie oznacza to, że jako ostatni broni się sport, który lubię oglądać w dobrej jakości. Nawet, gdy żona włączy wiadomości reaguję nerwowo prosząc o wyłączenie. Staram się ją przekonać, że oglądanie wiadomości jest bezcelowe, zadaje jej pytanie „Po co Ci te wiadomości telewizyjne? One tylko wprowadzą nas w zły nastrój. Wybierz, jak każdy normalny człowiek, to co Cię interesuje w Internecie i tam o tym przeczytaj/obejrzyj materiał”. Bo co innego przeczytać o tym, że nasi rządzący po raz kolejny zawodzą po całości, a co innego obejrzeć materiał z narracją dziennikarską i sprytnie zmontowanymi obrazkami. Co gorsza, coraz więcej czasu w „poważnych dziennikach” zajmują wiadomości z show biznesu i tzw. „michałki”. Mam już po dziurki w nosie materiałów, w których dziennikarze pod płaszczykiem troski o innych, masturbują się ludzką tragedią. Mam wrażenie, że dla wielu najważniejsze to zrobić jak najwięcej zbliżeń na łzy, brakujące kończyny biednych ofiar wypadków, dzieci podłączone do respiratora utrzymywane przy życiu jedynie przy pomocy szpitalnej aparatury. Cynizm, od którego aż się we mnie gotuje. Emocje to słowo klucz dzisiejszych mediów, szkoda, że dominują te negatywne.

Pomijając poziom materiałów dziennikarskich w telewizji, jest jeszcze jedna rzecz, która przykuła moją uwagę, jak nigdy dotąd. Pozwolę sobie opisać sytuację w szerszym kontekście, bowiem pozwoli to zobrazować skąd wzięła się moja irytacja. Cała rzecz działa się podczas mojego wyjścia na siłownię, gdzie z braku laku i innego urządzenia elektronicznego pod ręką, postanowiłem na bieżni poświęcić trochę uwagi temu co w telewizji. Traf chciał, że trafiłem akurat na główne wydanie wiadomości, tak zwany „prime time” telewizji, teoretycznie moment, w którym wyświetlane materiały powinny być wizytówką stacji. Wspomnę tylko, że poza tak zwaną jedynką informacji, wszelkie następne wiadomości mój mózg skutecznie pominął, były dla mnie nieciekawe i w pewnym momencie przestałem je oglądać. No bo co mnie interesuje potoczysta nowomowa naszych polityków, którzy tylko w deklaracjach są dobrzy. Założyłem sobie jednak, że nie zejdę z bieżni dopóki nie obejrzę powtórek bramek z mojej ukochanej Premierleague. Cel był prosty: doczekać do sportu. I tu właśnie pojawiły się schody, a potem nastąpiła kulminacja wydarzeń, które doprowadziły mnie do szewskiej pasji, a także sprawiły, że zakwasy w nogach mam do dzisiaj. Poziom serwowanych informacji, a przede wszystkim poruszaną tematykę podsumowałem wcześniej, szkoda więc strzępić języka. Jednak po zakończonych wiadomościach, nadchodzi moment, który wszystkim odbiorcom telewizji jest dobrze znany: REKLAMY. Nie byle jakie reklamy, tylko te nadawane w najlepszym czasie antenowym. Osobiście do reklam nic nie mam, generalnie ich nie lubię jak wszyscy, ale jestem w stanie je zaakceptować. Na przykład reklamy na Youtubie oglądam na własne życzenie, specjalnie nie korzystam z adblockera czy innych aplikacji, bo po prostu doceniam i wiem, że osoba, która produkuje dla mnie materiały na Youtubie z tych reklam właśnie żyje. W większości przypadków pieniądze, które dostają i tak są śmieszne, dlatego uważam, że blokowanie reklam byłoby nie fair. Jednak wiem, że po obejrzeniu 30 sekund reklamy, będę mógł przystąpić do oglądania interesujących mnie treści. Niestety zapomniałem, że telewizja to nie Youtube, a to co nieomal doprowadziło mnie do szaleństwa, a ja tylko cudem nie wylądowałem w psychiatryku. W telegraficznym skrócie wyglądało to tak:

  • Pierwsze 3 min klasyczne reklamy: leki na hemoroidy i kleje do protez. Ok jeszcze do zniesienia.
  • Następnie krótki dżingel oszukujący mnie, że to koniec reklam. Przechodzimy do ogłoszenia płatnego, kolejne 2 minuty.
  • Kolejny dżingiel. Ogłoszenie sponsorowane. Kolejne 2 minuty z życia wyjęte.
  • Potem ogłoszenie społeczne. Kolejne 45 sekund, kompletnej bzdury, która ze społeczeństwem czy społecznościami mało miała wspólnego.
  • Dalej. Krótkie zajawki dwóch programów emitowanych w stacji (aha czyli zaraz będzie mój sport, na który tak czekam, uporczywie przebierając nogami na bieżni). Nie, jednak nic z tego, po 30 sek kolejna plansza i….
  • Ponownie ogłoszenie płatne czytaj reklamy trwające około 2 minuty

Razem 10 minut piep*onych materiałów reklamowych. Przepraszam za słownictwo, ale nawet retrospektywa wydarzeń wyprowadza mnie z równowagi. Jednak co się okazuję na końcu? Tyle czasu czekałem, aby zobaczyć, nie tyle obszerny skrót kolejki, czy nawet sprawozdanie z meczów. O co to, to nie. Zobaczyłem wybrane bramki, nawet nie wszystkie, a jedynie z dwóch meczy. A co jeżeli ja nie czekałem akurat na te powtórki? Gdzie telewizor ma opcję przewijania lub przeskoczenia do interesujących mnie materiałów? A no właśnie - nie ma. Bo telewizja to nie Internet.

Po tym doświadczeniu przyrzekłem sobie raz na zawsze. Nigdy więcej klasycznej telewizji. Następnym razem, nawet gdy będę przechodził obok telewizora, który przypadkiem będzie wyświetlał bramki mojego ulubionego klubu, nie przystanę przy nim nawet na chwilę. Ani na sekundę. Jestem konsekwentny i raz wypowiedzianej wojny, nie zamierzam anulować. Następnym razem skróty obejrzę sobie online, gdzie do wyboru będę miał kilka konfiguracji obszerności materiałów i angielski komentarz. Nawiasem wspomnę, że czekam na serwis, który da mi możliwość oglądania materiałów video w wysokiej jakości, zamian za drobną opłatę.

Najzwyczajniej na świecie boję się znowu spojrzeć na telewizor, a co jak następnym razem okaże się, że nawet już sport dzielony jest na trzy części, a każda z nich przerywana pasmem reklamowym? Wolę nie ryzykować.

Musisz zrozumieć telewizjo, niestety albo dostosujesz się do współczesnego widza, który wszystko chce mieć na wyciągnięcie ręki, albo umrzesz. Widza, dla którego szczytem jest wytrzymanie 30 sekund reklam przed materiałem na który czeka. Bo musisz pamiętać, że w dobie wymiany myśli 2.0, albo jesteś z nami, albo przeciwko nam, a wtedy na twój koniec będziemy patrzeć z uśmiechem na ustach.

Zdjęcia Shutterstock Post atomic atmosphere with a vintage television and the the

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

telewizjareklamyTVfelieton