Kadra profesorska narzeka na poziom studentów. Pracodawcy - na poziom absolwentów. Międzynarodowe badania wskazują na potworny analfabetyzm w Polsce. ...
Kadra profesorska narzeka na poziom studentów. Pracodawcy - na poziom absolwentów. Międzynarodowe badania wskazują na potworny analfabetyzm w Polsce. Co tu się w ogóle dzieje? Czy to powrót jesieni średniowiecza? Niestety, tak. W czasach ekspansji nowych technologii w Polsce notujemy plagę prymitywnej głupoty. Rośnie nam pokolenie małp ze smartfonami. Ktoś musi być za to odpowiedzialny.
Analfabetyzm funkcjonalny to nieumiejętność budowania wypowiedzi pisanych i brak rozumienia większości komunikatów. Analfabetyzm informacyjny z kolei to brak umiejętności posługiwania się informacją. Nie są to zjawiska tożsame, choć mają swoją część wspólną.
W 1994 roku w ośmiu krajach świata, w tym w Polsce, przeprowadzono badania dotyczące poziomu alfabetyzmu funkcjonalnego. Były to zarazem pierwsze tego typu badania w naszym kraju, a ich wyniki określono jako alarmujące.
70% badanych Polaków uplasowało się na najniższym poziomie alfabetyzmu funkcjonalnego. Tylko 16% osób z wyższym wykształceniem potrafi „swobodnie czytać nieskomplikowane teksty i uogólniać wnioski z nich wypływające". 64% urzędników ma kłopoty ze zrozumieniem prostych instrukcji. 75% badanych „nie potrafi na podstawie rozkładu jazdy odpowiedzieć prawidłowo na pytanie o godzinę odjazdu ostatniego autobusu w sobotę wieczorem". Respondenci z wyższym wykształceniem mieli gorsze wyniki niż osoby z wykształceniem średnim w większości badanych krajów.
Maria Jadczak w artykule omawiającym wyniki potwierdza, iż "funkcjonujące w społecznym obiegu słowo pisane jest nie tylko odbierane, ale i tworzone przez osoby mające kłopot z formułowaniem myśli. Kilkanaście procent osób z wyższym wykształceniem, w tym 1/5 menedżerów i specjalistów oraz 1/3 urzędników, znalazła się (...) na najniższym poziomie alfabetyzmu".
Za praktyczny przykład tych niepokojących doniesień uznać można fakt, iż w ustawie o szkolnictwie wyższym wielokrotnie wyróżnia się tak zwane studia wyższe. Sformułowanie to jest w oczywisty sposób niepoprawne językowo. Samo słowo "studia" wedle definicji Słownika języka polskiego PWN oznacza naukę na wyższej uczelni. Określenie "studia wyższe" stanowi więc oczywisty błąd zwany pleonazmem. A jednak nie zostało ono zakwestionowane tak przez prawników czy urzędników, jak i konsultantów z dziedziny oświaty, a niektóre wyższe uczelnie bezkrytycznie wręcz posługują się tym błędem w swych publikacjach informacyjnych. Jadczak wskazuje, iż należy „zmienić się z zadowolonych z siebie ignorantów w ludzi stosujących w praktyce hasło: Czytać i pisać, aby żyć".
W sukurs autorce idzie Dorota Kondrat, wskazując przy tym na fachowe analizy łączące zjawisko analfabetyzmu funkcjonalnego i informacyjnego z mierną efektywnością polskich systemów nauczania. „Analfabetyzm informacyjny jest powszechny nawet wśród osób o wyższym wykształceniu. (...) Zjawisko to jest podobne do analfabetyzmu funkcjonalnego: jest wynikiem nieefektywnej edukacji, która przyzwyczaja do bierności, a nie uczy myśleć logiczne".
Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (Organisation for Economic Co-operation and Development), zajmująca się między innymi kompetencjami alfabetycznymi krajów rozwiniętych, w ramach Programu Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów OECD/PISA przeprowadziła w 2000 roku badania wśród polskich 15-latków.
Wyniki ponownie okazały się alarmujące. 1/5 uczniów miała problemy ze zrozumieniem instrukcji obsługi czy przepisów ruchu drogowego. Co dziesiąty badany okazał się analfabetą funkcjonalnym. Kondrat pyta, skąd takie słabe rezultaty, skoro rolą szkoły jest kształcenie?
Odpowiedzią są kolejne dane OECD, z których wynika, że podczas gdy w Danii co drugi pracownik bierze udział w szkoleniach, w Polsce tylko co ósmy. Po zapoznaniu się z tą informacją przeprowadziłem parę lat temu eksperyment. W czasie swego referatu dotyczącego problematyki cyberkultury w nauczaniu, skierowanym do nauczycieli szkół podstawowych i średnich w Lubinie na Dolnym Śląsku, wskazałem wyraźnie na książkę Józefa Bednarka "Multimedia w kształceniu", sugerując, iż treści w niej zawarte pomogą kadrze w ulepszeniu metod nauczania.
Następnie przez trzy miesiące prowadziłem monitoring w jedynej na terenie miasta Bibliotece Pedagogicznej. O książkę nie zapytała ani jedna osoba, a osoby zajmujące się na miejscu wypożyczaniem książek zaznaczyły, iż nauczyciel to w bibliotece gość rzadki. Tymczasem „obecnie dynamiczne zmiany technologiczne - pisze Kondrat - zwłaszcza w naszym kraju, stawiają przed nami coraz to nowe wymagania. Musimy być efektywniejsi, szybsi, ale przede wszystkim inteligentniejsi"
Bronisław Siemieniecki wskazuje przy tym na to, iż „osiągnięcie najlepszych efektów kształcenia przy poniesieniu najniższych kosztów jest możliwe tylko przy powszechnym zastosowaniu komputerów w szkole". Mimo jednak wprowadzenia do szkół różnorodnych zajęć związanych z techniką informacyjną, badania wskazują, iż 13% ankietowanych uczniów nie jest w stanie podać nawet, jakimi programami posługiwali się na zajęciach z informatyki. Sytuacja taka, na co wskazuje Beata Stachowiak, wywołana może być nudnym sposobem prowadzenia lekcji przez nauczyciela.
Autorka wskazuje też na niski poziom wykorzystywania multimediów w szkole, czego powodem ma być to, iż brakuje nauczycieli, „którzy chcieliby stosować środki multimedialne w procesie dydaktycznym. Nowo zatrudnieni nauczyciele nie są w dostatecznym stopniu wykształceni pod względem informatycznym.
Jest to problem, który wymaga szybkiego rozwiązania - należy stworzyć odpowiednią strukturę, w której zarówno nauczyciele aktywni zawodowo, jak i studenci kierunków pedagogicznych mogliby poszerzać swoją wiedzę"...
Część druga jutro o godzinie 15.00.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu